Выбрать главу

    "Tak, możesz. Wiem, że będziesz chciał wypłynąć już dziś. Pamiętaj o tym, by nie oddalać się od brzegu. Gdy ujrzysz gromadzące się obłoki, nie zwlekając kieruj dziób ku brzegowi i wiosłuj z wszystkich sił!"

    Zawrócił i ruszył krętą ścieżką pomiędzy głazami. Z dala, spoza załomu skały, za którym ukryty był dom, doszedł go przytłumiony, znajomy dźwięk obracających się żaren i cichy śpiew matki. Była na pewno zatroskana, lecz nie dawała niczego po sobie poznać. Nigdy jeszcze nie widział łez w jej oczach.

    Odwrócił się i wszedł na wielki głaz. Zobaczył ojca idącego łąką. Stadko kóz poznało go i podbiegło truchtem. Ojciec zatrzymał się, pogłaskał po głowie małego, narodzonego niedawno koziołka. Później ruszył dalej. Jedna z kóz szła za nim przez chwilę i zawróciła. Białowłosy zeskoczył z głazu.

    Była to zawsze ta sama pieśń. Pieśń Żaren, na pół błagalna, na pół pochwalna, zwrócona ku Wielkiej Matce, opiekunce życia na ziemi. Wszedł do domu. Matka uniosła głowę, szum żaren ustał.

    - Czy pozwolił ci? - zapytała spokojnie. Podszedł ku niej i ująwszy kij żaren okręcił go miękko wokół osi. Kamień zaturkotał i umilkł.

    - Wiedziałaś, że go poproszę?... - Uśmiechnął się.

    - Minęło czternaście lat od chwili, gdy bogowie pozwolili ci narodzić się, a mnie ucieszyli tobą. Ojciec twój wyruszył sam na morze po raz pierwszy, gdy ukończył lat czternaście. I jego ojciec, i mój. Lecz wierzyłam, że pozwoli ci wypłynąć, gdy powróci i będzie mógł z dala czuwać nad tobą. A później, kiedy minie zima, poprowadzi cię do starca, byś stał się mężczyzną. Wiem, że jesteś roztropny i wiesz o morzu tyle, ile wiedzieć winieneś. Lecz wolałabym, aby ojciec był tu, a nie w mieście, w chwili gdy wypłyniesz po raz pierwszy.

    - Jeśli taka będzie wola króla, matko, może on zatrzymać ojca w mieście, póki nie nadejdzie pora deszczów, czas, gdy nie wznosi się budowli. Lecz pora deszczów to pora wzburzonej głębiny i północnego wiatru. Wyciągamy wówczas łodzie na zimę i kryjemy je pod dachem. Jeślibym ja nie wypłynął, któż nam nałowi i ususzy ryb na zimę i na daninę dla króla?

    - To prawda - powiedziała cicho. - Nie mógł ci nie zezwolić. A będzie, jak zechcą bogowie. Czy pragniesz wypłynąć dziś?

    - Tak, matko.

    - Więc niechaj oni ześlą ci ryby, które uradują serce twoje.

    Białowłosy drgnął. Odkąd sięgała jego pamięć, mówiła tak do ojca za każdym razem, gdy miał wypłynąć na morze.

    Odwróciła głowę, później szybko, zawstydzona, otarła łzę i uśmiechnęła się do niego. ^

    - Urosłeś. Jesteś niemal tak wysoki jak ojciec, choć l nie tak silny jeszcze. Sama nie wiem, kiedy to się stało.   Jedz.

   Podniosła jeden z dwu leżących obok paleniska placków, odwinęła wielki liść, w który był zawinięty, i podała i mu. Zaczął jeść popijając mleko z dwuusznego glinianego  dzbana.

    Milczeli oboje, gdyż im chwila donioślejsza, tym bardziej przysłuchują się bogowie, a nikt śmiertelny nie wie, co może rozgniewać ich, a co uradować. Matka ponownie ujęła kij żaren i zaczęła obracać kamień, nucąc cicho. Zjadł, wypił resztę mleka, wstał i podszedł do ściany, na której wisiały harpuny i trójzęby. Matka nie przestała nucić i szum żaren nie ustał, wiedział jednak, że patrzy na niego.

    Harpuny były cztery: mocne, dębowe drzewce z nasadzonymi prostymi końcami bawolich rogów. Róg bawoła jest pusty, lecz te wypełnione były ołowiem.

    Wypływając z ojcem brał zwykle najlżejszy. Teraz zważył go w ręce i powiesił na kołku. Mimowolnie obejrzał się. Matka zdawała się nie zwracać uwagi na jego ruchy, wpatrzona w obracający się kamień.

    Białowłosy zdjął drugi, nieco cięższy harpun i musnął końcami palców ostrze. Później sprawdził moc linki przewleczonej przez otwór u nasady drzewca. Rzucił harpun na złożony w kącie żagiel mniejszej łodzi i dotknął piersi, gdzie wetknięty w pochwę z koziej skóry wisiał pod chitonem na rzemyku długi nóż, z którym nigdy się nie rozstawał. Sięgnął po trójząb. Była to poczerniała gałąź dębowa rozwidlona potrójnie i przycięta. Z zakończeń sterczały trzy ostre jak końce włóczni kawałki szczęki tuńczyka. Białowłosy położył ostrożnie trójząb obok harpuna. Zdjął chiton i pozostał w wąskiej opasce na biodrach. Był gotów. Uniósł z ziemi żagiel i skierował się ku wyjściu.

    - Zaczekaj - powiedziała matka i wsunęła mu pod ramię drugi placek. - Wypływasz i chcesz złowić wiele ryb, gdyż po raz pierwszy będziesz łowił samotnie. Wiem, że jeśli burza nie nadejdzie, nie powrócisz przed wieczorem. Będziesz głodny.

    Uśmiechnął się.

    Był już wyższy niż ona, ale ruch dłoni, którą przesunęła po jego jasnych włosach, przypomniał mu czas, gdy będąc maleńkim chłopcem stawał przy niej w cieniu skały, by spoglądać wraz z nią na morze, na którym widzieli ojca w łodzi: daleki punkcik pod skrawkiem szarego płótna, wędrujący wzdłuż granicy błękitnego widnokręgu.

    - Idę, matko.

    Ruch żaren ustał i kiedy odsunąwszy ramieniem zasłonę znalazł się na progu, stanęła u jego boku.

    - Piękny dzień - powiedziała cicho. -Nazbyt piękny. Spoglądaj w niebo i przypatruj się górom, Skinął głową.

    - Wiem, matko. Nie niepokój się. Gdybym tu nie zdążył, przybiję gdziekolwiek i przeczekam.

    - Uczyń tak. I nie zapomnij przemówić do bogów.

    - Nie zapomnę, matko.

    Wyszedł. Na całej niezmierzonej powierzchni wód leżał już migotliwy blask słoneczny. Wiatr ucichł zupełnie.