Okręt nie zachwiał się już więcej. Wysoko dotychczas uniesione wiosła opadły i pchnęły go ku przodowi.
,, Czyżbyśmy płynęli na pełne morze?" - pomyślał Białowłosy i zaraz przebiegło mu przez głowę, że gdyby w nocy mijali jakiś ląd, widoczny w blasku gwiazd lub księżyca, mógłby skoczyć do wody, gdy kapłan i jego ludzie usną. Lecz nie, człowiek siedzący u jego stóp powiedział wcześniej, że czeka ich długa droga rzeką. A rzeka ta płynęła przecież przez kraj boga,, któremu został poświęcony, więc ludzie tam zamieszkujący wydaliby go natychmiast na powrót w ręce tego człowieka.
A zresztą gdzież miałby uciekać? Nie wiedział wcale, gdzie się znajduje. Był pewien, że na południe od stron rodzinnych, gdyż okręt Ahikara płynął wówczas dzień i noc na południe, a później znów dzień i noc, i jeszcze cztery dni i noce z wielce sprzyjającym wiatrem i pomagając sobie wiosłami. Z Gubal do Egiptu także płynęli na południe, choć nieco ku zachodowi. A więc dom jego był na północnym wschodzie. Lecz jak daleko stąd? Zapewne, nawet gdyby miał okręt, powrót trwałby parę dni.
Potrząsnął głową, chcąc odpędzić nierozsądne marzenia, które osłabiają jedynie serce ludzkie, nie niosąc z sobą niczego prócz łez goryczy.
Rozejrzał się. Okręt oddaliwszy się od brzegu zatoczył szeroki łuk wymijając kilka niewielkich zatok i zbliżył się, chwyciwszy w wielki żagiel silny podmuch z północy, ku szerokiemu ujściu rzeki napływającej z południa.
Siedzący obok niego kapłan przemówił.
- Wesel się, gdyż na siódmy dzień ujrzysz ojca swego! - przetłumaczył radośnie człowiek siedzący u jego stóp. - A pan mój każe, abym ci rzekł, że połączysz się z bogiem, ojcem twym, w dniu wielkiego święta, gdy wody zaczną opadać i nadejdzie czas wielkiego połowu ryb w jeziorze.
Białowłosy otworzył usta, chcąc zapytać, jak zwie się ta rzeka, lecz w tej samej chwili pojawiły się dwie dziewczyny niosące naczynia i kubki z chłodzącym napojem, a za nimi dwie inne z pieczonymi ptakami.
Obgryzając trzymanego w ręce ptaka, patrzył na przesuwające się brzegi, na dalekie miasto z białą świątynią i płaski świat przed dziobem okrętu. Jak daleko wzrok sięgał, nie można było dostrzec najmniejszego wzniesienia. Rzeka płynęła powolnym, szeroko rozlanym nurtem mętnych zielonkawych wód niknących w morzu trzcin, które z wolna rozbiegały się coraz dalej i dalej, aż wreszcie zajęły cały niemal widoczny z wzniesienia pokładu świat.
Nad siedzącymi rozpięto płócienny dach. Dziewczęta powróciły niosąc wachlarze z wielkich, miękko postrzępionych piór, osadzone na długich, lekkich tyczkach.
Nucąc cicho, jedna z nich stanęła za plecami Białowłosego i zaczęła wachlować go miarowo.
Przymknął oczy. Lęk nie opuszczał go.
"Czemu się tak dzieje? - myślał. - Czemu oni okazują mi tak wielką cześć? Nic dobrego owa dobroć nieść nie może."
I zadrżał, gdyż przeczuwał, że czczą go jak ofiarę, którą złożą na ołtarzu owego tajemniczego boga wód.
Otworzył oczy i przymknął je znowu. Cokolwiek miało się stać, nic złego nie spotka go zapewne na tym okręcie, póki nie przybiją do celu. Westchnął.
Znowu pod powiekami ukazała mu się zamglona twarz matki. Wiatr w szerokim żaglu szumiał jak morze. Słyszał ciche nucenie. Nie wiedział, czy to nuci dziewczyna z wachlarzem, czy słyszy odległą Pieśń Żaren...
"Czy będą chcieli spalić mnie na ołtarzu?" -pomyślał sennie i zdziwił się, że myśl ta nie poruszyła go. Pytanie rozpłynęło się i znikło, a wraz z nim przygasły wszystkie inne dźwięki otaczającego świata. Usnął.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Żyję, lecz on nie żyje!
- Zwą mnie Lauratas, a raczej zwali mnie tak w ojczyźnie - powiedział człowiek, który od trzech dni tłumaczył mu słowa Het-Ka-Sebeka.
Okręt zbliżał się do wielkiego, widocznego z dala miasta położonego na obu brzegach rzeki. Kapłan odszedł na dziób i nikogo nie było w pobliżu.
- Czy także jesteś niewolnikiem?
Białowłosy mówił nie patrząc na niego. Choć nikt nie zakazywał im rozmowy, obaj nie zamienili z sobą słowa od chwili, gdy barka odbiła od morskiego nadbrzeża i ruszyła w górę rzeki.
Siedzący u jego stóp człowiek nie drgnął nawet i nadal patrzył obojętnie na wodę, której brzegi porośnięte były lasem wysokich trzcin, rozbiegających się od czasu do czasu dla ukazania niewielkich wsi przybrzeżnych lub miast o wysokich świątyniach.
- Tak, jestem niewolnikiem - powiedział półgłosem, nie poruszając się. - Byłem żeglarzem i wolnym poddanym króla Knossos, który rządzi Kretą i wyspami morza. Okręt nasz rozbił się na wybrzeżu libijskim, na zachód od miejsca, gdzie wylądowałeś. Ocalałem ja, a wraz ze mną jeden człowiek z mego ludu. Ludzie nadbrzeża pojmali nas i sprzedali do Egiptu. Od dwudziestu lat jestem niewolnikiem świątyni Boga Sebeka nad Wielkim Jeziorem. Nie jest mi źle, gdyż zatrudniają mnie jako sternika na łodziach świątynnych. Het-Ka-Sebek zabrał mnie z sobą wiedząc, że jesteś z ludu morza na północy. Przypuszczał słusznie, że mowa nasza może okazać się ta sama lub podobna.
- A co się stało z twoim przyjacielem, którego pojmano wraz z tobą?
Człowiek milczał przez chwilę.
- Połączył się z bogiem Sebekiem - powiedział wreszcie cicho i umilkł.
- Cóż to oznacza?
- Dowiesz się o tym wkrótce.
Zamilkli obaj. Wielka barka płynęła spokojnie, bez najmniejszego kołysania. Z głębi niósł się śpiewny głos przewodnika wioślarzy, powtarzający nieustannie ten sam przeciągły okrzyk. Wiosła miarowo unosiły się i opadały z cichym pluskiem. Trzciny zniknęły zupełnie z pobrzeży nurtu i brzegi rozstąpiły się odsłaniając równinę pokrytą gęsto wzniesionymi z gliny białymi domkami. Od wielkiej wyłożonej kamiennymi płytami przystani biegła szeroka aleja ku świątyni widocznej z dala i lśniącej w blasku słońca, jak gdyby ściany jej polanę były migotliwą wodą.