Выбрать главу

    Białowłosy stał nie pojmując tego, co się wokół niego dzieje, serce biło mu gwałtownie. Ogarnął go nagły lęk przed nieznanym. Wiedział już, że Ahikar pozostawił go tym ludziom. Lecz czego chcieli? Gdyby obeszli się z nim jak ze zwykłym niewolnikiem, bolałby nad swym nieszczęściem, wiedziałby jednak, co ono oznacza i jakie są jego granice.

    Lecz - czy był niewolnikiem? Któż opasuje biodra niewolnika złotogłowiem godnym królów, namaszcza go i składa mu pokłony? Tak być nie mogło w żadnej krainie, nawet w tej, której nie znał dotąd. Żaden lud nie mógł czynić tego, gdyż nikt nie czci niewolników.

    Mimo woli spojrzał w kierunku człowieka, który znał mowę trojańską i był jedyną istotą mogącą mu udzielić odpowiedzi. Wysoki kapłan, jak gdyby zrozumiawszy znaczenie jego spojrzenia, wypowiedział kilka stów. Człowiek, który przemówił uprzednio do Białowłosego, zbliżył się szybko, padł przed chłopcem na kolana, dotknął ziemi otwartymi dłońmi i nie powstając powiedział:

    - Bądź pozdrowiony, synu Sebeka, który pragniesz połączyć się z ojcem twoim! Bądź pozdrowiony, który wynurzyłeś się z wód i do nich powrócisz!

    - Czemu mówisz tak do mnie? - zapytał Białowłosy, nadal pełen lęku, choć nie wiedział, czego ma się obawiać. - Czemu klęczysz przede mną, jak gdybym był synem króla lub boga, choć wiesz ode mnie, że jestem synem ubogiego rybaka? Cóżem uczynił tobie i wam wszystkim, że spoglądacie na mnie jak na kogoś znajomego wam, choć nie widzieliście mnie nigdy dotąd?

    - Byłeś synem ubogiego rybaka - odpowiedział ów człowiek wstawszy z klęczek, ale nadal stojąc w głębokim ukłonie i ze spuszczonymi oczyma na znak czci - lecz oto bóg położył na tobie dłonie, oczy jego ujrzały ciebie i zostałeś namaszczony jako jego syn. Pan mój Het-KaSebek każe oznajmić ci, że ojciec twój czeka na ciebie z utęsknieniem i pragnie, abyś połączył się z nim w dzień jego święta!

    Wysoki kapłan znów wypowiedział kilka słów.

    - A oto barka boga czeka gotowa na twe przyjęcie - dodał człowiek - i najczcigodniejszy Het-Ka-Sebek, Który Strzeże Spokoju Wizerunku Duszy Boga, prosi cię pokornie, abyś zechciał udać się z nami i wstąpić na jej pokład, gdyż ojciec twój chce cię widzieć jak najrychlej, a podróż wielką rzeką jest długa.

    Białowłosy nie odpowiedział. Opuścił głowę. Wargi jego poruszyły się, lecz nikt nie dosłyszał słów, gdy mówił:

    - Matko! Matko, która dajesz życie i odbierasz, gdy zechcesz, która wzburzasz fale potężne i uciszasz rozszalałe morze, a rządzisz słońcem i księżycem, tak że płyną po niebie co dnia tam, gdzie im wskazałaś przed wiekami, spraw, abym powrócił do domu mego... -I jeszcze ciszej dodał: - Żywy.

    Była to modlitwa, którą w niebezpieczeństwie największym należało wznieść do Wielkiej Matki, Pani Świata. Modląc się, nie jej oblicze widział oczyma swej tęsknoty. Twarz, ku której niosło się jego błaganie, była bliska, znajoma bardziej niż jakakolwiek inna. Miała rysy jego własnej matki i wydało mu się, że uśmiechnęła się do niego swym zwykłym spokojnym uśmiechem. Uniósł głowę.

    - Jeśli taka jest wola tego czcigodnego kapłana - powiedział cicho, starając się, aby głos jego brzmiał spokojnie jak głos dojrzałego mężczyzny - ruszajmy.

    Zrobił krok przed siebie, po czym zatrzymał się spoglądając na wysokiego Egipcjanina. Ten dał znak.

    Z grupy czekających wyłoniły się cztery czarnowłose fletnistki i przytknąwszy do ust rozdwojone instrumenty ruszyły tanecznym krokiem wzdłuż wybrzeża.

    Het-Ka-Sebek skłonił się głęboko i ująwszy rękę chłopca ruszył wraz z nim za grającymi dziewczętami. Dłoń jego była chłodna i miękka jak ręka kobiety.

    Odchodząc Białowłosy nie spojrzał na stojące na nadbrzeżu okręty, choć wiedział, że spod wszystkich masztów spoglądają za nim ciekawe oczy.

    Szli wzdłuż brzegu po ciepłym, wilgotnym piasku, lizanym niewielką falą i ocienionym pochylającymi się ku wodzie koronami wysokich palm.

    Słyszał za sobą szelest wielu stóp. Cały orszak kapłana postępował zapewne tuż za nimi. Nikt nie wyrzekł słowa, jedynie wysokie zawodzenie fletów wznosiło się i opadało łagodnie. Nie wiał najmniejszy nawet wiatr i Białowłosy pomyślał mimowolnie o owym odległym już poranku, gdy pośród podobnej ciszy wypływał po raz pierwszy sam na połów. Pierwszy i być może ostatni.

    Po dłuższej chwili, gdy dotarli do miejsca, gdzie wybrzeże miękkim skłonem cofało się, tworząc niewielką zatokę, dostrzegł piękny błękitny okręt o białym żaglu rozpiętym na dwóch z lekka wygiętych rejach.

    I zanim idące przodem fletnistki zatrzymały się po obu stronach szerokiego pomostu, rzuconego na ląd z pokładu i wyłożonego purpurowym kobiercem, wiedział, że to ten okręt.

    Idąc ramię w ramię z wysokim kapłanem, który nie wypuszczał jego dłoni ze swojej, wszedł na pokład. HetKa-Sebek doprowadził go do stojących na podwyższeniu rzeźbionych krzeseł, puścił jego rękę i uprzejmym gestem wskazał mu jedno z nich.

    Białowłosy usiadł.

    Kapłan opadł na sąsiednie krzesło i skinął na człowieka, z którym Białowłosy mówił poprzednio. Ten ostatni zbliżył się i siadł u ich nóg.

    W ciszy ostro zabrzmiały niezrozumiałe rozkazy.

    Ciemnoskórzy niewolnicy wciągnęli pomost i złożyli go na dnie pomiędzy wioślarzami. Później pochwycili długie, różnobarwnie malowane drągi i na śpiewną komendę kapitana wszyscy równocześnie wparli je w piasek wybrzeża.

    Okręt drgnął i począł odsuwać się od brzegu. Białowłosy uczuł lekkie kołysanie i dostrzegł, że kapłan szybko oparł ręce na poręczach fotela. Nie był więc człowiekiem przywykłym do życia na wodzie i kołysania.