…Co to Bóg? Co dialektyka? Co diagram i informacja? Gubią się myśli Hunta, gubi się sam Hunt: odpadają odeń włókna, marnieje Nicholas i marnieje, słabną jego więzi z ciałem, blokują się kanały zmysłów. Aż, sprowadzony do punktu, do swej nieredukowalnej huntowatości – jądra endonomicznego – spada zimnym kamykiem na wyciągniętą dłoń Mariny Vassone.
– Nicholas? Nicholas!
Przerażona, próbowała podnieść go z ziemi, ale oczywiście nie była w stanie. Zawołała diabła. Diabeł zmaterializował się w towarzystwie trzech AGENTÓW, razem postawili Hunta na nogi. Chwiał się i trząsł. Bełkotał bez sensu. Puściły mu zwieracze, cuchnął jak zwierznica. Prawa dłoń również wykonywała nieskoordynowane ruchy, egzekwując chaotyczne strzały neuralne i tym sposobem odpalając w przypadkowych sekwencjach co prostsze makra: Mgła to jaśniała, to ciemniała, Lucyfer migotał od bytu do niebytu i z powrotem, cały MUI kopał po zmysłach od zera do pełnej jaskrawości. Wyroił się z nocy ohydny pomiot piekieł, przewalając się teraz przez Mgłę tabunami horroru. Ktoś dął w róg. Błyskawice biły do rytmu.
Zaś spoza MUI szły kanonady podbite tysiącem ech, Pogłosy gigantofonowych wezwań do rozejścia się (wciąż te same moduły słowne). Najwyraźniej diabeł tak czy owak postawił na swoim – jeśli to nie była Wojna, to w każdym razie aktywne rozpoznanie ogniem. Ktoś ściągnął helikopter – jurdy lub policja publiczna, może któraś z sieci informacyjnych – przez Mgłę przebijały bowiem miokre pokasływania wirnika.
Hunt zamierzał z powrotem usiąść, ale coś mu się pomieszało i zamiast tego padł na brzuch. AGENCI zaraz go podnieśli. Otrzepał płaszcz – i ten pierwszy prawidłowy odruch przerzucił go w spiralę starego aktraktora. Splunął, odetchnął. Wciąż czuł, że coś lodowato zimnego pożera go od lewego biodra i lekko krzywił się, obracając się na prawej stopie niczym kaleka.
– Co to było? – spytała Marina, cicho i bez nacisku, za to tnąc go na pół spojrzeniem psychologaklinicysty.
– Ko…
– Co?
Splunął ponownie.
– Kontakt – sapnął. – Tak mi się wydaje.
– Jak…?
– Nie wiem.
– To chyba przez Modlitwę – wymamrotała Marina do siebie, momentalnie ulatując w świat abstrakcyjnych teorii, co poznał po oczach i pochyleniu sylwetki. – Tak, ona na pewno wyraźnie odbija się w myślni, no a zcentrowałeś ją na sobie. Taki gigantyczny psychomemiczny drogowskaz, strzała wskazująca prosto na twój nagi umysł.
– Więc masz, co chciałaś – warknął, siadając ostrożnie. – Gratuluję przenikliwości.
Kanonada nie ustawała.
– Panie… – zaczął diabeł. Hunt odpędził go gestem.
(Pod stopami: dywan (dotyk przez miękkie tabi). Przed oczyma: nagi Hunt rozciągnięty bezwładnie na kolorowych poduszkach, krwiodajka w zgięciu łokcia (spojrzenie przez ciemne okulary). Skojarzenie: medykator).
Miał ochotę bić nagą pięścią w ten krawężnik. Do cholery, rzeczywistość nie może być sprzeczna sama ze sobą! Ja przecież nie mogę znajdować się w dwóch miejscach naraz!
Marina przypatrywała mu się badawczo z góry.
– Kim jesteś?
– Jan… Nicholas Hunt. A ty?
– Dobrze. Może to jest to przesłanie: „Nie bójcie się, nic wam nie zrobimy"…?
Żachnął się.
