Nicholas postukał głośniej laseczką, Ronald się obejrzał.
– Pan Hunt! Ukłonili się sobie.
– Chyba powinienem panu pogratulować.
– Raczej ja panu! – uśmiechnął się szeroko Schatzu.
– W takim razie lepiej darujmy sobie. Podpisałeś już kontrakt?
– Tak.
– Co zamierzasz?
– Bez tych baz na Marę Imbrium się chyba nie obejdzie, nie po Grudniu. Estepowców, rzecz jasna, będę miał dosyć, ale ja wolę pójść w metody bardziej ścisłe.
– To znaczy?
– Neuromatryce estepiczne. Wykupimy patent od spadkobierców IG Parben. To znaczy – mam nadzieję, że będzie nas stać. Jeszcze się nie zbilansowało.
– Nie, jeszcze liczą. Neuromatryce estepiczne, powiadasz… to od tego komputera psychomemicznego. Wierzysz w to?
– Myślnia jako komputer? Nie. Ale same matryce wyglądają na użyteczne: to jedyne ścisłe narzędzie. Bo przecież nie ludzie. Ludzie… sam widzisz. – Zamiast kończyć, machnął ręką na Nowy Jork.
Nicholasowi przypomniał się identyczny gest z ich pierwszej rozmowy w „Santuccio" i poszła mu ponad powierzchnią świadomości salwa skojarzeń. Wykonał szybko mudrę MindMastera i zapisał umykający ciąg myślowy. -Łańcuch siedemnasty – rzekł Diabeł.
– Ale do czego je chcesz wykorzystać? – dopytywał się dalej Hunt.
– To będzie parę równoległych programów. Już rozmawiam z Pentagonem i Kleist w sprawie rozbudowy arsenału, potrzebujemy co najmniej dziesięć tysięcy tematycznych monad animalnych, kilkaset specjalistycznych. No i oczywiście mapunek myślni z naszego ramienia Mlecznej Drogi – co poza Nefele; bo coś na pewno, ona po prostu najbliższa.
– Egzomemetyka.
– Tak. Poza tym zobaczymy, co pokażą rynki po tym naszym kontrataku. Kupa roboty.
– Dodam ci jeszcze coś. Jak rozumiem, tempo obsuwania się Homo sapiens ku Psychosoic uniuersi jest wprost proporcjonalne do statystycznej podatności na myślnię. Grudzień nas osłabia, kaestep chroni. Pomyśl więc nad takim wirusem, który wklejałby nie geny telepaty, ani przeciętnego nietelepaty – jak robi mój kaestep – ale geny człowieka wyjątkowo na myślnię odpornego. Ewenement amediumiczny. Nie wiem, czy tacy istnieją; wydaje mi się to prawdopodobnym, populacja powinna rozkładać się Gaussem. Przeprowadź badania. Losuj z ochotników, profiluj, szukaj korelacji z DNA. Jest taki dom w Montanie… szczegóły znajdziesz w archiwach Zespołu. Idealny do szybkich testów eliminujących. Znajdź antyempatę i kup prawa do jego DNA. Puści się potem ten wirus -nazwijmy go Lipcem – bez ograniczeń rasowych, na całą ludzkość, bo tylko wtedy ma to jakiś sens. Lipiec powinien nam kupić czas do chwili, aż cały świat przerzuci się na inkuby – wtedy wprowadzi się rzecz przez ONZ jako element obowiązkowego genframe'u. Oczywiście ślizgu ku Psychosoic unwersi to nie zatrzyma, bo pierwszorzędne znaczenie mają w nim mutacje naszej psychosfery, genom to tylko korelant – ale opóźnimy proces, może się przez ten czas znajdzie jakiś drugi Bronstein i pchnie nas jeszcze mocniej przeciwko trendom myślni. Co powiesz, Ronald?
Schatzu patrzył na Hunta i nic nie mówił.
– Ach, olśnienie! – Nicholas klepnął przyjaźnie Schatzu w bark. – Poniewczasie zrozumiałeś, że twój szef nie był jednak takim kretynem. Co?
– Cóż, teraz nie jest na pewno. Wszyscy się zmieniamy – odparł enigmatycznie Schatzu i odwrócił wzrok. -Dzięki za pomysł, sprawdzę na pewno. Chcesz poświadczenia w aktach?
