Выбрать главу

– Kto jak kto, ale my przecież chyba dobrze wiemy, że spiski faktycznie istnieją.

– Spiski? Spiski? – zaśmiał się złośliwie Hunt. – Co ty tu nazywasz spiskiem? Wymień spiskowców; opowiedz plan; i w ilu procentach się powiódł? No? Zrozum, człowieku: teorie spiskowe, żeby mogły zadziałać w rzeczywistości, musiałyby zmienić fundamentalne prawa wszechświata. Albo one, albo entropia; a w naszym wszechświecie entropia rośnie. Żadne przestępstwo nie jest tak trudne do zrekonstruowania, jak to, w którym nic nie poszło zgodnie z planem; żaden zbrodniarz trudniejszy do schwytania od przypadkowego; nic bardziej fantastycznego od dedukcji Sherlocka Holmesa. Szansa realizacji zamierzeń maleje wykładniczo wraz z liczbą koniecznych dla sukcesu czynności. Ja chętnie wierzę, że ten czy ów planuje sobie jakiś gigaspisek; ale kiedy przychodzi do działania, wtrąca się entropia i dostajemy dziki chaos. -Nicholas machnął ręką na ciemny żywioł za burtą frachtowca. – Potem ty patrzysz, rozpaczliwie pragnąc odnaleźć wzorce, i ledwo jeden element doda ci się do drugiego, krzyczysz: „U-Bootl", „Rekin!", „Kraken!". A to tylko fala zakręciła wodorostami.

Zazgrzytały przekładnie, zapiszczała maszyneria – odruchowo unieśli głowy. Zamontowane na pokładzie ponad nimi bliźniacze wyrzutnie rakiet woda-powietrze zaczęły obracać się za niewidocznym celem. Od początku Zarazy „Curtwaiter" objęty był ścisłą kwarantanną, teraz jeszcze uściśloną: nie dopuszczano w jego pobliże nikogo, kto nie został dogłębnie przeorany kaestepem i oczyszczony z Grudnia. Z tego, co wiedzieli, analogiczna procedura obowiązywała również na Air Force One, od czasu ewakuacji prezydenta z Waszyngtonu też nie zbliżającym się do żadnych skupisk ludzkich. „Curtwaiter" znajdował się aktualnie dwieście mil morskich od brzegu, kursował po długiej ósemce z dala od szlaków handlowych.

Nie dostrzegli świateł samolotu; w końcu wyrzutnie zamarły.

– Jeszcze ci nie podziękowałem – rzekł Nicholas, wyrzucając peta i prostując się nagle; zmieszany Preslawny również się wyprostował. – I pani generał. Mało brakowało, a trend by mnie wykończył.

Anzelm uśmiechnął się, wzruszył ramionami, podrapał Po głowie, spojrzał w noc.

– Nie ma za co. Sama miała wyrzuty sumienia, bo na początku łatwo uwierzyła i też wydała rozkaz. No a potem, kiedy doszliśmy za tym trupem z hotelu do Langołiana i wyszła na jaw Modlitwa…

– Nie odpuści Marinie, prawda?

– Nie. Dożywocie co najmniej. Może krzesło. Sprawa jest w gestii EDC. Tu nawet chodzi nie tyle o sam program, co o tę furtkę do Tuluz, sekretne kody dostępu Langoliana; oraz zdradę tajemnic państwowych. Nie próbuj nawet jej przekonywać, teraz cię szanuje: postawiłeś się, doszedłeś do prawdy, zdemaskowałeś, zostałeś porwany, zniesławiony; jesteś ofiarą.

Nicholasem zatrzęsło. Ofiara!

– Rozmawiałem z ludźmi jej jurydykatora – rzekł Hunt Preslawny'emu po dłuższej chwili. – Znaczy się: Mariny. Ja przecież byłem w tym zespole, który ustalał wykładnie w kwestii przestępstw związanych ze wszczepkami; więc wiem coś niecoś. Sąd Najwyższy jeszcze się nie wypowiedział, nie było precedensów. Te oskarżenia da się przeskoczyć.

