– Już po wszystkim! – wykrzykiwała. – Dzięki Bogu!
Tony cieszył się razem z nią, ale wyczuwał podświadomie, że coś jest nie w porządku. Znał Charlie'ego całe życie i nie sądził, aby Bartlett, mimo że swego czasu należał do młodzieżowego gangu, potrafił obmyślić i zrealizować, zwłaszcza w pojedynkę, tak perfidny i śmiały plan.
– Obstawa może już wracać do domu. Wszyscy mogą się rozjechać – oznajmiła Sarah.
– Masz na myśli także własną osobę? – cierpkim tonem zapytał Tony, czując ból czekającego go rozstania.
– Ja uciekać nie zamierzam.
– Pójdę poinformować strażników, że są wolni – oznajmił.
– Dunn i Farley już pakują swoje manatki.
– Wielka była z nich pociecha – zadrwił zdegustowany.
– To nie ich wina, że zostali nafaszerowani narkotykami – w obronie ochroniarzy wystąpiła Sarah. – To samo dzieje się co krok z kobietami, które potem zostają najczęściej zgwałcone, i nie potrafią nawet powiedzieć, gdzie to się stało ani kto to zrobił.
– Wiem, wiem. Powinienem ich przeprosić.
– Lubię cię za to, że grasz czysto. Z wyjątkiem łóżka. Tam wcale nie postępujesz fair.
Tony musnął wargami jej szyję.
– To dlatego, Sarah Jane, że miłość nie jest grą. To poważna sprawa.
– Jasne. Jak coś takiego mogło przyjść mi do głowy – wymamrotała, wyciągając szyję i poddając się z lubością dalszym pieszczotom jego gorących warg.
Przerywając błogi nastrój, Tony pocałował Sarah w usta i oznajmił:
– Muszę pogadać z tymi ludźmi. Miała jeszcze rozanieloną minę, kiedy w pokoju pojawiła się Lorett.
– Czy moglibyście mi wyjaśnić, skąd to całe zamieszanie? – spytała.
– Ciociu, już po wszystkim! Aresztowali człowieka, który chciał mnie zabić. Teraz tatuś będzie mógł spoczywać w pokoju.
Lorett popatrzyła z powagą na Sarah.
– To chyba jeszcze nie koniec – oświadczyła ponurym tonem. Sarah z jękiem rzuciła się w objęcia ciotki.
– Przestań, proszę, krakać! Ciesz się wraz ze mną. Bądź szczęśliwa, że zbrodniarz jest już za kratkami.
– Oczywiście, że cieszę się wraz z tobą, drogie dziecko.
Lorett uściskała mocno wychowanicę, która po chwili wyzwoliła się z objęć ciotki i podekscytowana zaczęła krążyć po pokoju.
– Nie mam pojęcia, od czego zacząć – stwierdziła Sarah, gotowa do działania. – Aha, już wiem. Od pogrzebu tatusia. Zostanie pochowany obok mamy.
– Jutro wyjeżdżam – oznajmiła Lorett. – To wszystko możesz załatwić beze mnie.
– Tak. Oczywiście. – Sarah posmutniała nagle. – Sądziłam jednak, ciociu, że… Lorett ujęła w dłonie twarz wychowanicy i spojrzała jej prosto w oczy.
– Czekają cię teraz ważne osobiste decyzje, które musisz powziąć sama. Nikt inny nie powinien mieć na nie żadnego wpływu. Mają pochodzić wprost z twego serca.
Pod powiekami Sarah poczuła łzy. Zamrugała gwałtownie oczyma.
– Wszystko będzie dobrze. Ciociu, już nigdy nie będziesz musiała o mnie się martwić.
– Nie gadaj głupstw, dziecinko. Zawsze będę się martwiła. To przywilej matki. Sarah zarzuciła Lorett ręce na szyję.
– Mówię to chyba zbyt rzadko, ale musisz wiedzieć, że bardzo cię kocham. Jesteś najlepszą matką, jaką mogłabym sobie wymarzyć. Powinnam być głęboko wdzięczna biologicznej rodzicielce, że zadbała o to, abyś to właśnie ty została moją opiekunką.
Lorett zmarszczyła czoło, a potem pociągnęła Sarah delikatnie za włosy.
– Wymagają podcięcia – uznała. – Mam iść po nożyczki?
– Nie.
Popatrzyły na siebie spod oka i równocześnie wybuchnęła śmiechem. Swego czasu Lorett przystrzygła Sarah włosy. Trzeba przyznać, że efekt nie zadowolił żadnej z nich, a mówiąc szczerze, był kompletną katastrofą.
– Pogadamy później – obiecała wychowanicy. – Teraz zadzwonię na lotnisko, żeby zarezerwować miejsce w samolocie.
