Ahikar pogładził brodę i chrząknął cicho.
- Czyż mam ci przypomnieć, Het-Ka-Sebeku, Który Strzeżesz Wizerunku Duszy Boga, że gdy tylko okręt mój zawinął do Gubal z tym chłopcem na pokładzie, uznałem to za rzecz tak wielkiej wagi, że natychmiast przesłałem ci wiadomość o nim pierwszym okrętem odpływającym z mej ojczyzny do Egiptu i wspomniałem przy tym, że przywiozę go tu ze sobą, a ty, otrzymawszy tę wiadomość, wsiadłeś na barkę i odbyłeś długą drogę, aby mnie tu oczekiwać?
- Tak, to prawda.
- Więc dziś, gdy przekonałeś się, że wieść ode mnie nie była przesadzona, jak sądzisz, Het-Ka-Sebeku, czy bóg twój (oby otaczał cię łaską nieustającą) mógłby otrzymać inny, hojniejszy dar, z którym chętniej
połączyłby się w dzień swego święta?
- Cóż, w obwodzie świątynnym przebywa już pewna dzieweczka, również bez skazy na ciele i urodziwa'... schwytana w sieć rybacką przez sługi świątyni, gdy kąpała się w jeziorze. Pochodzi ona z Górnego Kraju. Rodzice jej byli uszczęśliwieni otrzymawszy dwa dziesiątki worków jęczmienia od kapitana barki, który przemierzał kraj poszukując ofiary miłej Sebekowi. - Skłonił głowę i zamilkł.
- Dwa dziesiątki worków jęczmienia! - powiedział Ahikar łagodnie i z tak bezbrzeżną wzgardą, jak gdyby usłyszał o popełnieniu wielkiego występku. - Czyż bóg taki jak twój, Het-Ka-Sebeku, może przyjąć ofiarę nabytą za dwa dziesiątki worków jęczmienia?
I on umilkł. Wysoki Egipcjanin zakasłał i spojrzał gniewnie ku robotnikom i pisarzowi, przysłuchującym się rozmowie.
Pisarz szybko dał znak ręką i pochylił głowę nad zwojem. Pierwszy z ludzi, trzymających na głowach bele tkaniny, złożył ją ostrożnie na rozpostartych przed stolikiem pisarza trzcinowych matach i odszedł. Szereg ruszył.
- Pytałeś mnie, Het-Ka-Sebeku, Który Strzeżesz Żywego Wizerunku Duszy Boga Sebeka, jak świątynia może odpłacić mi za mą troskę? Otóż chłopiec ten, dar morza, ofiara bez skazy, wart jest co najmniej dwieście pięćdziesiąt zwojów papirusu, a każdy z owych zwojów winien być długi na trzydzieści łokci. Lecz niezliczone lata wymiany dóbr pomiędzy twoją świątynią a domem mych przodków powodują, że ja także pragnę złożyć pięćdziesiąt zwojów papirusu twemu bogu, a więc zapłacisz mi za chłopca jedynie zwojów dwieście. Kapłan uniósł szybko głowę.
- Za jednego młodego niewolnika?! Oszalałeś, Ahikarze!
- Nie, Het-Ka-Sebeku, Który Strzeżesz Spokoju Żywego Wizerunku Duszy Boga Sebeka. Żądając takiej, a nie innej zapłaty, chcę ci jedynie wyjaśnić, że choć nie jestem z twego ludu, lecz podobnie jak wy pragnę oddać cześć waszemu bogu. Pragnę mówić otwarcie i nie będę cię obrażał krętą i podstępną mową, jak to zwykli czynić ci, którzy pierwszą cenę wyznaczają zbyt wysoko, aby móc później opuszczać z niej, wyrywając sobie włosy z brody i udając rozpacz z niskiej ofiarowanej im zapłaty, a później w domu radują się, że oszukali kupującego swą wymową. Być może, cena taka wydaje ci się wygórowana, nie będę jednak żądał za tę ofiarę tyle, ile należałoby żądać, nie od potężnego boga Sebeka, lecz od małego bożka nubijskiego nadrzecznego miasteczka. Z małymi bogami niechaj handlują mali kupcy. Nie chcę więc, abyś rozmawiał ze mną jak z kramarzem lub z ubogim chłopem, w porze gdy zapasy kończą się w spichrzu i zmuszają do sprzedawania własnych dzieci za dwa dziesiątki worków ziarna.
