Выбрать главу

– No, to świetnie – mruknęła pod nosem Sarah i zaczęła rozglądać się za jakimś krzesłem. – Wobec tego poczekam tutaj na powrót szeryfa.

Mężczyzna zmarszczył czoło.

– Nie wiadomo, kiedy wróci. Nadal jest nad jeziorem. Sarah odwróciła się gwałtownie.

– Ma pan na myśli jezioro Flagstaff? W odpowiedzi skinął głową.

– Tam, gdzie znaleziono ciało Franklina Whitmana? Mężczyzna chyba się zorientował, że być może powiedział za wiele.

– Kim pani właściwie jest? – zapytał podejrzliwym tonem. – Kimś z prasy? Jeśli tak, to traci pani niepotrzebnie czas – dodał nieprzyjaznym tonem.

– Nazywam się Sarah Whitman. Franklin Whitman był moim ojcem. Bruzdy na czole portiera pogłębiły się jeszcze bardziej.

– Nie mogę pani pomóc – oświadczył z kamienną twarzą. Jego reakcja nie zdziwiła Sarah. Była na to przygotowana.

– Od nikogo w tym mieście nie spodziewam się pomocy – oznajmiła sucho i zawróciła w stronę wyjścia z budynku.

– Dokąd pani idzie? – dopytywał się natarczywie policjant.

– Nie pański interes – warknęła rozeźlona Sarah, głośno zatrzaskując za sobą drzwi.

Doszła do samochodu, dosłownie trzęsąc się ze złości. Pamiętała mgliście jezioro, ale nie miała pojęcia, gdzie się znajduje i jak tam dojechać. Nie wybrała się w tę długą i męczącą podróż po to, by dać się spławić jakiemuś nieżyczliwemu gburowi.

Opanowała rozedrgane nerwy. Rozłożyła mapę stanu Maine i przy szosie w pobliżu Marmet odnalazła jezioro Flagstaff. Już wiedziała, którędy wyjechać z miasta, potem z pewnością zobaczy jakieś kierunkowskazy.

Wysiadając z motorówki, szeryf Gallagher dojrzał podjeżdżający nieznany mu samochód. Rzucił okiem w stronę reporterów zgromadzonych na granicy terenu ogrodzonego policyjną żółtą taśmą i uznał, że widocznie jeden z nich, najbardziej niecierpliwy, nie miał ochoty dłużej czekać.

– Jeśli to jeszcze jakiś pismak, pozbądź się go – polecił zastępcy.

– W wozie siedzi kobieta – poinformował Red Miller.

– Mam w nosie, kto tam siedzi – mruknął szeryf. – Jeśli to reporterka, każ jej przejść na drugą stronę żółtej taśmy i dołączyć do pozostałych.

– Tak jest – padła zwięzła odpowiedź.

Zastępca szeryfa ruszył w stronę kobiety. Wysiadła z samochodu i energicznie maszerowała przed siebie.

– Przepraszam panią, ale tu nie wolno wchodzić. To miejsce popełnienia przestępstwa. Proszę opuścić ten teren.

Sarah nawet nie drgnęła.

– Muszę porozmawiać z szeryfem Gallagherem – oświadczyła stanowczym tonem.

– Szeryf jest teraz zajęty. Właśnie przekazuje reporterom krótki komunikat. I nie ma nic więcej do powiedzenia.

– Nie jestem reporterem – wyjaśniła Sarah. – Nazywam się Whitman. Red Miller na chwilę zbaraniał.

– Pamiętam cię – powiedział łagodnym tonem.

– A ja sobie pana nie przypominam – oznajmiła wyniośle, unosząc wysoko podbródek, jakby mobilizując się przed spodziewanym ciosem.

– Jestem Steve Miller, ale wszyscy nazywają mnie Redem. W szkole byłem cztery klasy wyżej niż ty.

W niskim, łysiejącym mężczyźnie Sarah usiłowała dopatrzyć się dawnego chłopca. Bez powodzenia.

– Przykro mi, ale nie pamiętam.

– Nic dziwnego. Po tylu latach… – Zastępca szeryfa podniósł wzrok i dodał: – Jest mi bardzo przykro z powodu twojego ojca.

– Naprawdę? – wycedziła przez zęby.

Red poczerwieniał na twarzy. Był wtedy już na tyle dużym chłopcem, że świetnie pamiętał, jak źle traktowano Sarah i jej matkę. Nie umiał zapomnieć, że zaszczuta przez mieszkańców Marmet matka Sarah popełniła samobójstwo, i to właśnie córka znalazła ciało. Domyślał się, jak straszne musiało być to przeżycie dla małej dziewczynki, toteż nie winił Sarah za opryskliwość. Na pewno nadal żywiła głęboką urazę do tutejszej społeczności.

