Выбрать главу

– W gruncie rzeczy jesteś chyba dobrym człowiekiem -Powiedziała, patrząc mu w oczy.

Uciekł spojrzeniem. Kwas zalewał usta. Kleist miała rację, to nieprzyzwoite.

Znowu sytuacja jak z tym pająkiem. Zaprzeczy – wyjdzie na pospolitego cynika. Nie zaprzeczy – na zarozumiałego hipokrytę. Złapała go równie sprawnie, jak kot wróbla.

– Zdaje się, że on też tak mnie osądził – westchnął więcc głośno. – No i popatrz, do czego to doprowadziło…

– Mhm?

– Wiesz, dlaczego zostałem zesłany do DARPA?

– Różne plotki obijały mi się o uszy…

– Tak. Nie wątpię. – Odetchnął głęboko. – Wtedy czułem, że naprawdę żyję.

– Coś ty tam właściwie zmalował?

– Zamówiłem współczucie dla wnuków.

– Co?

– Widzisz, ja byłem drugim menadżerem prezydenckiego lobby, skrzydło inwestycyjne.

– Podatek pokoleniowy. Emeryci.

– Tak, emeryci; ludzie starzy, po sześćdziesiątce, i polegający na budżetowych gwarancjach, pośrednich i bezpośrednich, oraz beneficjenci rządowych programów pomocy. Masz w ogóle pojęcie, ilu ich naprawdę żyje dzisiaj w Stanach? Jeszcze więcej, niż wynika ze statystyk. Jako elektorat liczą się poczwórnie, ponieważ osiemnastolatkowie i młodsi nie wchodzą w grę w ogóle, a osoby pomiędzy dwudziestym a trzydziestym rokiem życia są warstwą najbardziej apolityczną i nieaktywną. Na dodatek te stare cholery głosują blokowo, bardzo zwarci, bardzo zorganizowani, a jakże, wprost wymarzona grupa wyborców. Potrafią samodzielnie zdecydować o zwycięstwie lub porażce każdego kandydata. I przeważają, od lat – wyjąwszy niektóre stanowiska na niższym szczeblu, w „młodych" miastach. Politycy zagrażający ich interesom po prostu nie są wybierani. Zgadnij, kiedy ostatni raz do Białego Domu dostał się kandydat przez nich nie popierany? I nie chodzi tu o tych, których oni nie sponsorują, bo każdy sponsor stawia równolegle na obu kandydatów; lecz o tych, którzy nie promują ich w legislacji ponad inne elektoraty. No, kiedy?

– Dawno.

– W zerowych.

– Serio?

– Każdy się dziwi. Ale możesz sama sprawdzić. Żadna partia nie utrzymywała się nieprzerwanie przy władzy tak długo, jak oni. Efekt? Budżet państwa skazany jest na coraz bardziej monstrualny deficyt, a samo państwo na plajtę. Suma świadczeń należnych emerytom z roku na rok coraz wyraźniej przekracza sumę wpływów budżetowych: każdy pracujący utrzymuje przynajmniej jednego niepracującego. A co z wojskiem? Co z obsługą długn? Co z bezpieczeństwem i oświatą?

W miarę jak wyliczał, górę brał w nim gniew, mówił coraz szybciej i głośniej, i coraz mniej uwagi zwracał na Marinę.

– Medykatorzy, korporacje jurydyczne i trevelyanizm stanowią rozwiązania na krótką metę. W Europie wcześniej wpadli w ten kanał, bo tam bufor emerytalnych funduszy inwestycyjnych i sektora prywatnej przedsiębiorczości jest mniejszy, lecz w końcu i my doigraliśmy się. Z ekonomicznego punktu widzenia rozwiązanie jest oczywiste: należy radykalnie obciąć świadczenia i zmniejszyć lub zlikwidować prawne gwarancje dostatniej starości, bo państwa zwyczajnie na nie nie stać, nie sposób w nieskończoność wydawać więcej, niż się ma, matematyki nie obalisz. No, ale w systemie demokratycznym nie można tego zrobić: emeryci, skupieni wokół tej jednej kwestii jak żadna inna część elektoratu i przeważający liczbowo, nigdy za czymś podobnym nie zagłosują. Podatek pokoleniowy rośnie z kadencji na kadencję. Firmy masowo uciekają z Europy i Stanów do konkurencyjnych stref fiskalnych. PKB spada. Bezrobocie rośnie. Przegrywamy w Wojnach. I nic na to nie można poradzić: demokracja zabrania!

