Выбрать главу

OK. IDZIEMY. PODAM CZAS.

Następnie skonfigurował sobie Hunt makra do wszystkich używanych programów oraz opcji MUI i podczepił je pod gestykulację prawej dłoni. Kończyna została odjęta, lecz ścieżki nerwowe wszak pozostały. Dla zmniejszenia dezorientacji przywrócił w OVR jej wszechzmysłowy konstrukt. I znowu miał obie ręce: jedną dla świata materii, jedną dla świata relacji.

Strzelił palcami – ręka prawa – i do wraku weszła Marina, cofnięta w czasie o pół roku, znowu białowłosa, dorzeźbiona z obłędną symetrią do ostatniego rysu twarzy, sevrski wzorzec piękna, w tym garniturze z czarnego polijedwabiu, tkaniny o grubości i fakturze wiosennego cienia.

– To rzeczywiście dobry sposób – stwierdziła podniósłszy z ołtarza i otworzywszy sobie puszkę Floatu (pijany tylko na stojąco!).

– Co mianowicie?

– OVR. Chroni przed Grudniem. – Wypiła i otarła usta wierzchem dłoni; ona potrafiła wykonywać podobne gesty w stylu iście monarszym. – Gdybym była Schatzu, powiedziałabym, że to drugi etap. Czy też trzeci. Stały bezpieczny dystans i kontakty zapośredniczone. W prostej ekstrapolacji tak zresztą typowałabym kierunek rozwoju cywilizacji. Pamiętasz te horrory: wszyscyśmy w OVR, a nad nim kolejna OVR, i jeszcze jedna… Klasyka. Sen snu snu, Berkeley chichocze z nieba. Ale teraz wygląda to na konieczność.

Hunt podrapał się w łysą głowę, odruchowo niewłaściwą ręką.

– Skoro myślnia jest stałą wszechświatową… Tak samo na Nefeleńczyków, jak i na nas…

– Mhm?

– Nie wiem, nieważne, uciekło mi – zamachał szeroko dla zbagatelizowania.

Pogryzając kanapkę z mięsem niezidentyfikowanego

rodzaju (coraz trudniej poznać po smaku pochodzenie konkretnych genów zwierzęcia), wyszedł na boisko i obejrzał się ku centrum miasta. Z tej odległości nie widać już poszczególnych budynków, ich świateł – tylko kształt masywu i kolory ławicy sterowców.

Hunt złożył prawy kciuk i palec wskazujący w zgrabne kółko, na co ruszył dopalacz wzroku. Zoom. Dymy nad Brooklynem, Manhattanem, Staten Island. Roje CAV-ów i UCAV-ów. Strzepnął dłonią.

Na ledpadzie wszedł na CNN live. Zamieszki na wielką skalę. Załamanie dyscypliny w Gwardii Narodowej Gubernator w rozterce. Na piechotę i na rowerach – ludzie uciekają do podmiejskich dzielnic mieszkalnych, już chyba masowo.

Może to i lepiej, pomyślał. Zawsze to łatwiej z prądem.

Zanim ruszyli w dalszą drogę, Marina zdążyła zadać mu Pytanie.

– Cóż – odparł, pamiętając, że ona pamięta o jego dłoniach na swej szyi – szansę masz niewielkie. Może jeśli zdążymy do Czterolistnej… tam na pewno mają filię medykatora. Postaram się dotrzeć jeszcze tej nocy.

– Byłabym wdzięczna. Skłonił się w milczeniu.

To jednak wchodzi w krew. Znaczy się: NEti. Tylko w formie wolność! Nawet diabeł znał takt i ostentacyjnie gapił się na Księżyc i reklamy.

AGENCI przez cały dzień nie wypuścili nikogo z Matki Teresy i teraz, gdy odchodzili, widział Hunt doktora Roachera stojącego bezczynnie w otwartych szeroko drzwiach, holografie edukacyjne migotały nad nim chaotycznie, pełne zwabionych do światła ciem. Zresztą nie jeden Roacher się przyglądał, tu żyły tysiące ludzi.

Nicholas miał kilkaset oczu i dostrzegał proporcjonalnie więcej. Przede wszystkim jednak: rzeczy, które normalnie odbierałby jako pojedyncze fenomeny, teraz widział w ramach ogromnej panoramy. Świat postrzegany był światem wielkich liczb, i zdało mu się, że oto pojmuje, co miał na myśli Schatzu, a w każdym razie – pojmuje mechanizmy jego rozumowań. Żywioł, tak, wciąż ten sam nieopanowany żywioł, którego idea prześladowała Hunta od dzieciństwa – lecz jeśli się dobrze przyjrzeć, można rozpoznać nurty, strumienie, słabsze i silniejsze prądy A rozpoznawszy – określić kierunek i przewidzieć przyszłość.

