Выбрать главу

W chwili gdy grupa strażników ładowała do furgonetki przywieziony sprzęt, pod dom DeMarca podjechał Roń Gallagher.

Ruszył w stronę Tony'ego, odetchnąwszy głęboko. Miał przed sobą trudne zadanie.

– Musimy pogadać – oznajmił. Rozradowany pan domu poklepał szeryfa po ramieniu.

– Moje gratulacje. Wykonał pan dobrą robotę.

– Z gratulacjami niech pan jeszcze poczeka – wymamrotał Gallagher. – Mamy problem. Tony odruchowo zesztywniał.

– Co za problem?

– To nie Charles Bartlett strzelał do Sarah – oznajmił ponurym tonem. – Był w tym czasie w Portlandzie.

– O rany – jęknął Tony. – Jest pan pewny?

– Przed prawie czterystoma świadkami stał na podium.

Tony podbiegł do furgonetki. Jej załoga szykowała się do odjazdu.

– Poczekajcie – polecił. – Jak się okazuje, sprawa nie została jeszcze zakończona. Zanim zdołał udzielić strażnikom bliższych wyjaśnień, pod dom podjechał Maury Overstreet. Wyskoczył z samochodu, roześmiany dosłownie od ucha do ucha.

– Szeryfie, spada nam pan jak z nieba – oświadczył rozanielony.

– O co chodzi? – zapytał Tony.

Maury wyciągnął fotografię, położył na masce wozu Gallaghera, a potem sięgnął po własne notatki.

– Wcześnie rano pojechałem do motelu „Łoś" i znalazłem tam świeżego trupa. Początkowo uznałem to za duże utrudnienie prowadzonego przeze mnie śledztwa… no i za pechowe zrządzenie losu w stosunku do tego starego człowieka.

– Niech pan mówi, o co chodzi – ponaglił detektywa szeryf.

– W każdym bądź razie czekałem na miejscu, aż zjawi się Królewska Konna, bo musiałem przecież wyjaśnić, skąd tam się wziąłem.

Kiedy tak siedziałem zgnębiony, bo właśnie został zabity jedyny świadek, który mógł rzucić jakieś światło na wydarzenia w motelu, przyjechała córka tego człowieka. Przed laty pracowała w motelu jako sprzątaczka. Pokazałem jej zdjęcia. Whitmana w ogóle nie rozpoznała, ale zidentyfikowała dwóch innych pracowników banku w Marmet.

– Kogo? – zapytał Tony.

– Sonny'ego Romfielda i Moirę Blake. Podobno łączył ich gorący romans. Romfield, jak wiadomo, zginął w wypadku drogowym dwa dni po zniknięciu pieniędzy z banku. Nie mogłem wyobrazić sobie związku między kradzieżą a usiłowaniem zabicia Sarah, więc zacząłem wracać myślami wstecz. To najlepsza metoda, kiedy śledztwo utknie w martwym punkcie.

– Dobrze wiedzieć – mruknął szeryf.

– Maury, na litość boską, mów dalej – tym razem ponaglił detektywa Tony.

– W porządku, już mówię. Sarah nie była warta zachodu, chyba że w jej posiadaniu znajdowało się coś, co mogło pomóc zidentyfikować mordercę.

– Coś? Co to mogło być? – spytał Gallagher.

– Kalendarz? – zgadywał Tony.

– Fakt – potwierdził Maury, spoglądając z uznaniem na chlebodawcę.

– Dysponuję kopią tego kalendarza – przypomniał szeryf. – Nie ma tam przecież nic, co mogłoby wskazać zabójcę. Nawet te zapiski o „Łosiu" to żaden trop.

– Cała sprawa polega na tym, że do motelu „Łoś" jeździł nie Whitman, lecz Romfield – oświadczył detektyw. – Podczas rozmowy z wami obiło mi się o uszy, że Harmon Weatherly równocześnie uprzątał w banku dwa biurka. Czyżby więc pomylił kalendarze? I Moira Blake zorientowała się, że w posiadaniu Sarah znalazł się kalendarz jej amanta? W ten sposób zostałby ujawniony ich intymny związek.

– Skurczybyk! – warknął Tony. – Co to Moira mówiła o Sonnym podczas kolacji? Aha, już wiem. Wyjeżdżał z Marmet, żeby załatwić sobie rozwód. Kto byłby lepiej poinformowany niż kochanka?

Maury'ego rozpierała duma.

– Zamierzali oboje prysnąć z forsą. W jakiś sposób Whitman jednak przejrzał ich plany, więc musieli uciszyć go na zawsze, żeby ukryć rabunek. Jedyną nie przewidzianą rzeczą okazała się nagła tragiczna śmierć Romfielda. Pani Blake została więc sama…

– Co stało się z pieniędzmi? – zapytał szeryf.

