– Zgubiłeś drogę? – zapytał.
– Nie.
– Motel jest od dawna nieczynny.
Zabójca podszedł bliżej. Ni z tego, ni z owego przyszło mu do głowy, że nie ma tu chyba nic do roboty. Bo jeśli pamięć starego człowieka jest równie zła, jak stan ośrodka, cała ta wyprawa mogła okazać się w ogóle niepotrzebna.
Niestety, starzec nie miał szczęścia.
Kiedy zabójca stanął przed nim twarzą w twarz, staruszek oświadczył z uśmiechem na twarzy:
– Ja cię znam.
– A to pech – mruknął zabójca.
Wystrzał był nagły i głośny. Na twarzy starego człowieka odmalowało się niedowierzanie. Zaczął się powoli cofać. Zmarł chwilę później, usiłując dłońmi zatamować krew.
Zabójca zaciągnął ciało do domku. Zlustrował szybko wnętrze pełne książek i starych mebli. Zatrzymał wzrok na zwłokach starego człowieka, które rzucił na podłogę.
– To było konieczne – wymamrotał pod nosem. – Sprawa życia i śmierci. Mojej. Chwilę później wsiadł do swego samochodu i odjechał.
Na odludziu ponownie zapanowała cisza.
Tuż po ósmej Maury dojechał na miejsce. Obrzucił wzrokiem smętne resztki dawnego motelu „Pod Łosiem". Skoro dotarł aż tak daleko, postanowił na chwilę wysiąść z wozu. Nie spodziewał się wprawdzie znaleźć tu nikogo, ale uznał, że nie zaszkodzi trochę się rozejrzeć.
Nad drzwiami pierwszego domku paliło się światło. Wyjąwszy z wozu kubek z kawą, Maury rzucił na ziemię niedopałek. Kiedy chciał zgasić go butem, ujrzał pod nogami świeże ślady. Samochodowych opon i ludzkich stóp.
Detektyw poczuł nagle, jak jeży mu się skóra na karku. Odstawił kubek z resztką kawy i bacznie rozglądając się wokół, wyciągnął pistolet.
Właściwie nie miał żadnego racjonalnego powodu, aby się bać, lecz to, że wyszedł żywy z wietnamskiej wojny i potem z wielu innych niebezpiecznych sytuacji, zawdzięczał własnej intuicji. Tym razem też nie zamierzał jej ignorować.
– Czy ktoś tam jest? – zawołał donośnie w stronę domku. Odpowiedziało mu głuche milczenie.
Wszedł na małą werandę i dopiero tutaj dostrzegł pierwsze ślady krwi. Przy drzwiach było jej więcej. W obawie, aby nie zatrzeć odcisków palców, nie dotknął klamki. Postanowił obejść domek i na tyłach poszukać innego wejścia. Ujrzał je prawie natychmiast. W dobudowanym ganku. Na dodatek – nie zaryglowane.
Maury wszedł do środka. Jego oczom ukazał się makabryczny widok. Na podłodze leżał martwy stary człowiek w kałuży krwi. Chłeptał ją siedzący obok kot. Niewiele myśląc, detektyw chwycił zwierzaka i wyrzucił go przez drzwi.
Stanęły mu przed oczyma przerażające sceny z Wietnamu.
Wraz z dwoma kolegami natknął się kiedyś na leżące w błocie resztki ciała młodego żołnierza. Otaczało je stado świń. Zabili zwierzęta i zabrali wojskową odznakę identyfikacyjną martwego. Nic więcej nie mogli już dla niego zrobić.
A teraz kot przywołał tamte koszmarne wspomnienia. Detektyw usiadł, wsunął głowę między kolana i zaczął kląć, dopóki starczało mu tchu. Sięgając drżącymi dłońmi po komórkę, nadal odczuwał silne dreszcze.
Zadzwonił na policję, a potem usiadł i czekał. Wiedział, że traci czas przeznaczony na śledztwo prowadzone na zlecenie Anthony'ego DeMarca. Postanowił jednak, że dla zamordowanego starego człowieka zrobi to, czego nie mógł uczynić dla tamtego młodego chłopaka w Wietnamie. Poczeka, aż ktoś zabierze zwłoki, a także dopilnuje, aby ślady samochodowych opon i ludzkich stóp nie zostały przypadkiem zatarte, zanim zdoła je zbadać policja.
– Po co pan tutaj przyjechał? – ponownie zapytał policjant i ponownie Maury okazał mu licencję prywatnego detektywa.
Poinformował o odkryciu zwłok Franklina Whitmana w jeziorze Hagstaff, śledztwie prowadzonym przez FBI w Marmet, a także o usiłowaniu zabójstwa Sarah Whitman.