Pozbywali się palców, to ewidentnie. Odgryzali je, odcinali, odrąbywali, wypalali. Widział to nawet u osób nie-zezwierzniconych – jak zginają palce do wewnątrz, przyciskają kciuki, zapominają się nimi posłużyć i w najzwyklejszych sytuacjach macają miast tego niechwytnymi kułakami.

Chcąc spojrzeć w bok, nie obracali głowy, lecz zwracali się w tę stronę całym ciałem. Zupełnie jakby ktoś zakuł ich w ortopedyczne kołnierze.

Kiedy pili, robili to pojedynczymi łykami, każdorazowo odejmując wargi i dokładnie, z wysiłkiem przełykając ciecz. Potem otwierali szeroko usta dla głębszego oddechu.

Mieli trudności ze schodzeniem po schodach, tym większe, im stopnie ułożone bardziej stromo. Potykali się, sztywno stawiali wyprostowane nogi. Coś z kolanami. Chyba.

I to właśnie wcale nie zezwierznicowani: ot, przypadkowi dzikusi, biedni nierzeźbieńcy. Tu wszak – musiał to sobie w kółko powtarzać – nadal toczyło się życie. Ani w wewnętrznej strefie luksusu NYC, ani w zewnętrznym kręgu „drugich trzech czwartych" nie zobaczyłby tego wszystkiego tak wyraźnie, jak tu, gdzie, out of NEti, rozgrywało się otwarcie, na ulicach, na oczach miasta. Żałował, że nie może podsłuchać ich rozmów. Sądząc jedynie po sobie, zagrzybionym, nie był w stanie określić zboczeń językowych. Lecz oni – grupa o silnych więzach społecznych – na pewno jeszcze samowzmacniali wszelkie prądy semantyczne. W ogóle: interakcje potęgują rezonans. Widać to po tych dzikusach.

A co dopiero niewątpliwe, stuprocentowe zwierznice…! Diabeł specjalnie miał na nie oko, bo podług rozkazu Nicholasa wszystkie napotkane miały iść pod Trupodzierżcę. Pozyskiwani AGENCI bardzo rzadko prezentowali choćby przyzwoity stan fizyczny. Sporo było takich, co ledwo się już na nogach trzymali i gdyby nie wstrzelone przez Trupodzierżcę nano, gdyby nie presja sieci nakorowych – nie zrobiliby ani kroku więcej. Zaiste, niektórzy wyglądali jak żywe trupy, statyści z amatorskiego non-di-gital horroru. Zanurzenie w myślni zdecydowanie nie wyszło im na zdrowie. Hunt, mając w pamięci Ronaldowe analogie, próbował wywnioskować z efektów przekłarnanych procedur treść inicjujących psychomemów. Oczywiście mowa mogła być co najwyżej o wypadkowej, jakichś ogólnych tendencjach. Wskazówkach co do wektorów formy… Nefele.

– To chyba coś więcej niż szczęście – zwróciła uwagę Marina.

– Mhm?

– Wyrżnęliśmy antyterrorystów. Przed kamerami wozu policyjnego padli dwaj funkcjonariusze na służbie. Zajmujemy na kilkanaście godzin klinikę, wyłączając ją zupełnie z sieci, co jest równoznaczne z alarmem. Dysponują wszystkimi naszymi danymi. Jesteśmy agentami obcego wywiadu. Z orbity mają nas jak na dłoni: nie trzeba sieci municypalnych, policja mogła obrócić swoje satelity. I co? Czy widzę tu szturmowe CAV-y?

– Skąd wiesz o tamtych policjantach?

– Diabeł mi powiedział.

To był skutek uboczny podporządkowania Trupodzierżcy Tuluzie i zintegrowania MUL Im większa zbieżność OVR interlokutorów, tym mniejsze ryzyko przekłamań; a jakoś trzeba było wypełnić sensorium Vassone. Co prawda, teoretycznie powinna już dysponować własną wszczepką – ale i to nic by nie dało, bo wszczepka Hunta wciąż pozostawała zablokowana, a fizycznie Marina znajdowała się poza zasięgiem wzroku Nicholasa. Szła tu obok ulicą, reagując stosownie na niego i otoczenie, tylko dlatego, że diabeł słał jej w formacie CIOT sczyty sensualne Hunta oraz najbliższych AGENTÓW.

Nicholas wskazał za siebie, ku centrum.

– Mają dosyć na głowie.

– To też – przyznała. – Ale i tak już dawno powinni byli nas zdjąć.

Zerknął na nią podejrzliwie. Bawiła się wisiorkiem jurydykatorowym.

– Co ty właściwie sugerujesz?

– Że widocznie sprzyja nam myślnia. – Litości, Marina…!

– W przenośni mówię! – obruszyła się. – Za dużo naczytałeś się Schatzu. – A prozą? Wzruszyła ramionami.

– Trend się im obsunął. Fuszerka. Albo naturalny opór, złe sprzężenie. Albo też ktoś go świadomie zneutralizował. Chociaż w cuda nie wierzę.