– O to należałoby spytać Moirę – odezwał się Tony.

– Panie DeMarco!

Tony odwrócił się w stronę Dunna i Farleya, wychodzących z domu.

– Pani Whitman prosiła, aby powiedzieć panu, że idzie na spacer. Och, Boże! Tylko nie to!

– Dokąd poszła?

– W stronę przystani.

– Jezu! – jęknął Tony i rzucił się biegiem do domu, a za nim ruszyli Dunn i Farley. Wołając Sarah. na cały głos, przebiegł parter. W holu natknął się na Lorett. Miała przerażoną minę i bladą twarz.

– Gdzie ona jest? – zapytał.

– Dzieje się coś złego – wyjęczała ciotka Sarah. – Woda. Moją dziecinkę chce zabrać woda.

– Co to, do diabła, ma znaczyć? – zapytał Gallagher.

– Niech pan nie pyta, tylko pomoże mi ją znaleźć! – krzyknął Tony do szeryfa. Lorett usiłowała biec za nimi, lecz jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Zmartwiała z przerażenia i strachu.

Do uszu Sarah dotarło wołanie Tony'ego. Odwróciła się uśmiechnięta i pomachała ręką na znak, że słyszy jego szybkie kroki na tarasie. W tej chwili poczuła jednak nagły przypływ paniki. Usiłowała zerwać się na nogi, lecz nie mogła. Coś chwyciło ją mocno za stopy i zaczęło wciągać w toń jeziora.

Zanim nad głową przerażonej Sarah zamknęła się ciemna otchłań, udało się jej szybko wciągnąć do płuc trochę powietrza. Walcząc bezskutecznie z przeciwnikiem o niemal nadludzkiej sile, czuła, że oddala się od brzegu jeziora i powierzchni wody, i coraz głębiej pogrąża w otaczającej ją topieli.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Tony widział, jak Sarah idzie pod wodę. Krzyknął głośno, ale w jednej chwili zniknęła mu z oczu.

Za jego plecami szeryf Gallagher wydawał przez radio jakieś rozkazy, a Maury ściągał ubranie. W drodze do przystani Tony zrzucił buty. Dotarł do końca mola i skoczył na głowę. Zaraz jednak wynurzył się z wody, żeby na powierzchni odszukać jakiś ślad. Chwilę później tuż obok niego pojawił się detektyw.

– Widzisz ją? – zawołał.

– Nie! – odkrzyknął Tony.

Jezioro było idealnie spokojne, bez jakichkolwiek zawirowań na wodzie, nie było nawet śladu pęcherzyków powietrza wydostających się na powierzchnię.

Sarah była w stanie myśleć tylko o jednym. Potrzebowała powietrza. Woda była zimna i ciemna. Wywoływała ucisk na bębenki uszne i nozdrza, usiłując za wszelką cenę wedrzeć się tam, gdzie zachowały się jeszcze resztki życiodajnego tlenu.

Próbowała wyrwać się z rąk obejmujących ją w pasie i wciągających w głąb wody. Starała się chwycić napastnika z boku. Nadaremnie, gdyż wyślizgiwał się z dłoni. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że ma do czynienia z kimś ubranym w skafander nurka. Człowiek ten też nie mógł nic dostrzec w ciemnej wodzie. Myśl ta napełniła Sa-rah otuchą i podsunęła pewien pomysł. Gdyby udało się jej zedrzeć napastnikowi maskę z twarzy lub pozbawić go butli z tlenem, w którą był z pewnością wyposażony, on także nie miałby czym oddychać. Tylko wówczas istniała szansa ocalenia życia.

Zebrała wszystkie siły, obróciła się i znalazła twarzą w twarz z zabójcą. Szarpnęła za jego maskę, odłączyła końcówkę przewodu prowadzącego do butli.

Straciwszy dopływ tlenu, wpadł na chwilę w panikę. Sarah natychmiast to wykorzystała. Mobilizując resztki sił, wyrwała się z rąk zabójcy i rozpaczliwymi, nerwowymi ruchami popłynęła w górę, by szukać ocalenia na powierzchni wody.

Gdy tylko wynurzyła twarz, zaczęła dławić się i krztusić. Ledwie żywa, nie miała siły ani odwagi spojrzeć za siebie.

Prawie natychmiast dostrzegł ją Tony. Zaraz potem jednak tuż za Sarah pojawiły się pęcherzyki powietrza. A to oznaczało, że jeszcze nie była bezpieczna.