– Twój pokój jest tam, ostatnie drzwi na lewo.
Tony trzymał Sarah mocno, lecz delikatnie. Szedł szybko. Ledwie za nim nadążała. Chwilę później otworzył wskazane drzwi i zaraz się wycofał.
– To będzie twój pokój na tak długo, jak zechcesz. Masz własną łazienkę i salonik. Gdybyś chciała telefonować, korzystaj z aparatu stojącego na stole.
– Dziękuję, mam komórkę.
– Czasami sygnał bywa tu słaby. Wtedy może ci się przydać telefon stacjonarny. Sarah uśmiechnęła się i zaczęła rozglądać po pokoju. Był tak samo przytulny i sympatyczny jak reszta domu. Wreszcie odwróciła się ku Tony'emu. Uznała, że czas nieco ocieplić atmosferę.
– Silk… to znaczy… Tony… Przerwał jej.
– Możesz nazywać mnie Silkiem.
– Mówiłeś przecież, że nikt…
– Niektórzy nadal tak do mnie mówią – odparł. – A poza tym lubię, jak wymawiasz to słowo.
Sarah zmrużyła oczy. Tony nadal zachowywał się bez zarzutu. Te wyszukane, gładkie maniery… Może nawet zbyt gładkie… Przydomek pasował do niego idealnie.
– Jak chcesz – odparła krótko. Uśmiechnął się leciutko, a potem wyciągniętą ręką wskazał łóżko.
– Proponuję, abyś położyła się i nieco odpoczęła, a ja w tym czasie wykonam kilka telefonów. W ciągu godziny ściągnę tu twój samochód i ciuchy. A ponadto spróbuję pokrzyżować szyki reporterom.
– W jaki sposób zamierzasz to zrobić? – spytała zaskoczona Sarah.
– S ądzisz, że jeśli ustalą, gdzie jesteś, zostawią cię w spokoju? Nie licz na to, dziecinko. Czy ci się to podoba, czy nie, w tej chwili jesteś dla mediów bardzo smakowitym kąskiem.
– Boże! – jęknęła Sarah, opadając ciężko na łóżko.
– Nie martw się. Dopóki jesteś pod moim dachem, nikt nie będzie cię nachodził.
– W jaki sposób…
– Zaufaj mi.
Słowa te zabrzmiały inaczej niż poprzednie wypowiedzi. Z twarzy Tony'ego zniknął zalotny uśmieszek. Sarah rozpoznała w nim dawnego buntownika, tyle tylko, że po dwudziestu latach jeszcze sprytniejszego i o wiele bardziej zdeterminowanego.
Zanim zdołała się odezwać, Tony'ego już nie było. Opuścił pokój, zamykając cicho drzwi. Sarah siedziała bez ruchu, zastanawiając się ponuro, jak to możliwe, że jej w miarę spokojne i uporządkowane życie jednej chwili legło w gruzach.
Zaraz potem aż jęknęła, albowiem w pełni dotarł do niej sens tych rozważań. Jak mogła tak egoistycznie litować się nad sobą? Przecież nadal żyła, czego nie dało się powiedzieć o jej ojcu.
– Och, tatusiu… Tak mi przykro, że w ciebie zwątpiłam – wyszeptała. Położyła się na łóżku i zwinęła w kłębek. – Ale dowiem się, kto ci to zrobił. Przyrzekam.
Westchnąwszy ciężko, zamknęła oczy. Właściwie chciała jedynie przez chwilę odpocząć, ale bardzo szybko zmorzył ją sen.
Upłynęła prawie godzina, zanim wrócił Tony. Zamierzał zapukać, ale ujrzawszy uchylone drzwi, wszedł do pokoju. Sarah była pogrążona we śnie. Wniósł po cichu jej bagaże i postawił przy łóżku. Rzucił okiem na nieruchomą postać i spochmurniał. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien jej się tak natarczywie przyglądać. Mimo to zwlekał z odejściem.
Niczym nie przypominała nieśmiałej dziesięciolatki, którą zapamiętał sprzed lat. Często przyglądała mu się ukradkiem, gdy strzygł trawniki przed jej rodzinnym domem. Wtedy była chudą i poważną dziewczynką, teraz stała się piękną i ponętną kobietą.
Kiedy tak wpatrywał się w Sarah, ujrzał nagle spływającą po jej policzku łzę. Odwrócił wzrok. Na pewno nie chciałaby, by był świadkiem jej chwilowej słabości.
Westchnął cicho, potem okrył śpiącą ciepłym pledem. Poruszyła się i instynktownie wtuliła w miękką tkaninę.