– O? Więc już porzuciłaś swoje spiskowe teorie?

– Nagłą utratę determinacji spiskowców jeszcze trudniej wytłumaczyć.

Hunt rozwinął ledpad, wszedł na publiczny newscross. „Nicholas Hunt" AND/OR „Marina Vassone", dataflow. Na wykresie funkcji natężenia do czasu, obejmującym ostatni tydzień, wyglądało to omal jak klasyczna populacyjna krzywa dzwonowa. Apogeum trend osiągnął w dwa dni po ich ucieczce z meliny mafijnych chirurgów. Atak UCAV-ów, pościg SWAT-owców – byli już wtedy na krzywej opadającej. Oczywiście, tak mocne trendy nigdy nie rozmywają się do końca w ciągu zaledwie paru dni, wciąż daleko było do osi zerowej. Niemniej, nie da się ukryć, wygasał.

– Hm, nie można mieć pecha przez cały czas – skwitował Nicholas.

– Wierzymy w przypadek? Od kiedy?

– W coś trzeba.

– Popatrz – postukała paznokciem w usztywniony ledekran – jak podobne są do siebie, stok lewy i prawy. A Przecież wzbudzenie nie było przypadkowe, przyznasz chyba.

– Grudzień potem wszystko przyspieszył. Inaczej opadałoby znaczniej bardziej łagodnie.

– Zapewne. Ale czy ci, którzy to nakręcili, nie wiedzą o tym? Nie patrzą na wykresy?

Coś było na rzeczy. Lecz nawet jeśli faktycznie ktoś tam wyindukował kontrtrend – Hunt nie miał możliwości tego sprawdzić ani, tym bardziej, skontaktować się z niespodziewanymi sprzymierzeńcami. Może to Tito, namówiony przez Imeldę? Niee, Gaspar by się nie wychylił.

Zaszło Słońce i Hunt poczuł się pewniej. Rozkazał Lucyferowi sprawdzać wszystkie napotykane środki transportu, zwłaszcza pojazdy starsze, nieskomputeryzowane -tu, w dzielnicach jakby żywcem wyjętych z XX wieku największe były szansę na ich znalezienie. Podrzucając w prawej dłoni papierowego MoP-a, z Metalliką w tle przemykał Nicholas, sam niewidzialny, najgłębszymi cieniami slumsów, dwie przecznice w jeden krok, w jeden wydech. Strefa rozciągała się pierwotnie na kilkaset metrów, lecz w im gęściej zamieszkaną okolicę wchodzili, tym ciaśniejszym kordonem musiał się Hunt otaczać. Skoro priorytetem był czas, diabeł nie mógł już tak swobodnie wybierać trasy. AGENCI niszczyli kamery, odpędzali dzikusów – lecz to nie wystarczało. Z balkonów, z okien, z dachów, z głębi przecznic – gapili się na przemarsz tej armii brzydcy nierzeźbieńcy. A w im większe grupy się zbierali, tym większe było prawdopodobieństwo, że weźmie nad nimi górę jedna myśl, że ciąg sprzężeń zwrotnych ich umysłów z myślnią wygeneruje monadę, a w każdym razie jakieś krótkotrwałe zawirowanie, które następnie porwie ich i, przeobrażonych wtem w Tłum, popchnie do jakichś szaleńczych czynów, alogicznych, bezcelowych, samobójczych. Lepiej już indukować strach. Stroszył więc Nicholas pióra, obnażał kły, prezentował broń -to znaczy jego marionetki prezentowały. AGENCI zewnętrznego kręgu, ci o najbardziej imponujących posturach, najpaskudniejszych fizjonomiach, ostentacyjnie odbezpieczali pistolety, unosili karabiny do ramion, obrzucali gapiów ponurymi spojrzeniami. Plotka pójdzie jak błyskawica, teraz, pod Grudniem, szybsza zapewne od telefonicznego połączenia. Już w dzień przecież wielu próbowało dostać się do kliniki Cięło i diabeł musiał ich odpędzać. Gdy odeszli, pierwsze, co zrobił doktor Roacher (Hunt mógłby się założyć), to posłanie człowieka do Seledynowego Księcia. A Książę nie będzie siedzieć bezczynnie, zbyt wiele osób zobaczyłoby tu jego upokorzenie: dzikusi miast i dzikusi puszcz podlegają tym samym prawom psychologii plemiennej. Może to właśnie są jego ludzie, ci tani pod trafiką, ci na podjeździe, i tamci na tarasie. Dużo ich, za dużo. Zaczyna się robić gorąco, myślnią gęstnieje, Grzyb już nie wystarcza. Na skompilowanej mapie diabła nie ma w tym miejscu żadnej monady, lecz Hunt wyraźnie czuje, jak z każdym krokiem rośnie w nim wściekłość, gniew nie ukierunkowany, pragnienie zemsty. Musi się wycofać, znaleźć inną drogę.