Zastępca szeryfa westchnął głęboko. Zdawał sobie sprawę, jak trudno wynagrodzić komuś krzywdy, zwłaszcza po tylu latach. Wskazał Rona Gallaghera.

– Jeśli możesz chwilę poczekać, zaraz powiem szeryfowi, że tu jesteś – oznajmił cichym i łagodnym tonem.

Zdegustowana własnym brakiem opanowania, Sarah patrzyła za szybko oddalającym się Redem. Niemal od niej uciekał. Zachowała się obcesowo, co było do niej zupełnie niepodobne. Jeśli zamierza wykryć, co naprawdę stało się z ojcem, musi uzyskać pomoc miejscowych władz, a zniechęcenie do siebie pierwszego człowieka, który okazał jej życzliwość, było nad wyraz kiepskim posunięciem.

Z pleców odchodzącego zastępcy szeryfa Sarah przeniosła wzrok na wodę. Niemal nie dostrzegając piękna gęstych drzew, skąpanych w barwach jesieni, spoglądała na powierzchnię jeziora.

Miała przed sobą ogromną taflę nieruchomej wody. Wyglądało to jak czarne lustro. Zwodziło gładkością, lecz przecież kryło pod powierzchnią straszliwe tajemnice.

Miała przed sobą topiel.

Sarah przeszyły gwałtowne dreszcze.

Podeszła bliżej brzegu. Nie mogąc ani na chwilę pozbyć się myśli o tym, co przeżył ojciec, poczuła dojmujący ból w piersiach. Tak silny, że na chwilę straciła oddech. Do oczu napłynęły jej łzy, wszystko widziała jak przez mgłę. Poczuła bolesny ucisk w gardle.

– Boże… Och, tatusiu… kto cię zabił? Kto mógł zrobić coś tak potwornego?

– Pani Whitman?

Sarah drgnęła nerwowo. Odwróciła głowę, nie zdając sobie sprawy z tego, że ma twarz mokrą od łez.

– Szeryf Gallagher?

Nie po raz pierwszy w życiu Roń Gallagher zapragnął być mężczyzną przystojnym, ciemnowłosym i wysokim. Sprzedałby duszę diabłu, by zdobyć serce stojącej przed nim kobiety. Była tak śliczna, że zapierało dech. Zmartwił go zgnębiony wyraz jej drobnej twarzy. Zrobiłby wszystko, byle tylko przestała płakać. Zamiast tego wyciągnął rękę.

– Tak, to ja. Dzień dobry. Jest mi bardzo przykro, że muszę przekazać pani te smutne wiadomości. Proszę przyjąć moje kondolencje.

Sarah potrząsnęła dłonią szeryfa, nie mogła przecież cofnąć ręki, ale coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że w stosunku do tych ludzi nie potrafi zdobyć się nawet na odrobinę życzliwości czy sympatii.

Z minuty na minutę narastał w niej gniew. Było to doznanie coraz bardziej bolesne. Nie do zniesienia. Morderstwo i kłamstwa zniszczyły jej rodzinę. Ktoś musiał za to zapłacić.

– Dziękuję – powiedziała i mocno zacisnęła dłonie, żeby opanować ich drżenie. – Przyjechałam po ojca.

Roń Gallagher westchnął. Do licha. Ta kobieta prosiła o coś, czego nie był w stanie jej dać.

– Przykro mi, pani Whitman, ale nie mogę wydać pani ciała… jeszcze nie teraz.

– A powie mi pan coś, co chciałabym usłyszeć? – spytała cierpkim tonem.

– W tej chwili niewiele… ale to dopiero początek dochodzenia. Proszę zrozumieć, jestem zmuszony pracować nad sprawą sprzed dwudziestu lat. A miejscem zbrodni jest dno jeziora.

Sarah znów zacisnęła pięści i ponad plecami szeryfa popatrzyła na powierzchnię wody. Miała boleśnie zaciśnięte gardło. Zanim ponownie się odezwała, musiała dwukrotnie przełknąć ślinę.

– Chcę zadać panu pytanie – oznajmiła łamiącym się głosem.

Wyglądała na tak zagubioną i nieszczęśliwą, że Roń Gallagher poczuł nieprzepartą chęć, by objąć ją serdecznie i mocno przytulić.

– Słucham.

– Czy… wiadomo… – Sarah zadrżała, wciągnęła głęboko powietrze i z największym trudem zmusiła się, aby nie wykrzyczeć na głos swych myśli. – Chodzi o mojego tatę… Czy jeszcze żył, kiedy…

Nie miała siły dokończyć, ale Ron Gallagher i tak domyślił się, o co chciała zapytać.

– Na ten temat nie wolno mi nic powiedzieć.