Выбрать главу

Hunt otworzył i zamknął usta. Widać było, z jakim wysiłkiem powstrzymuje wybuch. Skóra na skroniach napinała mu się niebezpiecznie, gdy poruszał żuchwą. Mord miał w oczach, Lucyfer uciekał spod jego spojrzenia.

Nic już jednak Nicholas nie powiedział.

Gdy wyszli z mroku, zostawiając za sobą Grobowce i skażoną gniewem myślnię, i Huntowi wróciła wobec tego jako taka równowaga psychiczna, Marina przystąpiła do ataku.

– Przemyślałam to – oświadczyła. (Niby co?, zmarszczył brwi Nicholas). – Ten numer z odpędzeniem monady… Modlitwa nie została zaprojektowana do podobnych celów i nie powinna być zdolna do indukowania aż tak silnych emisji. Nie ta, nad którą ja pracowałam. To, czym ty się tu bawisz – to jest jakaś późniejsza wersja, oficjalna beta. Kto ci ją przysłał?

– Anzelm, mówiłem.

– A ja mówiłam, że to niemożliwe.

– Rzeczywiście, wiele rzeczy mówiłaś.

– Na zimno: kto miał lub mógł mieć dostęp zarówono do Modlitwy, efesu, jak i tego kompresatora?

Hunt rozwinął ledpad i napisał do Nachtrittera, zapytując o datę pojawienia się Ravenskulla. W Austrii musiało już świtać – hacker jednak nie spał, zapewne na narko-stymach i krwiodajkach, i odpisał od razu.

DO MNIE DOSZŁO PRZEDWCZORAJ, ALE WIEM, ŻE JUŻ SCRACKOWANE CHODZIŁO GDZIEŚ W SOBOTĘ.

WIĘC TO NIE BYŁ SHAREWARE?

TERAZ JUŻ TAK:-)

KTO TO NAPISAŁ?

AFAIK MATEMATYCY Z KTÓREJŚ Z KATEDR LIG, MICROSOFTU LUB ANM, TAM CIĄGLE SIĘ ŚCIGAJĄ W OSIĄGACH ALGORYTMÓW KOMPRESUJĄCYCH, ŻEBY WYŻYŁOWAĆ CIOTP.

CZY RS STANIE SIĘ POPULARNY?

IMHO NIE. JEST BARDZO DOBRY, ALE TYLKO DO NIEKTÓRYCH RODZAJÓW PLIKÓW, A LUDZIE WOLĄ PROGRAMY-KOMBAJNY.

WIĘC MÓGŁBY KTOŚ UŻYĆ AKURAT RS Z INTENCJĄ UTRUDNIENIA ODCZYTU?

NIE WIEM, CZŁOWIEKU, O CO CI CHODZI, ALE GDYBY CHCIAŁ SZYFROWAĆ, ZAŁATWIŁBY TO GŁUPI PGP.

Hunt nadal nie rozumiał. Nie chodziło o ukrycie Modlitwy, bo tajemniczy X nabazgrał nazwę na wierzchu płytek. Nie chodziło o uniemożliwienie jej otwarcia, bo musiał wiedzieć, że scrackowany Ravensku.ll w końcu zacznie krążyć po sieci. Może faktycznie szło jedynie o maksymalnie efektywną kompresję…? Nie chciał marnować trzeciej płytki… Lecz czemu w takim razie nie zarchiwizował jej w formie samorozpakowywującej się.

– W Hacjendzie… – zawahał się.

– Naprawdę uważasz, że Langolian pozwoliłby Krasnowowi położyć łapy na Modlitwie? – nacisnęła Marina. -I jakim cudem miałoby w ogóle do tego dojść? I dlaczego wówczas mieliby mnie uciszać? I Jasa? Powinni raczej spuścić atomówkę na Hacjendę. Bez sensu. Krasnow żyje z budżetu, to ciułacz, w życiu by nie zaryzykował tym wszystkim – swoją pozycją, Hacjendą, dotacjami – żeby rozegrać własną gierkę, ukrywając przed nami taką bombę jak Modlitwa. To właśnie byłaby na konferencji pierwsza jego rewelacja!