– Jeśli nawet. Zostaje zdrada. Przykro mi.

– Zdrada… My wszyscy zdradzamy, Anzelm, zdrada jest wliczona w koszta, tylko że akurat tak się przytrafiło, że konsekwencje zdrady Mariny wybuchnęły takim szajsem; ale przecież ostatecznych konsekwencji nikt z nas nigdy nie może przewidzieć.

– Tylko nie mów tego przypadkiem Iris.

– Iris to chyba jednak wie.

Milczeli. Szum wody przeorywanej przez podrdzewiały kadłub frachtowca. Trzeszczenie metalu. Skowyt demona. Jednostajny pomruk silników.

– Jesteś moim jedynym przyjacielem, Anzelm.

– Piękne jest to niebo.

W jego kabinie nie było kamer i Marina nie lubiła tu przychodzić, musiała wówczas polegać wyłącznie na oczach Nicholasa, tym wyraźniej była świadoma dotykającej jej szyi zimnej kosy śmierci. Leżał w samotności, przez otwarty nad koją bulaj wlewał się do środka zapach morza, podkreślony obowiązkowym zapachem świeżego grobu z MUL Zanim jeszcze zaszło słońce, Nicholas przyjrzał się statkowi. Z nadbudówek „Curtwaitera" wyrastały żelazne rogi, u dziobu wahał się zamknięty w klatce szkielet, rdza koloru starej krwi pokrywała stalowe płaszczyzny, podczas gdy w szkle przeglądał się zimny ogień; na głównym dźwigu przeładunkowym siedział skrzydlaty demon i wył na wiatr. Nie Latający Holender, ale zdecydowanie okręt z piekła rodem. W nocy, oprócz zwyczajnego trzeszczenia przewalającej się po falach wielotonowej konstrukcji, słyszał Nicholas jęki potępionych.

Wcześniej zajrzał do przedziału medycznego. Ponieważ nie można było dopuścić do rozprzestrzenienia się informacji, a każde zbliżenie się którejkolwiek z osób wtajemniczonych do populacji objętej Grudniem gwarantowało taki przeciek po myślni – odizolowanie było konieczne. Jeśli nie „Curtwaiter", to Hacjenda Czterech Suchych Źródeł – ale i tam nie mieli specjalistycznego wyposażenia ani stosownych ekspertów. Sprowadzono więc ich tutaj. Ciało spoczywało w komorze tlenowej, w zbiorniku z plastycznym nano, już rozlane amebowato na dwa metry sześcienne; wchłaniało dostarczane pożywienie bez straty materii, lecz procesy metaboliczne nie zwalniały, temperatura utrzymywała się na granicy czterdziestu stopni Celsjusza. Przez cały czas, gdy Hunt patrzył, organizm nie poruszył się ani razu. Z lewej przebijała skórę kwadratowa kompozycja kostna, mleczno-żółty grzebień wyrostków dotykał przezroczystej przegrody. Nicholas przycisnął palce z drugiej strony. Po chwili wyczuł drżenie – ale nie wiedział: od ciała? od mechanizmów medycznych? od maszyn statku? W przyćmionym świetle skóra nanotworu posiadała barwę sepii. Skrył się do swojej kabiny.

Leżał na wznak, z nogami wyprostowanymi, i tylko prawa dłoń się poruszała. Od momentu, gdy odblokowano mu Tuluzę, odpowiedział na ponad sto telefonów. Był zaskoczony, że w ogóle zezwolono mu na nie cenzurowaną komunikację ze światem zewnętrznym; zapewne kolejny przyjazny gest ze strony generał Kleist, wyciągnięcie ręki na zgodę. Lecz bynajmniej nie przestały go obowiązywać dotychczasowe ograniczenia prawne i przysięgi tajności; nie był aresztowany, ale był obywatelem USA.

