Wokół nie było nikogo, tak jak nikogo nie napotkali po drodze wewnątrz gmachu.
Białowłosy ruszył wysypaną miękkim złotym piaskiem ścieżką, ocienioną palmami, sykomorami i kępami gęstych, nie znanych mu krzewów. Na polankach pomiędzy drzewami rosły wysokie błękitne kwiaty i pasły się gazele, najwyraźniej oswojone z widokiem ludzi, gdyż nie odbiegały na ich widok.
- Gdzież jest ów bóg? - zapytał Białowłosy. Były to pierwsze słowa, które wypowiedział od chwili, gdy wyruszyli.
- Panie mój, wiodę cię do niego. -Lauratas wskazał ręką ścieżkę, po której się posuwali.
- Czemu mówisz tak do mnie, gdy nie ma nikogo wokół nas? Czyżbyś się lękał, że cię tu usłyszą? Kreteńczyk szybko zniżył głos.
- Ich oczy i uszy sięgają wszędzie. A nade wszystko nie wolno rzec nieoględnego słowa pod dachem świątyni, gdyż wiem, że posiada ona korytarze w murach, z których można widzieć wszystko i słyszeć wszystko, co dzieje się w każdej sali. Nawet i tu ktoś mógłby nas usłyszeć, gdyby stał za jednym z krzewów i znał naszą mowę.
- Chciałem zadać ci kilka pytań...
- Zaczekaj - powiedział cicho Lauratas.
Skręcili w prawo i weszli na zieloną, obsypaną kwiatami łąkę, z której rozpościerał się widok na jezioro.
Dwie kamienne piramidy wyrastające z jego wód i uwieńczone olbrzymimi posągami wydały się Białowłosemu mniejsze nieco niż wczoraj, gdy spoglądał na nie z pokładu barki. Lecz jezioro musiało być niezwykle rozległe, gdyż przeciwnego brzegu nie było widać.
Na skraju łąki, tuż nad brzegiem jeziora, wznosiła się niewielka świątynia z lśniącego brunatnego kamienia i ku niej Lauratas poprowadził Białowłosego.
Dopiero gdy znaleźli się z dala od ostatnich zarośli, powiedział swobodniej:
- Wkrótce nadejdzie pora karmienia go, wówczas ujrzysz, co może zdziałać i jak pożera swe ofiary.
- Kiedy mają mnie ofiarować? -zapytał szybko Białowłosy.
- Nie zadawaj mi podobnych pytań. Czy pragniesz, bym zginął wraz z tobą? Na cóż ci wiedzieć? Białowłosy zwolnił kroku.
- Żyję krótko i niewiele wiem... - powiedział. - Lecz Matka Ludzi czyni, co zechce, a bez jej woli naj- straszniejsza bestia nie pokona najsłabszego stworzenia.
- Modlę się do niej co dnia od lat dwudziestu, prosząc, abym mógł ujrzeć brzegi ojczyste, choć wiem, że nawet ona nie może tego dokonać... - powiedział cicho Lauratas - gdyż stąd nie ma ucieczki.
- Nikt nas przecież nie strzeże...
- A na cóż nas mają strzec?! To piękne jezioro i otaczające je lasy i pola uprawne są wyspą w morzu piasków, gdzie na nieskończonych przestrzeniach nie znajdziesz nawet kropli wody ani źdźbła trawy. Jedyna droga stąd prowadzi odnogą rzeki ku jej głównemu korytu, którym przybyliśmy. Lecz mają oni wszędzie straże strzegące granic pustyni i biegu rzeki. W krainie tej, gdzie rzecz każda i każdy człowiek wpisani są do księgi i znani, a nikt nie zmienia miejsca zamieszkania bez wiedzy urzędów, nie mógłbyś nigdzie długo pozostać nie zauważony, schwytano by cię natychmiast, nie mówiąc już o tym, że twe jasne włosy i skóra powodowałyby zbiegowisko w każdej wsi, do której byś wszedł. Rozmyślałem o tym wiele przed laty, bywały chwile, gdy tęsknota moja za krajem rodzinnym stawała się silniejsza niż lęk i byłem gotów uciekać, choćby żywiąc najbardziej nikłą nadzieję. Lecz nawet owej najbardziej nikłej nadziei nie umiałem ubrać w myśl. Dlatego zezwalają ci oni poruszać się swobodnie. Jesteś uwięziony, choć nie wiesz o tym.
- A kiedy... kiedy mam zostać ofiarowany?
- Rzeka, która żywi cały Egipt, przybiera późną wiosną, przybór ów trwa długo, wreszcie ustaje i wody zaczynają opadać. Odnoga rzeki wpędza rosnące wody do jeziora, z którego nie mając ujścia wsiąkają zapewne w piaski pustyni. Teraz woda przybiera, lecz wkrótce zacznie opadać, a jezioro wraz z nią. Wówczas rozpocznie się wielki połów ryb, których jest tu niezliczone mnóstwo, jak i krokodyli, żywiących się nimi. W dzień rozpoczęcia wielkiego połowu na jeziorze zostaniesz ofiarowany bogu.
- Jak długo jeszcze mam czekać? - powiedział Białowłosy starając się mówić zwykłym głosem i nie okazywać lęku.
- Według mego obliczenia dziewięć lub dziesięć dni.
- A czy oni... zabijają najpierw ofiarę?
- Nie. Sam pójdziesz do sadzawki, gdzie mieszka Sebek, sam do niej wskoczysz i nie będziesz odczuwał lęku, a jedynie radość połączenia z nim.
- Cóż mi chcesz rzec, człowieku?
- Prawdę. W przeddzień ofiary otrzymasz napój podobny do wina, który będziesz musiał wypić. Powoduje on radość, brak lęku i uniesienie. Gdy powiodą cię W uroczystym pochodzie, o tam... - wskazał niewielką świątynię, do której się zbliżali - będziesz szczęśliwy, że jesteś główną postacią tej uroczystości i uczynisz wszystko, czego zażądają od ciebie, radując się widomie.
- Matko... - szepnął cicho Białowłosy i wzdrygnął się, gdyż przeszedł go dreszcz.
- Lecz zamilcz! - dodał szybko Lauratas. - Oto zbliżamy się do miejsca zamieszkania boga i zobaczysz wkrótce jego poranną ucztę. Błagam, znieś ów widok w spokoju, aby nie posądzono mnie, że zdradziłem ci twój los, gdyż wówczas nie tylko ty, lecz i ja umarłbym w męczarniach!
Zbliżyli się do świątyni z brunatnego kamienia, przed którą zamknięta niskim kamiennym obramowaniem lśniła duża sadzawka. Pośrodku sadzawki wznosiła się wysepka zarośnięta krzewami, nad którymi górował biały marmurowy cokół posągu. Siedział na nim czerwony kamienny bóg na tronie, lecz choć ciało jego było ciałem człowieka, miał on głowę krokodyla o półotwartej paszczy.
Lauratas padł na kolana i pochyliwszy się dotknął ziemi głową i wyciągniętymi otwartymi dłońmi.
- Uczyń podobnie jak ja! - szepnął i Białowłosy poszedł za jego przykładem.