Białowłosy umył się pod cysterną w ogrodzie i zarzuciwszy na szyję nóż w pochwie z koziej skóry, który był jedyną rzeczą, jaką posiadał na świecie, i jedyną pamiątką po utraconym domu rodzinnym, udał się z niewolnikiem do portu, gdzie stały okręty gotowe już do wypłynięcia.
I oto teraz znajdował się na wybrzeżu owej nieznanej krainy zwanej Egiptem i przypatrywał się bez zaciekawienia szeregowi wypełnionych winem wielkich naczyń i stosowi bel purpurowej tkaniny, którą niewolnicy Ahikara barwili w Gubal na tak szlachetną barwę wyciągiem z maleńkich muszelek morskich.
- Synu morza!
Odwrócił się szybko. Ahikar zawsze tak się zwracał do niego żartobliwie. Lecz teraz oblicze starego kupca było poważne. Stojący obok niego wysoki Egipcjanin skinął na chłopca trzymaną w lewej ręce długą laską o złocistej rączce.
Białowłosy podszedł i skłonił głowę przed Ahikarem. Nie poruszył się, gdy Egipcjanin zbliżył się ku niemu i rozwiązał mu węzeł opaski, która opadła na piasek.
Dostrzegł, że stojący za Egipcjaninem ludzie wyciągnęli szyje, a kilku zrobiło krok ku przodowi, jak gdyby pragnęli przyjrzeć mu się dokładniej.
Pisarz, zapisujący na długim zwoju towary, uniósł rękę i zatrzymał schodzących z okrętu ludzi.
Pośród zupełnej ciszy wysoki Egipcjanin obszedł Białowłosego, przyglądając mu się ze skupioną uwagą. Jego wielkie, nieruchome oczy . przesuwały się po szczupłym ciele stojącego.
Wreszcie, zakończywszy oględziny, odstąpił o krok, odwrócił się i wyrzekł kilka niezrozumiałych słów ku stojącym za nim ludziom. Jeden z nich oderwał się od innych, podbiegł i złożył mu głęboki ukłon. Znowu wymienili kilka stów i nowo przybyły podszedł do chłopca.
- Skąd jesteś? Jak znalazłeś się u Ahikara, kupca z Gubal? Pan mój Het-KaSebek, kapłan świątyni Boga, który żyje wśród wód, zapytuje ciebie.
Mówił zrozumiale, choć mowa jego była nieco inna niż mowa rybaków na wybrzeżach Troady.
- Ojciec mój jest poddanym króla Troi - powiedział Białowłosy cicho. Ze zdziwieniem słuchał dźwięku własnych słów. Tak dawno już nie posługiwał się mową ojców, że odpowiedział z pewnym trudem. Ale po chwili dokończył swobodniej: - Wypłynąłem sam na morze, aby upolować ryby, gdyż ojca mego król wezwał do miasta. Gdy walczyłem z tuńczykiem, nadeszła burza i spodobało się Wielkiej Matce, pani ziemi i morza, wysłać wicher potężny, który zagnał mnie wraz z łodzią daleko na morze. Wówczas, gdy leżałem bez życia na dnie łodzi, dostrzegł mnie czcigodny Ahikar i kazał ludziom swoim wydobyć mnie na pokład swego okrętu. Odtąd przebywałem w domu jego i przybyłem z nim tu dziś o wschodzie słońca na jednym z jego okrętów.
- A cóż ma wasza Wielka Pani i Matka w dłoniach, gdy ją wyobrażacie w glinie lub kamieniu? - zapytał szybko człowiek.
- Gołębice lub węże, panie - powiedział Białowłosy bez wahania.
Lecz tamten zdawał się go już nie słyszeć, gdyż zwrócił się ku wysokiemu Egipcjaninowi i zaczął mówić spiesznie, z nisko pochyloną głową i rękami skrzyżowanymi na piersi. Kiedy umilkł, nastąpiła cisza. Białowłosy odruchowo pochylił się, żeby unieść swoją opaskę, lecz wysoki Egipcjanin odrzucił ją końcem laski. Później powiedział coś wskazując palcem pierś chłopca i spojrzał na Ahikara:
Stary kupiec pogładził brodę i odpowiedział kilka słów. Na to wysoki Egipcjanin dał oczyma znak człowiekowi stojącemu obok chłopca.
- Czy to twój nóż? - zapytał ów człowiek.
- Tak, panie. - Chłopiec sięgnął do piersi i wyciągnął nóż z pochwy. Później włożył go na powrót.
- Czy miałeś go ze sobą w łodzi, gdy kupiec Ahikar wziął cię na pokład swego okrętu?
- Tak, panie. Wisiał na mej szyi i fala go nie zmyła. Człowiek przekazał jego słowa swemu panu i cofnął się, trzymając ręce skrzyżowane na piersi.
Wysoki Egipcjanin zwrócił się do Ahikara.
Gdyby Białowłosy mógł pojąć, co kryje się w słowach, które wypowiedział, zapewne nie stałby tak spokojnie i nie zastanawiałby się nad tym, jakiego to potwora paszcza zdobi rączkę złotej laski.
Stojąc z opuszczoną głową przyglądał się jej. Była to paszcza długa, lekko rozwarta i wypełniona drobnymi złotymi zębami. A oczy owego maleńkiego potwora lśniły w słońcu błękitnym zimnym blaskiem, gdyż uczyniono je z dwu niebieskich drogich kamieni, jakich nigdy jeszcze nie widział nawet u żony i córek starego kupca.
Tymczasem wysoki Egipcjanin powiedział:
- Dobrze uczyniłeś, Ahikarze, pamiętając o wielu więzach uczciwej wymiany i usług, które ród twój od tak dawna wyświadcza kapłanom boga władającego nad Wielkim Jeziorem. Jak wiesz, bóg mój najbardziej raduje się w dniu swego święta, mogąc przyjąć tych, którzy z wody zostali wyłonieni i są bez skazy na ciele.
- Het-Ka-Sebeku, Który Strzeżesz Wizerunku Duszy Boga, nie zapomniałem o tym. Gdy tylko ujrzałem go, kołysanego w czółnie na wezbranym morzu, i później, gdy dostrzegłem, że jest to chłopiec piękny o ciele nie skalanym szramą ni skazą i o członkach prostych bez śladu kalectwa, pomyślałem o twoim wielkim bogu, który oby zsyłał ci szczęście i zdrowie przez lat tysiące! Ludzie moi chcieli złożyć go na ołtarzu okrętowym w ofierze Pani Mórz, lecz skarciłem ich za to, a w domu moim oddałem go zaufanemu niewolnikowi, aby czuwał nad nim, karmił go i namaszczał tak, by bóg twój uradował się na jego widok. Wierzyłem, że ucieszy on także i ciebie, gdyż jest to chłopiec osobliwy, o skórze tak jasnej jak kość słoniowa i włosach białych niemal jak włosy starca, choć są one młode jak on sam. Zbyt długo jestem kupcem, abym zdobywszy towar tak rzadki chciał go uszkodzić lekkomyślnie.
Het-Ka-Sebek, Kapłan Strzegący Spokoju Żywego Wizerunku Duszy Boga Sebeka, skinął głową.
- Słusznie uczyniłeś, Ahikarze... - Urwał i przez chwilę przyglądał się nagiemu chłopcu stojącemu przed nimi nieruchomo jak posąg. - A czymże świątynia odpłaci ci za twą troskę?