– Teraz to już bez znaczenia; przypisz sobie. Zatrzymasz Anzelma?
– Jeśli będzie chciał zostać. Wiesz, że Fortzhauser nie żyje?
– Co się stało?
– Jechał do domu tej nocy, kiedy zaczął wypływać Grudzień, i wpadł na jeden z pierwszych Tłumów. Znaleźli go potem w rzece, miał odgryzione wszystkie palce i genitalia.
– Uch.
– Na razie mam McFly'a, chociaż będę musiał wkrótce puścić go na dłuższy urlop zdrowotny. Aha, FBI zwróciło te rzeczy, które dałeś Moore'owi do zbadania, są do odebrania.
– Dzięki. Powodzenia.
– Będę jeszcze gorszym szefem od ciebie – wyszczerzył się Ronald.
– Zdajesz sobie sprawę, że już się podłożyłeś: cofnięto mi upoważnienia do tego poziomu tajności, właśnie zdradziłeś mi parę tajemnic państwowych.
– Ta, już widzę, jak sprzedajesz je Chińczykom – zaśmiał się Schatzu, zmienił w nietoperza i wzbił wysoko w nocne niebo, między skrzydlate potwory; Hunt odprowadzał go wzrokiem. Zespół nie pracował już w Cygnus Tower, Nowy Jork jeszcze bardzo długo nie będzie wolny od Grudnia – jeśli w ogóle uda się go uwolnić odeń kiedykolwiek.
Strażacy odpalili ładunki i odcięty podpoziom skyhouse'u zwalił się z potwornym hurgotem czterdzieści kondygnacji w dół, chmura pyłu zablokowała perspektywę ulicy. Rozwrzeszczały się okoliczne alarmy.
Imelda wróciła na patio. Oparła się plecami o ścianę.
– W końcu musi zacząć padać – mruknęła. – Co za duchota.
– Zajrzałaś do matki? – Obrócił krzesło, usiadł na nim okrakiem.
– Nie chce Tuluzy. Dzwoniłam wczoraj.
– Martwiła się o ciebie.
– Akurat.
– No. Już. Spokojnie. Kiedy kończy ci się kontrakt?
– Jakbyś nie wiedział. Za siedem miesięcy. Mieliśmy przedłużyć.
– Wiesz, że on już nigdy nie odbuduje zniszczonej struktury umysłu.
– Co ty nie powiesz? No popatrz! Dobrze, że mi tak często przypominasz, jeszcze bym zapomniała.
– Będą specjalistyczne kliniki. Masz dobrą intercyzę.
– Ty próbujesz mnie pocieszyć czy obrazić?
– Dobra, już mnie nie ma.
OVR-owy Bunkier II przetrwał mimo zamknięcia Bunkra w Bronxie. Infoekonomiści EDC łączyli się z rozrzuconych po połowie kraju pustelni, czarne kryształy procesujące Bunkier II wciąż wszakże znajdowały się w Bunkrze I.
Tym razem Kleist nie kazała Huntowi czekać i niewiele zdążył wyczytać z taktycznych wizualizacji o stanie kontrofensywy.
– Panie Hunt. Nicholas. – Generał przywitała go w drzwiach, uścisnęła mocno dłoń. Wyglądała na bardzo zmęczoną, jej zmęczenie przebijało się nawet przez podwójne MUI, niemniej uśmiechała się szeroko, mówiła głośno, prowadziła Hunta zdecydowanymi ruchami.
Gabinet Kleist w Bunkrze II wychodził wielkimi oknami na rafę koralową, szybowały za tymi oknami kolorowe upławy, migotały ławice maleńkich rybek. Ciemnoniebieska toń barwiła każdą myśl, każde skojarzenie – poruszali się tu spokojniej, mówili wolniej, oddychali głębiej.
– Już cię przepraszałam, ale zrobię to jeszcze raz… Zamachał ręką.
– Daj spokój, naprawdę.
– No dobra. Ale mam u ciebie dług. Hunt uniósł brwi.
– Jak duży?
Opuściła wzrok na blat biurka, splotła palce.
– Nie mogę, Nicholas. Prawo jest prawo. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, ponosimy odpowiedzialność za nasze czyny. Nie mogę. Nie proś.
