Białowłosy nie odpowiedział. Sięgnął ręką, zerwał wierzchołek trzciny i wyjąwszy z pochwy nóż, zaczął go ostrugiwać prowadząc konia kolanami.
Cóż miał mu rzec? Czy o tym, jak dziś pośród nocy płakał, gryząc wargi, by nie przywołać na głos imienia matki? Pochylił głowę.
- Jezioro rośnie wciąż - powiedział szybko Lauratas. - Być może tego roku przybór wód potrwa nieco dłużej. Bywają i takie lata, choć rzadko.
- A wówczas będę żył o dzień lub dwa dłużej, nim on zsunie się z owej wysepki, żeby mnie spotkać w wodzie? Czy o tym myślałeś?
Kreteńczyk nie odpowiedział, przynaglił lekko konia.
Na prawo, ponad zmarszczoną lekkim wietrzykiem powierzchnią jeziora, widać było ogrody pomiędzy obu świątyniami, wielką i małą, na lewo był gaj palmowy, a dalej za nim poszarpany łańcuch wzgórz, na których nie rosła już żadna roślinność. Za owymi wzgórzami, jak mówił Lauratas, były wąwozy, urwiska i dolinki, gdzie w skałach wykuto miasto umarłych.
A dalej było morze piasków, pofałdowane i ostro odcinające się od bezchmurnego błękitnego nieba, ciemniejszego niż w kraju rodzinnym.
Jechali w milczeniu, z dala na polach widzieli robotników zrywających grona winne z niskich krzewów o gałęziach podpartych palikami. Konie przechodziły ponad wąskimi rowami, którymi z jeziora ku polom płynęła z szelestem woda.
Gdy zbliżali się do ogrodów świątynnych, Białowłosy skręcił ku sadzawce Sebeka. Odkąd ujrzał go po raz pierwszy, nie mógł uchronić się od tego. Gdy był blisko, szedł, by mu się przyjrzeć. Gdy był daleko, szukał pozoru, by znaleźć się w pobliżu mniejszej świątyni.
Mała dziewczynka i stary kapłan już tam byli. Dziewczynka bawiła się na łące. Białowłosy zeskoczył z konia i puścił go na trawę. Lauratas uczynił to samo.
Swobodnym krokiem zbliżył się ku dziewczynce i wyciągnął ręce. Choć nie znał jej mowy, była mu bliższa niż wszystkie dzieci świata. Siostra.
Pojęła jego ruch i rzuciła piłką w jego stronę. Złapał ją i odrzucił. Dziewczynka klasnęła w ręce. Wyciągnęła rączki, lecz piłka przeleciała jej pomiędzy nogami, więc zawróciła i pobiegła po nią aż pod skraj obramowania sadzawki. Chwyciła ją i uniosła w górę nad głową, chcąc się zamachnąć. Piłka wypadła jej z rąk i zniknęła za obmurowaniem. Dziewczynka zachwiała się, oparła o obramowanie i krzyknęła.
Przez drobny ułamek chwili, który wydał mu się nieskończenie długi, Białowłosy widział, jak jej drobne ciało przeważało się ku tyłowi. I przeważyło.
Zniknęła. Usłyszał plusk wody w sadzawce. Zaczął biec, nim dotknęła powierzchni wody. Nie myślał, co czyni, nie usłyszał krzyku Lauratasa i starego kapłana, którzy stali nie mogąc się poruszyć z przerażenia.
Gdy dobiegł i odbił się nogami od ziemi, dostrzegł lecąc w powietrzu, że krokodyl zsuwa się w wodę.
Dziewczynka wypłynęła i rozpaczliwie drapała dłońmi gładką powierzchnię muru, szukając występu, za który mogłaby uchwycić. Ale powierzchnia była gładka jak polerowany metal.
Zanurzył się i wyrwał z pochwy nóż. Szeroko otwartymi oczyma starał się pod powierzchnią dostrzec wroga. Być może krokodyl nie przywykł do tego, że wrzucano mu dwie ofiary równocześnie, gdyż zatrzymał się, jak gdyby tuż pod powierzchnią, spoglądając ku szamoczącemu się ciału dziewczynki. Później ruszył w jej kierunku. Lecz Białowłosy był już przy nim. Wszystko to działo się tak szybko, że później nie umiał powiedzieć sobie, co się stało. Nie uderzył w pokryte potężnym pancerzem łuski boku ani w grzbiet potwora.
Objął go, mając głowę tuż pod jego paszczą, przytulony do niego między łapami i zaczął zadawać szybkie, głębokie ciosy w białe podbrzusze, bijąc na oślep, kuląc się, aby któraś z łap nie zaczepiła go, nie oderwała od ciała wroga i nie posunęła ku wściekle otwierającej się i zamykającej paszczy.
Potwór miotał się w wodzie, bijąc straszliwie ogonem i wymachując łapami.
Białowłosy czuł, że brak mu tchu i opuszczają go siły, ale nagła, straszliwa, wyzwolona nienawiść do owej bestii, która miała być jego grobem, przemieniła i jego w dzikie zwierzę. Czuł pod nożem prute, ustępujące. miękkie ciało. Szarpał je ostrzem, kłuł, aż nagle potworny taniec ustał.
Krokodyl znieruchomiał.
Czując, że za chwilę pierś pęknie mu z braku powietrza, Białowłosy rozpaczliwie odbił się w dół, a później w górę, odpływając ku zbawczej powierzchni. Wysunął głowę i zaczął łapczywie chwytać powietrze, oczekując, że potworna paszcza chwyci go za nogi i...
I oto ujrzał tuż koło siebie biały, spływający krwią brzuch i dwie wyprostowane nogi. Bestia leżała na wznak, nieruchoma. Martwa.
Dopiero w tej chwili usłyszał wysoki krzyk dziewczynki. Popłynął ku niej, uniósł ją ku krawędzi, którą chwyciła obu rączkami i podciągnąwszy się zręcznie, zniknęła.
Schował nóż, sprężył się i skoczył wyciągając ręce. Dotknął palcami brzegu obmurowania, przez chwilę wydawało mu się, że padnie na powrót, ale palce utrzymały i podciągnął się z największym wysiłkiem, padając piersią na płyty obmurowania.
Dziewczynka zniknęła.
Lauratas klęczał zasłoniwszy twarz opaską, a stary kapłan stał z szeroko otwartymi ustami, patrząc na chłopca z wyrazem tak ogromnego przerażenia, jak gdyby zobaczył samego boga wychodzącego z sadzawki.
Białowłosy ciężko dysząc podszedł do Kreteńczyka i szarpnął opaskę, odsłaniając mu oczy.