- Od tej chwili możesz rozporządzać mym życiem, panie mój! - powiedział.
- Powstań - powiedział szybko Białowłosy - gdyż to, co czynisz, hańbi nas obu, choć znajdujemy się w niewoli. Jesteś dojrzałym mężem, a ja chłopcem.
Lauratas ukląkł i na kolanach cofnął się o krok. Wstał i skłonił się niemal ku ziemi.
Kapłan dotknął ramienia chłopca. Okręt wynurzył się spoza zakrętu rzeki i oto przed oczyma ich otworzyła się wielka powierzchnia spokojnych wód.
Pośrodku jeziora wznosiły się na wprost nich wyrastające z wody dwie wielkie piramidy kamienne. Na ich wierzchołkach siedziały na tronach dwie olbrzymie postacie ludzkie, górujące nad światem. Zaczerwienione światłem gasnącego wieczoru wyglądały jak skąpane we krwi.
Na prawo, nad brzegiem; wznosiła się rozległa biała świątynia otoczona ogrodami, a dalej miasto niskich domów wybiegających aż ku brzegom jeziora.
Słońce zaszło. Białowłosy stał w milczeniu, przyglądając się odległej świątyni, ku której zmierzał okręt.
- Oto kres twej wędrówki, synu boga! - powiedział Het-Ka-Sebek. - Dom ojca twego!
W gęstniejącym mroku zbliżali się ku oświetlonej ' pochodniami kamiennej przystani. Zwinięto żagiel i barka sunęła po gładkiej powierzchni popychana lekkimi uderzeniami wioseł.
W blasku wielu pochodni Białowłosy dostrzegł długą aleję kamiennych posągów uczynionych na podobieństwo spoczywających lwów o ludzkich głowach. Wiodła ona ku bramie białej świątyni.
Okręt lekko dotknął kamiennego nadbrzeża. Wysunięto pomost. Na przystani czekało wielu ludzi.
W zupełnej ciszy Het-Ka-Sebek ujął go za rękę i postąpił z nim ku pomostowi. Przystanął na jego górnej krawędzi i wypowiedział donośnym głosem kilka słów.
Rozległy się okrzyki, pochodnie uniosły się w górę i zaczęły powiewać, rzucając pląsające blaski na kamienną drogę prowadzącą ku świątyni. Muzyka bębnów, fletów i wielu innych nieznanych Białowłosemu instrumentów wybuchła z ciemności, szybka, hałaśliwa i rytmiczna, jakiej nie słyszał dotąd.
Zaczęli schodzić. Jeszcze dwa kroki, jeszcze jeden... I oto stanął na ziemi.
Muzyka i okrzyki zamarły.
Ruszyli pośród oświetlonych pochodniami posągów. Przed nimi zabłysły miedziane wrota, na których blask ruchomych ogni tańczył i migotał, jak gdyby świątynia miała za chwilę zapłonąć od nich.
Szli w zupełnej ciszy. Białowłosy słyszał szelest swych nagich stóp na kamiennych gładkich płytach. Het-Ka-Sebek nie puszczał jego ręki.
Miedziane wrota i stojący po obu stronach czarni, nadzy ludzie, trzymający v wyciągniętych rękach pochodnie, byli coraz bliżej.
Zatrzymali się przed nimi, Kapłan uniósł laskę o złotej rękojeści i uderzył we wrota: raz, drugi, trzeci, czwarty...
Cisza. Czekali. Idący za nimi tłum biało odzianych postaci zatrzymał się także.
Olbrzymie, lśniące skrzydła bramy zaczęły bezszelestnie otwierać się do wewnątrz.
W głębi rozciągał się wielki dziedziniec otoczony lasem potężnych kolumn, których czoła niknęły w mroku. Pośrodku, oświetlony blaskiem dwóch płomieni wydobywających się z wysokich, stojących na ziemi naczyń, stał 4 samotny stary człowiek, trzymający w ręku pochodnię.
Zaczęli iść ku niemu, a gdy znaleźli się tak blisko, że Białowłosy dostrzegł wyraźnie dziwaczne znaki wyhaftowane pośrodku jego białej szaty, stary człowiek uniósł pochodnię. Stanęli i Het-Ka-Sebek pochylił nisko głowę.
- Kim jesteście? - zapytał stary człowiek. Głos jego był cichy i ochrypły, lecz echo przewaliło się w mroku niewidzialnych sklepień, urosło i ucichło.
- Najczcigodniejszy arcykapłanie Domu Boga! - odpowiedział donośnie Het-Ka-Sebek. -Jestem tym, Który Strzeże Spokoju Żywego Wizerunku Duszy Boga i przyprowadziłem panu memu syna jego, aby mogli połączyć się w jedno i panować nad światem!
- Bądźcie pozdrowieni! - Stary człowiek wyciągnął obnażone ręce i podał kapłanowi pochodnię. - Zaprowadź syna Sebeka na spoczynek, a o świcie niechaj z dala ujrzy ojca swego, gdyż czas połączenia jeszcze nie nadszedł!
- Uczynię tak, Ojcze Domu Boga! I wznosząc wysoko pochodnię wszedł wraz z chłopcem w mrok kolumnady.
Lauratas zbudził go o świcie.
- Panie mój, słońce wstaje już i jest wolą kapłanów, abyś ujrzał ojca twego!
Białowłosy otworzył oczy i zaspanym spojrzeniem objął wysoką salę, kamienne, pokryte barwnymi malowidłami ściany, wąskie jak szczelina okno wysoko w górze, stół i krzesło o poręczach rzeźbionych w lwie głowy.
Usiadł na łożu zasłanym miękkimi skórami zwierząt, których nie znał, i spojrzał na Lauratasa stojącego ze srebrną miednicą i różnobarwnym lnianym ręcznikiem w dłoniach.
Wstał, wziął miednicę z rąk tamtego, postawił ją na stole i zanurzył ręce w zimnej, czystej wodzie, później chlusnął nią sobie na twarz i wytarł się ręcznikiem.
Lauratas klasnął w dłonie. Przez zasłonięte wzorzystą materią wejście wsunęło się czterech czarnych ludzi niosąc posiłek poranny. Zabrali miednicę i ręcznik i zniknęli cicho.
- Czy jadłeś już? - Białowłosy wskazał stojącemu białe placki i owoce.
Tamten potrząsnął głową i skłonił się głęboko.
- Nie godny jestem, aby brać do ust posiłek w obecności syna boga. Czy pragnąłbyś jeszcze czegoś?
Chłopiec otworzył usta chcąc powiedzieć mu, aby nie mówił tak, gdy są sami, lecz Lauratas szybko położył palec na ustach i raz jeszcze skłonił się.
Białowłosy usiadł i zaczął jeść, rozglądając się ciekawie. Ale z wolna powróciła myśl o tym, dlaczego się tu znajduje. Wstał po chwili i wskazując oczyma wejście zapytał:
- Czy wyjdziemy?
- Tak, panie mój.
Ruszyli przez długie, wysokie korytarze, minęli dziedziniec okolony kolumnami, które jednak wydały się Białowłosemu inne niż widziane wczorajszego wieczora, minęli jeszcze kilka pustych sal i przez wąskie kamienne przejście weszli do ogrodów świątynnych.