– Masz jakiegoś innego kandydata?

– Liczba osób dopuszczonych do Modlitwy była bardzo mała. Nawet większość tych, z którymi bezpośrednio współpracowałam, konsultując kalibrację aparatury na Labach – nawet oni niezbyt się orientowali. Wiem, że wiedziała Chigueza i ścisłe kierownictwo spółki, ale już nie rada nadzorcza i inni udziałowcy.

– Musieli wiedzieć też czołowi lobbyści, to było mimo wszystko zgrane z decyzjami politycznymi…

– Niekoniecznie. Nie sądzę. Zbyt wiele czynników: umowa z innymi potentatami N-przemysłu na wypuszczenie Tuluzy, awaria defensywnego programu EDC, Grudzień…

– Grudzień mogli byli sami wypuścić. I cholera wie, czy rzeczywiście nie wypuścili, zaczęło się przecież w Azji. – Hunt zamyślił się. – Ale masz rację. W takich sytuacjach czeka się okazji i gra na trend… Człowieka w prezydenckim kolobby musieli jednak mieć, chociażby po to, żeby Biały Dom stłamsił w zarodku ewentualne śledztwa i kontrtrendy; żeby nie zaskoczył ich nagle przeciek. Radickowi nie mogli powiedzieć, za wysoko stoi, wobec zbyt wielu osób musi być lojalny… Musieli mieć kogoś, kto znałby prawdziwy cel i krył twoje kłamstwa, nieefektywną strategię Zespołu…

– Bo ja wiem, sam sobie z tym nieźle radziłeś – zauważyła sarkastycznie.

Zamachał ręką, żeby zamilkła, nie zamulała mu myśli. Nawet przystanął i zamknął oczy. Byle nie wprowadzić do puli mylących memów… Bo już był pewien, że posiada tę wiedzę. Na końcu języka, na dwa skojarzenia, jeden skok dedukcyjny…

– Bronstein. Żachnęła się.

– On?

Wyszczerzył się jak na wampira przystało.

– Bronstein, Bronstein.

– No słucham, Sherlocku.

– Modlitwa był człowiekiem Langoliana – zaczął wyliczać Hunt. – Efes nadzorował z DARPA Hacjendę. Ravenskull studiował swego czasu informatykę.

– Ładnie. Tylko mi powiedz: dlaczego? I dlaczego tobie?

Nicholas skrzywił się, trochę ku uśmiechowi, trochę ku irytacji.

– Może nie tylko mnie.

– Co więcej: dlaczego nie załączył żadnych informacji? Instrukcji postępowania. Czego od ciebie chciał, co miałeś z tym zrobić? Czemu miało służyć wykorzystanie tego egzotycznego pakera?

– Tę wątpliwość możesz podnieść w stosunku do każdego podejrzanego.

– Jeśli wolno mi zaproponować rozwiązanie… – włączył się nieśmiało diabeł. – Przy przyjętym założeniu istnieje kilka możliwości. Przesłał ci to tylko po to, by cię wrobić, panie. Albo: nie załączył wyjaśnień, bo zamierzał osobiście ci wszystko wyjaśnić. Albo: sądził, że i tak wie, co uczynisz. Że już znasz sprawę i nie musi niczego tłumaczyć. A może po prostu nie miał czasu. Nie znam okoliczności, panie. Rauenskullem mógł chcieć zagwarantować sobie okres, mhm, karencji.

Marina przesunęła spojrzenie od Hunta do diabła i z powrotem.

– Więc w końcu jak to było? Sam się powiesił? Pomogli mu?

– Cholera wie – mruknął Nicholas, popatrując na Lucyfera spode łba. – Ale teraz zaczyna wyglądać, że ta jego śmierć faktycznie była jakoś ze mną powiązana.

– Przypomnij sobie, panie, sekwencję zdarzeń.