Odblokowanie Huntowej Tuluzy było możliwe, bo kiedy tylko informatycy EDC zanalizowali Modlitwę, skonstruowano Tuluzę 12 – ona rozkładała starą wszczepkę i krystalizowała nową, już (jak zapewniano Nicholasa) bezpieczną; kopiowanie software'u z jednej do drugiej dokonywało się automatycznie. Hunt przyjął to obojętnie – i tak nie miał możliwości niepodważalnego stwierdzenia, co oni mu tam wstrzykują; gdzie kończy się OVR, a zaczyna RL. Wszystko umowne. Tylko Zakład Hunta pozostawał w mocy. Więc zachowywał się, jakby gdyby nikt nigdy nie włamał się do jego wszczepki – godzina, dwie, trzy, i w końcu zapominał, wpadał w stare koleiny odruchów, i wszystko na powrót było prawdziwe.

Kciuk, wskazujący, serdeczny palec w górę, palec w dół, pięść – czary płynęły wartkim strumieniem. Noc na Kajmanach była duszna, wilgotna, najlżejszy wiaterek nie poruszał liści palm. Od mrożonej herbaty, którą nalewała mu na patio Imelda, szklanki pociły się zimnymi kroplami; zlizywał je z opuszków. Ponad palmami widzieli światła helikopterów, zapewne bezzałogowych, krążących nad kurortem, gdzie czwartą dobę gorzały zamieszki. Niebo – normalnie czyste, z uwagi na turystów – kreśliły apele o rozproszenie się i pozostanie w domach. Pili herbatę, nic nie mówili. Imelda bawiła się pierścionkiem. Wcześniej Nicholas wyczarował sobie włosy, wąsy, swoją starą twarz, eleganckie ubranie – on więc był taki sam, Imelda natomiast była inna: cienie pod oczami, niepewność uśmiechu, włosy nieporządnie zebrane w koński ogon. Uszanował to; skoro ona się nie edytuje, sam też jej nie edytował. Siedzieli nie po przeciwnych stronach stolika, lecz obok siebie, i Imelda w końcu obsunęła się na krześle, przechyliła, by oprzeć głowę o ramię Nicholasa -zaraz mięśnie zaczęły ją boleć w niewygodnej pozycji, MUI symulowało nieistniejące oparcie, Nicholasa przecież tu z nią nie było; była sama… Rozpłakała się. Z wnętrza willi od nowa wybuchły nieartykułowane wrzaski Gaspara. Podniosła się, otarła łzy, poszła zmienić mu pieluchy. Senator Tito zbyt długo pozostał w Nowym Jorku. Nicholas uniósł szklankę, ulał herbaty do wnętrza dłoni. Patrzył, jak ciecz spływa między nierównościami skóry, tu Rzeka Długiego Życia, tam Strumień Szczęścia, bezmyślnie, ale zawsze ku najniższym punktom. W mieście strzelano z broni maszynowej. Przewrócił się na koi na bok. -Ciągle liczą – powiedział diabeł.

Wszedł do „Santuccio". Restauracja była pusta; zgodnie z zarządzeniem, zamknięto ją zaraz po wybuchu Zarazy. Niemniej sieć ubezpieczenia pozostawała czynna i sneakerzy Zespołu wślizgnęli się do niej po czterdziestu godzinach zmagań (to znaczy poszukiwań tylnych furtek do krypto, które chroniło krypto, które chroniło krypto… i tak aż do maszyn notarialnych, a poczynając od najsłabszego ogniwa tajemnicy). Puste pomieszczenia Zespołu w Cygnus Tower nie wchodziły w grę, bo tam w ogóle nie było sieci – a „Santuccio" znali wszyscy członkowie Zespołu, zresztą wystarczyło przejść po kładce na drugą stronę ulicy. Światła pozostawały zgaszone, ukoronowane krzesłami stoły majaczyły dookoła w półmroku, podświadomie omijał chwiejne konstrukcje szerokimi łukami. Lecz zaraz z premedytacją przeszedł przez szkło i żelazne kraty na taras restauracji.

Schatzu już czekał. Przyglądał się ekipie straży pożarnej prującej powłoki ster owca, który spadł był na parki i estakady przecznicę dalej.