– Pracuje pan dla tej kobiety? – chciał wiedzieć policjant.
– Właściwie tak – odrzekł Maury. – Ale wynajął mnie jej przyjaciel.
– Rozumiem. A po co pan tutaj przyjechał?
Ustalić związek notatki w kalendarzu Whitmana z motelem „Pod Łosiem"?
– Nie mam pojęcia, do czego odnosił się tamten zapis. Dlatego sprawdzałem wszelkie miejsca, istniejące i zlikwidowane, w których nazwie występuje to słowo.
– Kto jeszcze wie, że pan się tym zajmuje? Kto oprócz zleceniodawcy?
– Pewnie połowa mieszkańców Marmet – z westchnieniem odparł detektyw.
– Kiepska sprawa – uznał policjant.
– Nie musi mi pan tego mówić – mruknął Maury, spoglądając z zaciekawieniem na podjeżdżający niebieski samochód.
– To pewnie Claudia, córka pana Havenwortha. Przepraszam na chwilę. Proszę zostać, bo będę chciał zadać panu jeszcze kilka pytań.
Maury skinął głową. Przestało mu się spieszyć, bo jego śledztwo znalazło się ponownie w ślepym zaułku.
Obserwował Claudię w chwili, gdy przekazywano jej wiadomość o tragicznej śmierci ojca. Zakryła rękoma twarz. Płakała. Kilka minut później wprowadzono ją do domku, aby zidentyfikowała ciało. Wyszła blada i drżąca. Zrobiło się jej niedobrze. Potem usiadła ciężko przy starym piknikowym stole.
Maury odczekał chwilę, aż młoda kobieta trochę ochłonie, a potem zawrócił do samochodu i wyjął ze schowka butelkę whisky. Podszedł do stołu.
– Proszę się napić – powiedział. – Poczuje się pani lepiej.
Nie podnosząc głowy, Claudia wyciągnęła rękę po butelkę. Dopiero oddając whisky, niechętnie podniosła wzrok.
– Kim pan jest? – spytała Maury'ego. Usiadł obok niej.
– Jestem człowiekiem, który znalazł ciało – poinformował. – Czy to pani ojciec? Skinęła głową. Miała zapuchniętą od płaczu i zaczerwienioną twarz.
– Bardzo pani współczuję – dodał.
– Nic dziwnego, że tak się stało – oznajmiła. – Aczkolwiek spodziewaliśmy się tego już przed laty, kiedy motel był w rozkwicie. Nie teraz, kiedy jest od dawna nieczynny.
– Dlaczego pani tak mówi? – zapytał Maury, zaskoczony słowami Claudii.
– Swego czasu było to miejsce wszelkiego rodzaju miłosnych schadzek. Miejscowe prostytutki przywoziły tutaj mężczyzn poderwanych na ulicy. Rodzina nieraz prosiła tatę, żeby zamknął motel, ale on, jak sądzę, lubił cały ten ruch i towarzyszące mu napięcie.
– Całkiem możliwe – przyznał Maury. Claudia podniosła wzrok.
– Jest pan policjantem? – spytała.
– Nie. Prywatnym detektywem.
– Czemu pan tu przyjechał? Zgubił pan drogę?
– Nie. Szukałem tego miejsca, ale zjawiłem się za późno.
– A kto chciałby oglądać to rumowisko? Przecież po dawnym motelu nie pozostało nic.
– Nie jestem tego pewien – odparł Maury. – Może jednak pozostały jakieś wspomnienia… Chciałem zadać pani ojcu kilka pytań… dowiedzieć się, czy pamięta ludzi, którzy tutaj regularnie się zjawiali.
Claudia wywróciła oczyma.
– Och, na pewno pamiętał. Ciągle mówił o tych, którzy przyjeżdżali regularnie. Swego czasu sprzątałam w motelu pokoje i…
Maury chwycił Claudię za ramię.
– Pracowała pani tutaj? Oswobodziła rękę, żeby wytrzeć nos, a potem skinęła głową.
– Przeszło dziesięć lat. Mój były mąż zostawił mnie z dwojgiem małych dzieci. Musiałam je utrzymać, a nie miałam żadnego zawodu. Więc sprzątałam w motelu. Tata pozwalał mi samej ustalać godziny pracy.
– Gdybym pokazał pani fotografie, czy potrafiłaby pani rozpoznać twarze?
– Być może.
Chwilę później Maury rozłożył przed Claudią zdjęcia, które otrzymał od Sarah Whitman.
– Czy znane jest pani nazwisko Franklin Whitman? – zapytał.
– Chodzi o człowieka, którego zwłoki wyciągnięto niedawno z jeziora Flagstaff?
– Tak, ale czy znała go pani przedtem? Claudia zmarszczyła czoło.