No cóż, sekwencja zdarzeń przedstawiała się z grubsza tak: Hunt domyśla się Grzyba, leci do Waszyngtonu, znajduje przez PEA Bronsteina, jedzie do Watergate, gdzie Bronstein dynda sobie na żyrandolu, dwa dni później zaś otrzymuje Nicholas przesyłkę z Modlitwą, dwoma kapsułkami FS, tym sznurkiem, kostką (ciekawe, jaki wynik daty jej badania), aha, i rękawiczką; pliki są datowane na Popołudnie dnia poprzedniego. Wiele się z tego raczej nie wydedukuje.

Tak to pamięta – a jak było naprawdę? Świadomie starał się omijać w myśli wszelkie „więc", „toteż", „wskutek czego" – ale sam wybór i kolejność wyliczenia faktów narzucały schemat rozumowania. Czy coś pominął? Jakieś szczegóły, które…

Zadzwoniłem do niego z samolotu. Zadzwoniłem i powiedziałem: „Wiem wszystko. Mają to już przygotowane. Nie odpuszczę tego".

Dokładnie tak.

A Bronstein…

– Co? – Marina przyglądała się Huntowi uważnie.

– Nic.

Przez moment był pewien, że przeciekło po myśłni. Ale przecież jej tu nie ma, nawet patrzy nie własnymi oczyma, lecz dzięki złożeniu spojrzeń pobliskich AGENTÓW.

– Dobrze widzę, czegoś się domyśliłeś, zrzedła ci mina. Wzruszył ramionami. Szybkim krokiem minął Vassone. Ona jednak zawsze mogła iść jeszcze szybciej.

– Bronstein – warknął. – Na pewno. Zadowolona? – Skąd wiesz?

– Wiem.

– Znowu zaczynasz? Widzenie miałeś? Skończył ci się już futuroskop.

– Dobra, poddaję się – rozłożył ręce. – To wszystko moja wina.

– Co jest, wlazłeś w jakąś monadę infantylizmu?

Hunt skoczył do Lucyfera, wyrwał mu ebonitowe berło.

Marina w milczeniu obserwowała, jak Nicholas wykonuje, jeden za drugim, kilkanaście zamaszystych, równo odmierzonych gestów, wskazując buławą ku niebu, na AGENTÓW, na siebie, prawą dłonią zaś, z palcami splecionymi w skomplikowane mudry, zakreślając krótkie krzywe, których elektryczny powidok jeszcze przez parę sekund wisi w powietrzu.

Rzucał czary, to znaczy: odpalał makra.

– Żadnych monad – rzekł, skończywszy i wsunąwszy berło do prawej kieszeni. – Idziemy prosto na Czterolistną. Pluń na mapę i komunikaty CDC. Sprawdzaj po drodze wszystkie samochody. I nie przyłączaj już więcej zwierznic.

Zwizualizowało się to nieco osobliwie: szarą mgłą, ciężką, cuchnącą, lepką, co podniósłszy się z ulic, spomiędzy domów, wylawszy się z ich okien, otoczyła wysokimi wirami Nicholasa i wszystkich AGENTÓW w zasięgu wzroku. Co prawda w zasięgu wzroku, jeśli odjąć OVR, byli tylko AGENCI. Olbrzymi fenoazjata znajdował się gdzieś w zewnętrznych kręgach Strefy, kryły go zabudowania -oraz mgła.

Szli bardzo szybko, ona zawijała im się wokół nóg, wokół głów, galaktyki brudnej pary. Diabeł, rozpoznawszy nastrój chwili, wycofał się w noc: skrypt menadżera ewoluował (kto powiedział, że maszyny nie mogą symulować podatności na myślnię?).

Marina milczała, nawet nie oglądała się na Hunta. Spokojnie szła obok, zawsze idealnie dotrzymując mu kroku. Cierpliwie czekała, aż sytuacja obsunie się w atraktor innej formy.

– Wiele trupów zostawiliśmy za sobą.

– Ymhmy – przytaknęła.

– Wyrzuty sumienia?

– Jeśli przeżyję.

– Wyrzuty sumienia! – zaśmiał się. Zaraz jednak spoważniał. (Colleen… gdyby lepiej przycelowali…)

– Bardzoś wylewny się zrobił ostatnio.

– Tak, tak, rozklejają się sukinsyny. Położyła mu dłoń na ramieniu.