Obecnie na Grobowcach siedziała monada i mieszkały tam zwierznice.
Widział (twisting your rnind and smashing your dreams…) dokąd sięgają jej wpływy: kilkadziesiąt metrów dalej rozsiadła się tubylcza dzieciarnia i młodzież – śmiejąc się, pijąc i podjadając śmieciożarcie, obserwowali zwierznice niczym egzotyczną faunę w ZOO. Zresztą zwierznice tak właśnie się zachowywały. Widział Hunt (a widział wiele) ludzi pełzających na brzuchu środkiem jezdni, ludzi zamarłych w najdziwniejszych pozach, w absolutnym bezruchu, niczym sfidiaszowanych, widział samobójców, ich zwłoki (próbowali latać). Słyszał (a słyszał dokładnie: wszedł już na Grobowce połową Strefy) ich
bełkotliwe przemowy, czasami składające się jeszcze z jakichś modułów słownych, czasami zaś zupełnie bezsensowne sylabizacje, nie wiadomo, do kogo skierowane. Wielu było poważnie rannych: samookaleczenia, ale nie tylko. Niektóre zwierznice spod monady Grobowców reagowały bardzo agresywnie, dwie AGENCI musieli zabić. Ale jeśli tylko się dało, łapali je i przekazywali AGENTOWI1.
AGENCI nie wchodzili jednak do środka budynków. Armia niczym wielka, powolna fala przypływu obmywała kolorowe bryły bloków, wzniesionych w męczącej oko postmodernistycznej manierze. Sama zresztą ta architektura sprawiała wrażenie wypaczonej przez jakąś aberrację myślni nad umysłem projektanta.
Modlitwa nie została zaprojektowana do celów, do jakich chciał jej teraz użyć Hunt. To miał być jedynie sposób na bezpośrednie indukowanie gustów i sterowanie istniejącymi, kij w rzece statystyki. Co przedtem osiągano za pomocą drogich kampanii reklamowych, wielkich ofensyw memetycznych angażujących usługi organizatorów wszystkich rodzajów życia kulturalnego – teraz było do uzyskania przez proste wpisanie w program żądanego profilu. Powoli, statystycznie, na miliony – do tego zaprojektowano Modlitwę.
Diabeł do spółki z Mariną tłumaczyli to Nicholasowi, diabeł w tym wypadku bardziej jako dialogant uruchamianego programu aniżeli menadżer wszczepki.
– Ona działa w następujący sposób – wykładał-Wchodzi na gwiazdę i monitoruje równoległe transmisje rozpoznając Tuluzy. Potem podczepia się pod CIOT-owe pliki pingnjących wszczepek z okolicy, zafałszowując sumy kontrolne. Klasyczny Koń Trojański. Wówczas jest już w domu. Na pierwsze bezpośrednie żądanie od użytkownika Modlitwy o najwyższym statusie operatora, otwiera dlań Grzyba złamanej Tuluzy. Od tego momentu Modlitwa jest w stanie dowolnie modulować indukowane przez Grzyba emisje mózgu. A jak sądzisz, panie, ilu tych dzikusów w ogóle posiada wszczepki?
– Paru na pewno, zwłaszcza po wypuszczeniu tej półdarniowej Tuluzy. Ale ja wolę polegać na Trupodzierżcy, jego sieć może pełnić analogiczną funkcję, to jest to samo nano, tylko inaczej się nazywa i inaczej się konfiguruje.
– Tego nie możesz wiedzieć – oponowała Marina.
– Wiem – zapewnił Hunt. – I zacznę od nich. Ilu aktualnie mamy AGENTÓW?
– Tysiąc czterystu sześciu, panie.
– Zgadza się. Wystarczy.
– Skąd wiesz?
– Wiem.
Prawdziwym problemem było jednak co innego: jak sprawdzić, czy akcja się powiodła i Grobowce są już bezpieczne, a Hunt może przez nie przejść bez obawy zniszczenia struktury jego umysłu przez nadciśnienie myślni. Z obserwacji zachowania samych zwierznic niczego nie wywnioskuje, one bowiem zawsze już przenosić będą w sferę odruchów ciała każde zafalowanie myślni, niezależnie od bezpośredniej presji monady.
Zażądał wizualizacji procesu i diabeł/Modlitwa dał mu ją, wykorzystując MUL Wizualizacja opierała się na symbolice wprowadzonej jeszcze przez programistów Zespołu. Z głów pacyfikujących Grobowce AGENTÓW buchnęły kłęby jednolicie czarnego dymu, istne gejzery smoły. Szybko rozwinęły się w szerokie trąby wirowe, na sto, dwieście metrów ku nocnemu niebu. Teraz zobaczył nad Pstrokatym blokowiskiem odwzorowanie schematu rozmieszczenia Armii w dzielnicy, zobaczył też, ile to naprawdę jest „tysiąc czterysta sześć". Zaiste, Armia. Jak okieni sięgnąć: czarny las. W ciągn paru chwil zmroczniało do tego stopnia, że budowle utraciły ostatnie kolory i można było mówić najwyżej o różnicach w intensywności cienia. Miasto przykrył gładki aksamit. Jego powierzchnia wydawała się marszczyć, falować, wędrowały po niej lokalne wklęśnięcia i wypukłości, z tych ostatnich ściekały w dół oleiste strumienie, na poziomie ulic dzieląc się na węższe palce, każdy dotykający czubka głowy AGENTA. AGENCI się przemieszczali i wędrowały pod dywanami mroku owe delikatnie drżące węże cieczy-gazu.