Tony nie pamiętał, kiedy po raz ostatni czuł się tak niepewnie, jak w obecności Sarah. Jej pomysł, by wytropić mordercę ojca, bardzo go poruszył.
To miał być tylko krótki wypad z Chicago, jednak teraz sytuacja stawała się zbyt poważna.
W porządku, będzie gościnnym i miłym gospodarzem. Pozostanie tu, dopóki Sarah nie oswoi się z domem. Potem jednak będzie musiała radzić sobie sama.
Chociaż z drugiej strony nie należał do ludzi opuszczających bliźnich w potrzebie. Odezwała się w nim rycerskość, dlaczego zaczął się zastanawiać, jak ochronić Sarah przed niebezpieczeństwem. To wymagałoby zmiany jego wcześniejszych planów.
Dzisiaj ruch był jeszcze większy niż zazwyczaj. Przez większość dni tygodnia w kawiarence prowadzonej przez Sophie Thomas spotykali się przede wszystkim emeryci i pracownicy pobliskiego supermarketu.
Jednak od chwili gdy wydobyto z jeziora Flagstaff szczątki Franklina Whitmana, kawiarenka niemal pękała w szwach. Ci, dla których zabrakło miejsc siedzących, stali oparci o ściany lub gromadzili się w kątach. Nikt nie chciał stracić ani strzępka informacji na temat prowadzonego przez policję dochodzenia.
Tłum klientów utrudniał Sophie obsługiwanie stolików. Poruszała się jednak na tyle szybko, na ile pozwalały jej krótkie nogi.
Do Marmet przyjechała przed dziesięciu laty, po wyjątkowo przykrym rozwodzie. Kupiła dom, w którym mieściła się teraz kawiarnia, i jeszcze bardziej przybrała na wadze. Były mąż gustował w szczupłych kobietach, toteż po rozwodzie Sophie wreszcie nie musiała słuchać bezustannych docinków na temat swej tuszy.
Poruszała się teraz żwawo między stolikami, podając kawę i domowej roboty bułeczki.
Wszyscy goście plotkowali o wznowieniu śledztwa, tylko Sophie nie miała zdania na ten temat. No, może było jej trochę przykro, że ruch w interesie zawdzięcza zamordowanemu przed laty mężczyźnie. Chociaż… darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
Postawiła na tacy ostatnie zamówienie i ruszyła w stronę stolika, przy którym cztery damy należące do tutejszej śmietanki towarzyskiej dzieliły się najnowszymi informacjami.
– To dla ciebie – oznajmiła Sophie, stawiając przed Moirą Blake podwójną bezkofeinową kawę z mlekiem i talerzyk z jagodzianką.
– Pachnie wspaniale, jak zwykle – stwierdziła Moira, sięgając po słodzik.
Sophie postawiła napój firmowy i ciastko kawowe przed drugą z dam. Annabeth Harold była najstarsza w tym gronie.
Trzecia z dam, Marcia Farrell, miała w szkole średniej opinię puszczalskiej. Potem wyjechała z Marmet, żeby uczyć się dalej. Wróciła jako młoda wdowa z dzieckiem, obecnie mieszkającym w Paryżu.
Oczywiście nikt nie wierzył, że kiedykolwiek miała męża. Jednak po powrocie do rodzinnego miasta została zaakceptowana przez tutejszą społeczność. I, co więcej, traktowano ją z szacunkiem. W dniu dwudziestych czwartych urodzin Marcia oznajmiła bowiem, że odziedziczyła spory majątek. Fakt ten zapewnił jej trwałe miejsce wśród miejscowej elity.
Na wprost Marcii zajmowała miejsce czwarta dama, Tiny Bartlett. Przycupnęła na brzegu krzesła, jakby w każdej chwili gotowa do ucieczki. Jej ojciec był właścicielem jednej z największych papierni w okolicy, a Tiny przez całe życie zależało tylko i wyłącznie na ojcowskiej akceptacji. Jej rodzic pragnął mieć syna i nigdy nie pozwolił Tiny o tym zapomnieć. Zgnębiona i sfrustrowana, na złość ojcu wyszła za chłopaka pochodzącego ze slumsów, syna miejscowego pijaka, niejakiego Charlesa Bartletta.
I stało się coś zdumiewającego. Młody Charles Bartlett zadziwił wszystkich mieszkańców Marmet, gdyż zdobył wykształcenie i został człowiekiem sukcesu, powszechnie szanowanym obywatelem. Tina urodziła mu troje dzieci. Od kiedy pociechy wyjechały, Tiny wydawała się trochę rozkojarzona.
Teraz upiła łyk ziołowej herbaty, a potem nachyliła się i ściszyła głos, aby nie dotarł do sąsiedniego stolika.