– Mówisz tak, jakbyś naprawdę wierzyła w ten swój model.
– Sam powiedziałeś: Kontakt.
– A po czym to niby mam poznać? Jak odróżnić przypadek od działań zamierzonych, gdy wszystko jest myślą? Może po prostu dostałem w głowę kamieniem. To już ty tam, w Bostonie, przeżyłaś większy Kontakt…
– W każdym razie musiała to być potężna monada, skoro przedarła się pomimo Modlitwy…
– Nie wiem, nie wiem, nie wiem… Nic tu się nie trzyma kupy. Nie wiem nawet, jakich słów użyć. Nie płodzę tak łatwo wielkich teorii.
Przysiadłszy na piętach, zaśmiała się szyderczo, po Vassonowemu.
– Mój Boże, Nicholas… – Kręciła z politowaniem głową. – Tak naprawdę istnieją przecież tylko sukcesywnie falsyfikowane przybliżenia, nieustająca wojna paradygmatów. Teorie o wielkiej mocy wyjaśniania są nazbyt proste, by były prawdziwe, te zaś skomplikowane, opisujące rzeczywistość dokładnie, posiadają moc wyjaśniania minimalną, dotyczą bowiem jedynie wąskiego jej wycinka. Lawirujemy pomiędzy. Nigdy nie dostaniesz odwzorowania doskonałego. To wszystko są tylko analogie. Pamiętaj o tym. Model doskonały to byłaby równie skomplikowana, idealna kopia oryginału. Nic byś nie zrozumiał. Rozumiemy, bo upraszczamy. Myślnia? Monady? Kontakt? Nie popełnij błędu amatorskich popularyzatorów nauki i nie uwierz przypadkiem w słowa.
Nie znosił tego jej tonu. Ale zarazem cieszył się zeń, bo tu już nie mogło być żadnych wątpliwości, kto mówi: Marina Vassone.
– Więc nie Kontakt – sapnął. – Co w takim razie? We łbie namieszało mi potężnie, to na pewno. – Nadal miał ochotę opaść na cztery łapy i zaryczeć głośno, tak z głębi płuc, jednym dźwiękiem odpędzając wszystkich swych Wrogów.
Jak go uczono, pokierował własnymi myślami, skupiając się siłą woli na bezdesygnatowych abstraktach.
– To chyba był konstrukt zmysłowy z Nefele – rzucił. – Ale także… Wiesz – zmienił nagle ton i uniósł głowę -jestem dziwnie pewien, że od początku zbyt wiele w niej widzieliście.
– Mhm?
– W myślni. Jest w tym cel, ale nie ma świadomości: woda zawsze spłynie w najniższy punkt, chociaż przecież w żaden sposób tego nie planuje. Żywioł, oczywiście, siła natury. Schatzu chyba coś wspominał… huragany, wiry na powierzchni wody. Zaburzenia ośrodka, naturalne formy ainteligentne. A nie żadne monady, abstrakt-potęgi psychomemiczne. Wobraź to sobie jako ocean…
– Zauważ: sam budujesz modele.
– Tak, wiem. Potrzebuję słów. – Przesunął w powietrzu dłonią. – Idzie po oceanie fala. Co to jest? Forma miejscowych zaburzeń: cząstki w górę, cząstki w dół. Model, więc oczywiście znacznie bardziej skomplikowane, ale…
– Oczywiście. El Nino. – Kpisz!
– Daj sobie spokój, Nicholas, to nie twoja działka, wymyślasz od nowa tabliczkę mnożenia…
Do Hunta jednak coraz silniej to przemawiało. Żywioł, tak. Teleologia bezświadomościowa. Niech spojrzy na siebie samego: z jaką intencją pojechał wówczas do Mariny? czy planował cokolwiek z tego, co się potem wydarzyło? czy taki miał cel? jakikolwiek…? Czy przez cały ten czas podjął choć raz decyzję, która czyniłaby go odpowiedzialnym za doprowadzenie do podobnej sytuacji? Czy w ogóle istniał jakikolwiek wybór?