– Jestem przy tobie, dziecinko. Do szopy wpadli strażnicy. Podbiegli do Tony'ego.
– Przyszłam za późno – zajęczała zrozpaczona Sarah. – Ona go zabiła. Och, Boże… ciociu… spóźniłam się.
– Pan DeMarco żyje – oznajmił jeden ze strażników. – Dostał w głowę, a właściwie w czoło, ale tętno ma dobre. Silne i miarowe.
Sarah podbiegła do leżącego, padła obok na kolana i wsunęła mu ręce pod głowę.
– Tony…
Jęknął z bólu, ale po chwili otworzył oczy. Dotknął głowy.
– Wchodzi mi to w zwyczaj – wymamrotał. – Do diabła, to boli. – W tej chwili przypomniał sobie o Moirze i usiadł gwałtownie na ziemi. – Ona ma broń.
– Już nie – oznajmiła Sarah.
Ponad jej ramieniem Tony zobaczył zniekształcone zwłoki Moiry Blake. Przerażony widokiem, nerwowo wciągnął powietrze. Nie wiedział, co powiedzieć.
– Uratowałaś mi życie – wyszeptał.
– Uratowałam nie twoje, lecz własne – odparła. – Bo to, co mogło z tobą się stać, zabiłoby również mnie. Wiem to…
Sarah objęła Tony'ego i zamknęła oczy, mimo że chciało się jej krzyczeć.
– Powie mi pani, co się stało?
Rozpoznała głos szeryfa. Odsunęła się od Tony'ego i podniosła wzrok. Już raz widziała Rona Gallaghera z identycznej perspektywy. Było to na cmentarzu, w dniu pogrzebu matki. Wówczas nachylił się i pogłaskał ją po twarzy. Miał w oczach łzy współczucia.
– Zamierzała zabić Tony'ego – wyjaśniła. – A potem usiłowała w ten sam sposób pozbyć się mnie. Przeszkodziłam jej. To wszystko. Chciałam tylko powstrzymać tę kobietę.
Pytającym wzrokiem szeryf Gałlagher spojrzał na Tony'ego, który dodał:
– Co jeszcze mogę powiedzieć? Moira mnie zaskoczyła. Przyszedłem, żeby zamknąć szopę na kłódkę, a ona czekała, przyczajona w środku. Najpierw wrzeszczała, że Sarah powinna przekonać się na własnej skórze, jak to jest, gdy kobieta musi bez ukochanego egzystować do końca życia, i zaraz potem, zanim udało mi się ją powstrzymać, pociągnęła za spust. Odskoczyłem w tył. Czułem, jak drasnęły mnie dwie kule. Nie wiem, co działo się potem, ale jedno jest pewne. Gdyby Sarah nie otworzyła drzwi, już nie byłoby mnie wśród żywych. To wszystko…
Szeryfowi wystarczyło na razie to wyjaśnienie. Zwrócił się do jednego ze swoich ludzi:
– Wezwij karetkę, a także koronera.
– Niepotrzebna mi karetka – zaprotestował Tony. – Chcę tylko dostać kawałek plastra.
– Niech pan się cieszy, że ma tak twardą czaszkę. – Szeryf uśmiechnął się lekko.
– To nie jest wcale śmieszne – mruknęła Sarah, z trudem podnosząc się z klęczek. Uderzał ją w nozdrza zapach krwi Moiry. Czuła, że zaraz zrobi się jej niedobrze.
Kiedy szeryf Gallagher pomagał Tony'emu wstać, rzuciła się w stronę wyjścia. Opuściwszy szopę, zobaczyli ją siedzącą pod ścianą z głową między kolanami. Szeryf westchnął. Wiele czasu zabierze Sarah Whitman wymazanie z pamięci koszmarnego przeżycia. Spojrzał na Tony'ego.
– Dziś wyjeżdżacie – raczej stwierdził niż zapytał. – Po drodze wpadnijcie do mnie, żeby złożyć zeznania. Jeśli będziemy mieli jakieś pytania, wiemy, gdzie was znaleźć.
Sarah podniosła się z ziemi. Z bladą, kamienną twarzą oświadczyła zdumiewająco mocnym i stanowczym tonem:
– Jeszcze zostaniemy. Teraz, gdy minęło niebezpieczeństwo, mogę pochować ojca. Zrobię to jutro. Będzie spoczywał obok mojej matki.
– Jeśli jednak chciałaby pani przedtem mieć trochę czasu dla siebie, mogę przetrzymać zwłoki dopóty, dopóki… – zaproponował szeryf.
– Już więcej nie wrócę do tego miasta. Nigdy – oznajmiła Sarah. Szeryf Gallagher ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Zrobiła pani to, co należało. Niech pani nigdy w to nie zwątpi.
Sarah spojrzała na ciotkę, a potem na Tony'ego. Wziął ją za rękę i oboje ruszyli w stronę domu.