– Ty spróbowałeś.

– Tak.

– Przeciwko własnemu lobby.

– Bo najgorsze jest to, że wszyscy doskonale wiedzą, co należy zrobić! Wiedzą doskonale od lat, wiek już chyba będzie, jak opisano strategie mające zapewnić dobrobyt przyszłym pokoleniom Amerykanów. Ale co z tego, przyszłe pokolenia nie głosują dzisiaj!

– Jezu, ciebie to naprawdę dręczy. – A żebyś wiedziała!

– Następny krytyk demokracji. Niezbyt oryginalne, muiszę powiedzieć.

– Banał? – uśmiechnął się krzywo. – A cóż to jest banał. jeśli nie mądrość najstarsza? Przyznaję, łatwo ganić ze środka trendu krytyki. Ustabilizowane demokracje…

te tak stabilne, że prawie martwe… tu już nie ma czego wybierać. Partie, w metaksokracji pozbawione możliwości manewru w sprawach podstawowych, skupiać się muszą na szczegółach coraz drobniejszych i drobniejszych, jednocześnie zabiegając o głosy swą atrakcyjnością pozapolityczną, to znaczy…

– Kampanie memetyczne, znam przecież. Niby do czego miała służyć Modlitwa?

– Więc wiesz. Bo owe drobne szczegóły – to są zazwyczaj, bezpośrednio lub pośrednio, specjalistyczne problemy ekonomiczne, tyleż nadające się do rozstrzygania w powszechnych głosowaniach, co metody neurochirurgicznych operacji. Próg stosowalności demokracji zostaje przekroczony. Dalsze stosowanie jej reguł nie przynosi ludowi korzyści. Wręcz przeciwnie, strąca go w otchłanie gospodarczego kryzysu. Znaczy – machnął ręką – właśnie strąciło.

– Popierasz Autokratów? – zdumiała się Marina. – Tego się po tobie nie spodziewałam. Co by o demokracji nie mówić…

– „System zły, ale nie ma lepszego", tak, tak – wszedł jej w słowo Hunt. – Nie rób ze mnie faszysty, ja nie jestem przeciwko demokracji. Przeciwnie: pomimo wszystko wciąż uważam, iż jest to system najbardziej, mhm, zdrowy…

– To czemu zacząłeś bredzić o jakimś progu? Zirytowany, sięgnął ku wąsowi: chaos w myślach rozszerzył się na procedury motoryczne.

– To trudno wyjaśnić. On jest bliżej niedookreślalny, rozmyty definicyjnie. Najpopularniejsza jest właśnie analogia medyczna. Idzie to tak. Gdy jesteś śmiertelnie chora i operacja ratująca ci życie nieuchronnie zarazem upośledzi cię umysłowo, to niewątpliwie ty sama jesteś jedynym uprawnionym do wyboru pomiędzy śmiercią a debilizmem. Gdyś jednak już się na operację takową zdecydowała, nie do ciebie należy władza wyboru najskuteczniejszej jej metody, gwarantującej zachowanie jak najwyższych sił intelektualnych – lecz do lekarzy. Bo ty, choć to twój mózg i twoje życie, nie znasz się na tym, i gdy przyjdzie do konsylium i konieczności wskazania najlepszego specjalisty, kierować się będziesz takimi rzeczami, jak: wygląd zewnętrzny konkurentów, ich charyzma, posłyszane plotki, niemotywowalne przeczucia… Odrobina inżynierii memetycznej i jesteś załatwiona. Równie dobrze mogłabyś rzucać monetą.

– Sam to wymyśliłeś? – parsknęła. – Wielkie mi odkrycie! Jakby kiedykolwiek ludzie rozumieli, na co głosują! Kampanie memetyczne z zasady nie opierają się na programach, lecz właśnie na atrakcyjności „cech drugorzędnych". Sądzisz, że którykolwiek dzikus z tej dzielnicy zrozumiałby treść dowolnej debaty politycznej? że pojąłby, o czym my tu w ogóle rozmawiamy? Ani sięgnie myślą. To są banały – powtórzyła – banały, mój drogi.