Obawiając się, że zaraz obie się rozpłaczą, Sarah opuściła pokój.
Zupełnie nie wiedziała, co robić. Czy wracać do Nowego Orleanu, czy zostać z Tonym. Tony wprawdzie twierdził uparcie, iż łączy ich coś więcej niż seks, ale nie wyznał jej miłości i nie powiedział wprost, że chciałby, aby byli razem.
I nie padło ani słowo o małżeństwie.
Z okna w bibliotece Sarah dostrzegła Tony'ego zatopionego w rozmowie z dowódcą strażników. Zadowolona, że wreszcie pozbyła się obstawy, przemierzyła wszystkie pomieszczenia, starając się utrwalić w pamięci ich wygląd.
W salonie Lorett rozmawiała nadal przez telefon. W holu pojawili się Dunn i Farley z walizkami w ręku.
– Dziękuję wam, panowie – powiedziała Sarah. – Już wyjeżdżacie?
– Tak, proszę pani – odrzekli jednogłośnie.
– A więc dobrej drogi. Aha, idąc do samochodu, powiedzcie Tony'emu, że wybieram się na tyły domu.
– Dobrze, proszę pani.
Wyszła kuchennymi drzwiami i po chwili znalazła się na tarasie. Wsunęła palec w dziurę w ścianie, skąd wyciągnięto pocisk, który miał ją uśmiercić.
– Ale nie zginęłam – mruknęła do siebie pod nosem i odwróciła się w stronę jeziora.
Z tarasu roztaczał się wspaniały widok. A jasny, słoneczny dzień, aczkolwiek zimny, stanowił idealną oprawę dla spokojnej, połyskliwej toni. Gdyby tylko Sarah zadała sobie trud i zerknęła w prawo, uzmysłowiłaby sobie, że jezioro jest dokładnie tym, czym miało być, kiedy je tworzono. Źródłem zasilania elektrowni wodnej, a także miejscem wypoczynku.
Ruszyła odruchowo w stronę przystani. Zapragnęła popatrzeć z bliska na wodę i oswoić się z obecnością ponurej toni, połyskliwej niby czarne lustro. Musiała wreszcie pozbyć się wszelkich obaw. Przypomniała sobie ostrzeżenie Tony'ego, że nie powinna nigdzie chodzić sama, zawróciła odruchowo w stronę domu, lecz zaraz potem zganiła. się za tchórzostwo i raźnym krokiem zeszła z tarasu. Charles Bartlett, jedyny człowiek, który jej zagrażał, siedział w areszcie. Była całkowicie bezpieczna.
Sarah czuła na twarzy ciepłe promienie słońca. Zrobiło się gorąco. Czerwony golf oblepiał ciało. Miała na sobie ulubione dżinsy i tenisówki. Idąc w stronę przystani, przypomniała sobie, że musi poprosić szeryfa o zwrot czarnych pantofli. Znaleziono na nich tylko jej własne odciski palców. Bartlett okazał się wprawdzie bardzo przebiegły, mimo to jednak wpadł.
Zatrzymała się u stóp mola i ogarnęła wzrokiem jezioro. Prawie natychmiast poczuła bolesny skurcz brzucha. Odetchnęła głęboko, żeby opanować ogarniający ją strach, i weszła na drewniany pomost. Miał kilkanaście metrów długości. Plusk fal odbijających się od podtrzymujących go pali nie miał w sobie nic złowieszczego. Wręcz przeciwnie, wywoływał kojące wrażenie. Pomost był tylko i wyłącznie spokojnym miejscem, w którym cumowano łodzie. Pod stopami Sarah lekko zatrzeszczały deski. W taki oto sposób witało ją stare molo.
Po chwili znalazła się na końcu pomostu. Stanęła i zaczęła rozglądać się wokół siebie. Wodę oświetlały ostre promienie słońca. W geście dziękczynienia Sarah na krótką chwilę opuściła głowę.
Kiedy podniosła wzrok, jej oczom ukazało się stado dzikich gęsi, które poderwały się z wody. Zatoczyły w powietrzu duże koło i poleciały na południe.
– Do zobaczenia na wiosnę – szepnęła Sarah.
Na wiosnę? Czy naprawdę stanie się częścią życia Silka DeMarca?
Rzuciła okiem w stronę domu. Z miejsca, w którym się znajdowała, nie było nikogo widać. Pomyślała z żalem o czekającym ją wkrótce pożegnaniu z Tonym. Żeby choć trochę się zrelaksować, usiadła na końcu mola. Prawie dotykając stopami powierzchni wody, odchyliła się w tył, oparła na rękach i uniosła twarz ku słońcu.