Dopiero gdy dotarli do tarasu, rzuciła za siebie okiem. Z szopy i kręcących się wokół ludzi przeniosła wzrok dalej, na spokojne wody jeziora Flagstaff. W obliczu tego, co uczyniła, pogodny urok tego miejsca, blask promieni słońca odbijających się od powierzchni i śpiew ptaka siedzącego na pobliskim drzewie wydawały się świętokradztwem.
Topiel niczym czarne lustro.
Haniebne czyny.
Na szczęście, wszystko to było już poza nią. Właśnie rozpoczynała nową, drugą część życia.
Zła pogoda szła w parze z ponurym nastrojem dnia. Pociemniałe niebo groziło deszczem. Wzdłuż drogi prowadzącej do cmentarza stał długi sznur zaparkowanych samochodów. Przybyli tu ludzie czekali na przyjazd karawanu i rozpoczęcie pogrzebowych uroczystości. Z ich twarzy było trudno wywnioskować, co myślą. Nie rozmawiali ze sobą. Wyglądali tak, jakby wstydzili się spojrzeć sobie w oczy.
Mieszkańcy Marmet przeżywali prawdziwy szok. Nadal nie mogli uwierzyć, że przez dwadzieścia lat hołubili zabójczynię. Tiny Bartlett, Marcia Farrell i Annabeth Harold odczuwały teraz na własnej skórze namiastkę tego, co musiała niegdyś przeżywać nieszczęsna Catherine Whitman. Obywatele tego miasta nie byli w stanie uwierzyć, że wszystkie – trzy, tak bardzo przyjaźniąc się z Moirą Blake, nie podejrzewały niczego.
Komentarze wzbudziła także sprawa myśliwskiej strzelby Charlesa Bartletta, z której usiłowano zabić Sarah Whitman. Mimo że został on oczyszczony z wszelkich zarzutów, niektórzy nie przestawali szeptać, że nie ma dymu bez ognia…
Teraz wszyscy czekali, w milczeniu i drżąc z zimna, żeby godnie pożegnać czcigodnego obywatela miasta i złożyć kondolencje jego córce. A także, być może po to, aby poprosić Boga o odpuszczenie grzechów.
Wreszcie oczom zebranych ukazał się karawan. Towarzyszył mu samochód, za którym jechały trzy radiowozy.
Pragnąc stać się naocznymi świadkami niecodziennego wydarzenia, mieszkańcy Marmet zaczęli przesuwać się powoli ku przygotowanemu miejscu pochówku. Otworzono karawan. Do wysuniętej trumny podeszli, na prośbę Sarah, szeryf i czterej jego ludzie, a także Harmon Weatherly, ubrany w ciemny garnitur. Ustawiwszy się po trzech z każdej strony trumny, zanieśli ją do otwartego grobu.
Kiedy z samochodu stojącego za karawanem wynurzył się Silk DeMarco, mając u boku Sarah Whitman, zgromadzeni mieszkańcy miasta wstrzymali oddech. Wiedzieli, co uczyniła ta kobieta, i dlaczego. Na widok łez płynących po jej bladej, ściągniętej twarzy odwrócili się.
Zachwiała się, stanąwszy nad otwartym grobem. Tony podtrzymał ją i przyciągnął do swego boku. Po wczorajszych dramatycznych przeżyciach lekarz chciał podać Sarah środki uspokajające, lecz odmówiła. Nic nie byłoby w stanie sprawić, aby przestała mieć przed oczyma wykrzywioną twarz Moiry Blake, oszalałej z nienawiści.
Z tłumu wysunął się pastor z kościoła, do którego Sarah uczęszczała jako dziecko. Z chęcią zgodził się odczytać nad grobem Franklina Whitmana biblijny werset.
Głos miał donośny.
– Przyszliśmy tutaj, aby pożegnać Franklina Jamesa Whitmana i złożyć do grobu jego ciało. Na prośbę córki zmarłego odczytam wam z Biblii tylko jeden werset. Zaraz potem macie opuścić to miejsce.
Wśród zebranych nastąpiło poruszenie, ale nikt nie odważył się na głośne komentarze. Mieszkańcy Marmet poczuli się zawiedzeni, a nawet w jakimś sensie oszukani. Przybyli tu gromadnie i długo czekali na zimnie po to tylko, aby usłyszeć, że zaraz mają sobie pójść.
Pastor odchrząknął i spojrzał na Sarah.
– Pani Whitman – zaczął – zanim rozpocznę czytanie, w imieniu wszystkich mieszkańców tego miasta jestem winien pani przeprosiny. Za to, że wyparliśmy się pani w najcięższych dla pani godzinach życia.
Sarah skuliła się wewnętrznie. Nie sądziła, że pastor powie coś takiego. I nie przypuszczała, że słowa, na które czekała tak długo, sprawią, iż wzruszenie ściśnie jej gardło i sprawi, że oczy wypełnią się łzami.