– Wiesz, że najprawdopodobniej i tak nie dożyje.
– Postępowanie nie zacznie się jeszcze przez parę miesięcy.
– A przez te parę miesięcy…
– Zdajesz sobie sprawę, jakie ona szkody wyrządziła? Zdajesz sobie sprawę?! – Odchyliła się na oparcie, odetchnęła. – Koniec, zostawmy to.
– Chigueza – rzucił Nicholas.
– Rozpłynęła się w Indyjskiej Buforowej. Większość wierchuszki Langoliana tak zniknęła. Zgodnie z prawem nic im nie możemy zrobić. Są już obywatelami innych państw, dziewięćdziesiąt procent pasywów Grupy znajduje się poza zasięgiem jurysdykcji Stanów, a aktywa otorbili. Z czasem zapewne wystąpimy o ekstradycję z paragrafów za spisek, morderstwo i usiłowanie morderstwa…
– Te zamachy na Marinę, Jasona i Hedge'a?
– Tak. Z tym, że co do Hedge'a, to chyba nie będziemy mieli nawet podstawy do oskarżenia; zresztą w pozostałych przypadkach prawnicy też nie są zbyt pewni swego.
Chyba że nagle jakiś świadek koronny. Ale i wtedy – sukinsyny nie są takie głupie, nie pojawią się w państwach, z którymi mamy umowy.
– A poza prawem? CIA?
– Gdyby tamci posiadali jakieś informacje, gdyby mogło to przynieść jakąś korzyść… ale tak? Z zemsty? Zemsta nie jest kategorią polityczną, Nicholas. Zresztą to nie moja działka. Ale nie zakładałabym się.
Hunt tylko przełożył laskę z ręki do ręki. Diabeł natomiast zaryczał, zionął ogniem, wzniósł szpony.
– Druga sprawa – rzekł Nicholas. – Trupodzierżca. Skąd, u Boga Ojca, Vittorio Tuzman miał to ustrojstwo? Przecież to jest kieszonkowa bomba atomowa!
– Taaak – Kleist powoli wypuściła z płuc powietrze. -Przyjrzeliśmy się panu Tuzmanowi. Jako Cień posiada bogate akta. Oficjalnie pracował w ochronie jednej z narkokompanii. Nie ma obecnie warunków do przeprowadzenia porządnego śledztwa, ale wydaje się, że były pani doktor Vassone pośredniczył między czarnym rynkiem a grupą skorumpowanych oficerów, sprzedawali na lewo wojskowe nano. Policja znalazła dowody obciążające w tej klinice, w której Vassone chciała się przerzeźbić. Przejęło to JAG, ale nie zdążyli się daleko posunąć. Trupodzierżca… On go tak nazywał, co? Trupodzierżca to jeszcze prototyp, z tego, co wiem, stworzyli go w Moście w ramach któregoś z projektów dla medycyny wojskowej; może z setka egzemplarzy, nie więcej. Nie jest to nic tak przełomowego, jak się może wydawać, w gruncie rzeczy różni się jedynie szybkością krystalizacji wszczepki, stąd też metoda inwazyjna, prosto do mózgu, żeby maksymalnie przyspieszyć. Nie był przeznaczony do celów, do których ty go wykorzystywałeś; czytałam raporty Mostu. To jeden z odprysków memorandum Schatzu, reakcja na przewidywane Wojny Monadalne. Chodziło o sposób na inwadowanie terenów objętych wrogimi monadami. Założono, że będzie się do tego używać jedynie „materiału ludzkiego nieprzyjaciela", ponieważ każdy człowiek, nawet gdy preedy-towany, pod wrogą monadą i tak skończy z przemielonym umysłem. Stąd przystosowanie do warunków polowych i niedobrowolność intruzji. Nie posunęli się z tym dalej, bo pojawiły się kłopoty natury prawnej, znowu za dużo popodpisywanych konwencji; tymczasem pan Tuzman położył łapę na paru egzemplarzach. Dla zorganizowanej przestępczości rzecz posiada bez wątpienia wielką wartość, łatwo sobie wyobrazić sposoby zyskownego wykorzystania. Gorsza sprawa, bo nie wiadomo, ile on tego już sprzedał. Znowu trzeba będzie uchwalać nowe ustawy. Ale to nie moja broszka.