Człowiek bowiem rychło ulegał takiemu właśnie złudzęniu: że transmisja postępuje z góry na dół, nie na odwrót jak było w rzeczywistości.
Tylko że oczywiście to też nie była rzeczywistość, jeno kolejny z modeli. Ile prawdy w obrazie – tego można się domyślać, nigdy być pewnym. Żeby zweryfikować prognozę, trzeba po prostu kogoś tam posłać – kogoś jeszcze nie zezwierznicowanego.
Marina:
– Wytarguj ochotników od Księcia.
– To zabierze czas.
– Wiem, cholera.
– A on prawdopodobnie i tak ich nie da. Diabeł:
– Nie trzeba żadnych targów, masz ich tu, panie, pod ręką.
– Kogo?
– Ich. Dzikusów. Siedzą i gapią się. Setka i więcej.
– Złamię umowę. Będę miał wroga za plecami.
– Masz wrogów wszędzie, panie.
– Seledynowy Książę…
– I cóż on pocznie?
– Zemści się.
– Będzie próbował, tak.
Hunt (bo tego już nie futurpamiętał):
– Kurwa mać. Rób, co musisz.
Było tak ciemno, że nie widział twarzy Mariny.
Tym bardziej nie chciał patrzeć na poczynania Lucyfera.
Uciekł wzrokiem w ciemne kaniony międzyblokowe, między nierówne płaszczyzny wielkich maszyn do życia i śmierci. To prawda, architektura materii determinuje konfigurację myślni. Niezależnie od powierzchownego ich stylu, podobne blokowiska sprzyjają generowaniu przez neurosystemy mieszkańców z góry określonych psychomemów: apatii, poczucia małości, zagubienia, zależności. Tak: również feng shui stanowi zaledwie jeden z licznych aspektów psychomemetyki. Nie bez przyczyny taką wagę przykłada się do organizacji przestrzeni miejsc pracy. Ale tutaj – czemu podporządkować ergonomię? w imię czego tę przestrzeń organizować? Nie ma żadnego celu w egzystencji tych ludzi. Przeżyć z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc; budzi się i już zna dzień, jakby go cały przeżył w nocnym śnie. Hunt dobrze pamiętał smak tej porannej beznadziei. Zwłaszcza zimą, pod brudnym niebem, gdy krajobraz prawie bezludny… Dziecko zasypia z głową na porysowanym parapecie, chociaż wcale nie śpiące – lecz monotonia niezmiennego widoku, harmonia tych brył, stanowi wizualny ekwiwalent cichej kołysanki i umysł nie jest w stanie się oprzeć. Gdyby nie był jedynakiem, rodzeństwo zapewne odrywałoby go od kontemplacji depresyjnych widoków – a tak: rozwijały się powinowactwa struktur pesymizmu, czerń wytyczała ścieżki… Śnieg i błoto, stare wykopy, wiatr hula po opuszczonym placu budowy, potrząsa obwisłym bezradnie ramieniem samotnego dźwigu; pamiętał, że nawet słońce przynosiło rozpacz, nie były radosne jego refleksy na stali i szkle. Wrócił Lucyfer, jak zwykle świetlisty, w ogniu, i rzekł:
– Droga wolna.
Hunt wszedł na Grobowce.
Strzelił palcami prawej dłoni i, rozsuwając delikatnie kciuk i palec wskazujący, zwiększył jasność. Ruchome cienie zmieniły się w osobistą gwardię AGENTÓW, wszyscy z odbezpieczoną bronią, najnowocześniejsze egzemplarze, wygrzebane skądś z melin i paserskich magazynów out of NEti – jeśli o to chodzi, na dzikusów zawsze można liczyć, skonstatował cynicznie.
Dojrzał swoje zniekształcone odbicie w zwierciadlanej elewacji jednego z bloków.
– Co to jest?! – wrzasnął na Lucyfera. Złapał go za gardło i zaczął dusić. – Co to jest, do cholery?!
– Krtsztrrr – zaskrzeczał diabeł. – Ty też masz Grzyba, panie…
Z nagiej czaszki Nicholasa wyrastał bowiem w tym odbiciu wielki lej czerni.
– Zamknij to!
– Tak, panie.
Macka oderwała się i uciekła wzwyż, ku skłębionemu aksamitowi.
– Chryste Panie! – pieklił się Nicholas. – Nawet menadżerowi własnej wszczepki nie można ufać!
– Uspokój się – naciskała Marina.
– Uspokój się! – parsknął. – Ty też, kurwa, jesteś dobra! Kto mnie wpuścił w to gówno? Dlaczego w ogóle muszą uciekać? Kto obruszył tę lawinę?! Może ja?! Ty, kurwa, ty, twoi pieprzeni bogowie! – I na Lucyfera: – No co się gapisz?! Ha? Czego jeszcze zapomniałeś mi powiedzieć?
– Panie…
– O, to cholerstwo na przykład. Co takiego tu wizualizujesz? Czym wypierasz monadę? Bo chyba to nie pragnienie pepsi-coli tak się tam kotłuje!
Marina przyspieszyła kroku. Z założonymi na piersi rękoma kręciła głową, zdegustowana.
– Naprawdę nie domyślasz się, Nicholas? – parsknęła, nie oglądając się. – A cóż on mógł mieć w defaultachl