– Tak – przyznał bez oporu Hunt. – Lecz obecnie doprowadziliśmy tę strategię walki politycznej do doskonałości, i jeszcze dalej. Inżynierowie memetyczni mówią to sponsorom kandydatów w oczy: istnieją w tej wojnie dwie strategie, a ta druga polega na wprowadzeniu na rynek całkowicie nowego produktu i wyindukowaniu mody nań, a to poprzez konsekwentną promocję, wielką ofensywę memetyczną; tak się sprzedaje społeczeństwu nowe idee. Z tym jednakże wiąże się wyższy współczynnik ryzyka, podobną drogą można było pójść w kampanii o fotel burmistrza Zadupia Górnego, ale nie – kongresmena czy prezydenta. Filmy o wysokich budżetach rzadko grzeszą jakąkolwiek oryginalnością. Showbusiness hołduje tradycji Przyjemności płynącej z powtórzeń.

– Więc ty zamówiłeś współczucie dla wnuków.

– Właśnie. Wielka, długofalowa kampania za dziesięć giga.

– Głupio.

– Ta, wiem, że głupio. Teraz. Za mały skurwysynek na takie numery.

– Ale – autentyczny patriotyczny odruch, Nicholas! To Jest coś. Będziesz miał co wspominać na starość.

– Taa. Ciągnie się za człowiekiem jak smród za gównem. Dzwonię do Bronsteina i odgrywam wielkiego chojraka. Więc co Bronstein dedukuje? Że analogiczna sytuacja: znowu mi odbiło i oto zamierzam nadstawiać karku za ojczyznę, a to mianowicie wyciągając na wierzch Grzyb i Modlitwę.

– To wciąż nie tłumaczy, dlaczego ci ją przesłał.

– Och, tak sobie myślę… nierzeźbiony… trevelyanista… powieszony w przeddzień upadku państwa… nazbyt radykalny nawet dla generał Kleist… Może z niego był patriota patologiczny?

Sześciokrotnie przelatywały nad Strefą helikoptery. W miarę jak wychodzili z dzielnic „pierwszych trzech czwartych" i wkraczali w rejony znacznie luźniejszej zabudowy, w pas niegdysiejszych samodzielnych miasteczek podnowojorskich – stawało się coraz oczywistszym, że nie uda im się w ten sposób przejść aż do enklaw. W blokowiskach plemion nierzeźbieńczych, w dżunglach odwiecznych slumsów – mogli sobie poczynać tak bezczelnie, wchodzić w nie jako Armia, pacyfikować okolicę, oczyszczać z tubylców całe kwartały, obsadzać wszystkie miejsca potencjalnego zagrożenia. Tam ludzie byli poniekąd do tego przyzwyczajeni: czy policja, czy jurdy, czy gangi, czy wreszcie Król Necropolis i jego legiony – jednakie to żywioły. Chociaż Marina słusznie zauważyła, że dla komputerów sieci miejskiego dozoru płonęli na mapie metropolii niczym supernowa na niebie, ognista kometa ciągnąca za sobą długi ogon zniszczonych kamer.

Za Grobowcami było jednakże jeszcze gorzej. Ku zdumieniu Nicholasa pojawiły się patrole korporacji jurydycznych, najwyraźniej wezwane przez mieszkańców. Podjechały do granicy Strefy, AGENCI pokazali broń, jurdy się cofnęły. Potem utrzymywały już bezpieczny dystans. Czekały na posiłki? Były to co najmniej trzy różne korporacje (licząc wyłącznie wozy z logo): obecnie żadna nie mogla sobie pozwolić na posłanie w jedno miejsce większej liczby ludzi, zwłaszcza gdy nie wchodziło w grę żadne poważne przestępstwo, a Hunt bardzo się wystrzegał, by nie niszczyć własności oznaczonej logo prawnych ubezpieczycieli, nie wchodzić na takie posesje. Sam wykorzystywał tych spośród AGENTÓW, którzy byli ubezpieczeni, rozstawiając ich na obrzeżach Strefy, w awangardzie Armii. Rozdzielał także pośród innych logo zebrane ze zwłok zwierznic. Tych zwłok, zwłaszcza na Grobowcach, było sporo; tam i gdzie indziej, gdzie przeszedł Tłum, jak fala z głębin morskich wynosząc i pozostawiając po swym odejściu martwe ciała, w tym ciała rzeźbionych z najodleglejszych nawet dzielnic. Z drugiej strony niewiele występków ścigały korporacje jurydyczne z większą zaciekłością, aniżeli kradzież i nieuprawnione posługiwanie się ich zastrzeżonymi znakami firmowymi. Hunt bał się jednak obecnie jedynie bezpośrednich zgłoszeń i za wszelką cenę próbował uniknąć otwartej konfrontacji.