Het-Ka-Sebek zmarszczył brwi i otworzył usta, jak gdyby chciał odpowiedzieć ostro, lecz nie powiedział nic i raz jeszcze objął spojrzeniem stojącego przed nimi chłopca. Nadal nie odzywając się, zaczął w zamyśleniu kreślić na piasku małe znaki. Wreszcie starł je nagą stopą o paznokciach powleczonych złotą farbą.
- Dwieście zwojów papirusu to bardzo wiele, Ahikarze, lecz wielki jest bóg, któremu służę. Odpłynę teraz zabierając go... - Wskazał laską Białowłosego. - A ty, po wyładowaniu twych okrętów i załadowaniu ich moimi towarami, każ jednemu z kapitanów, aby zatrzymał się tu przez dni czternaście. Na piętnasty dzień przypłynie tu rzeką łódź, a w niej kapłan, który przekaże mu owe zwoje. A o sprawach srebra z północnych krain, o których wspomniałeś dzisiaj, i nubijskiej kości słoniowej, którą ci w zamian za owo srebro przekaże świątynia i będzie przekazywać później w sposób, jaki sprawi pożytek nam i tobie, mówiliśmy. Rada świątyni wyraża zgodę na tę wymianę. Gdyby nastąpiły nieprzewidziane okoliczności, zawiadomisz Dom Boga, a gdybyś umarł, niechaj umowę naszą potwierdzi ten z twoich synów, który obejmie twą majętność. I dzięki ci za ofiarę, którą przekazałeś dla pana i boga mojego.
- Pan twój jest wielkim bogiem - Ahikar skłonił się głęboko - którego przychylność odmienić może na lepsze żywot tak marnego prochu, jakim jestem przed jego obliczem. Cieszy mnie niezmiernie, że mogłem, choć jestem tylko cudzoziemcem, usłużyć mu. Żegnaj mi, Het-Ka-Seheku, Który Strzeżesz Spokoju Żywego Wizerunku Duszy Boga.
- Żegnaj mi, Ahikarze. Niechaj dobry wiatr i sprawni wioślarze prowadzą cię-do Gubal nadmorskiego, abyś nacieszył stare oczy synami i wnukami twymi.
Skłonili się sobie ponownie i stary kupiec ruszył ku okrętom, nie rzuciwszy nawet okiem na Białowłosego.
Kapłan wbił laskę w piasek i zaklaskał w ręce.
Od grupy stojących w oddali ludzi oderwał się jeden, podbiegł, złożył u stóp Het-Ka-Sebeka niewielką skrzynkę wykładaną różnobarwnym drzewem, lśniącymi kamieniami i srebrem, cofnął się i stanął wpół zgięty, wpatrzony w kapłana, który dał mu znak ręką.
Człowiek otworzył skrzynkę i uklęknąwszy na jedno kolano, wyjął z niej pozłocistą opaskę na biodra i flakon z alabastru.
Het-Ka-Sebek wziął flakon, otworzył go i zbliżył się do Białowłosego. Wymawiając cicho i powoli niezrozumiałe słowa, wylał na swą dłoń kilka kropel gęstego zielonkawego płynu. Później końcami palców dotknął czoła i piersi chłopca, uniósł pozłocistą opaskę i opasał nią jego biodra. Wreszcie cofnął się o kilka kroków i złożył mu głęboki pokłon.