Człowiek ów otworzył usta i przemówił do niego. A choć wiele czasu minęło od chwili, gdy stary niewolnik w Gubal uczył go mowy Fenicjan, Białowłosy pojął, co tamten rzekł.
- Skąd przybyłeś tu i czemu nosisz oręż kreteński? - zapytał Fenicjanin nie wierząc, że otrzyma odpowiedź i szukając w myśli słów plemion zamieszkujących wybrzeża wielkiego lądu.
Z kolei na jego obliczu odmalowało się największe zdumienie, gdy Białowłosy odparł powoli i kalecząc wyrazy, lecz zrozumiale:
- Łuk ten i miecz otrzymałem w darze, gdy uratowałem wnuka królewskiego z fal morza...
- Czy pojąłeś jego słowa?! - zapytał król chwytając Assebala za ramię. - Jeśli tak, pytaj go, skąd przybył!
Lecz kupiec zaniemówił na długą chwilę i stał wpatrując się z przerażeniem niemal w smukłą postać młodzieńca, jak gdyby ów był duchem przybyłym z Krainy Umarłych.
- Skąd jesteś? - zapytał wreszcie zduszonym głosem.
- Jestem z Troi, panie.
- Troi?... - Imię owego miasta niczego nie rzekło Assebalowi. - Czy przybywasz stamtąd?
- Tak, panie.
- Gdzie leży owa Troja?
- Nad cieśninami, które prowadzą ku drugiemu morzu... - Białowłosy z trudem szukał słów. - Czyżbyś nie słyszał o niej?
Assebal nie odpowiadając zadał szybko następne pytania:
- Czemu jesteś sam? Gdzie twój okręt? Czemu inni nie byli z tobą, gdy cię schwytano? Czy rozbiliście się na skałach we mgle?
Białowłosy otworzył usta i zamknął je ponownie. Po chwili wahania powiedział:
- Tego ci rzec nie mogę.
- Czemu? Czy pragniesz, abym przebił cię oszczepem? Wiedz, że człowiek, który stoi u mego boku, jest władcą tej krainy i karze wydrzeć ci oczy i serce, jeśli nie poczniesz mówić!
Zwrócił się ku królowi, który wodził oczyma od jednego do drugiego z nich marszcząc czoło, jak gdyby pragnął pojąć, co mówią w nieznanej mowie.
Lecz Assebal nagle zapytał cicho i bez gniewu:
- Jak daleko jest od twojej Troi do Gubal o wysokich wieżach?
- Niewiele dni żeglugi przy sprzyjającym wietrze... - odparł szczerze Białowłosy, któremu po roku podroży na ławie Angelosa odległości na Morzu Pośrodku Świata wydały się niewielkie. - Byłem w Gubal i wiem to.
- Byłeś w Gubal?!... Niewiele dni? - Assebal znów spojrzał ze zdumieniem, starając się wyczytać kłamstwo w oczach młodzieńca. Lecz najwyraźniej nie znalazł go w nich, gdyż bezradnie niemal zwrócił się do króla: - Mówi on rzeczy przedziwne i choć pojmuję słowa jego, nie pojmuję, skąd wziął się tu, gdyż nie chce mi tego rzec!
- Spytaj go, czemu nie chce! Zapewne kryć się w tym musi zdrada!
- Czemu nie chcesz rzec, gdzie jest twój okręt i ci, którzy przybyli z tobą?
Białowłosy nie odpowiedział. Patrzył spokojnie w oblicze stojącego przed nim człowieka.
- Mów! - krzyknął Assebal i sięgnąwszy pod szatę, wyciągnął długi, cienki sztylet o złocistej rękojeści. - Mów albo przebiję cię tym ostrzem i nigdy już nie przemówisz!
Białowłosy nie poruszył się. W tej samej chwili na placu rozległ się długi, zawodzący okrzyk i wnet podjęły go niezliczone głosy.
- Słońce zaszło! - rzekł król. - Nie wolno ci przelać krwi jego pod dachem moim!
Położył łagodnie dłoń na ramieniu Assebala, który z wolna ukrył sztylet w fałdach szaty. Dostrzegł, że dwaj stojący za więźniem wojownicy wbili ostrza swych oszczepów w ubitą twardo glinianą podłogę izby i cofnęli się o krok.
Assebal próbował uśmiechnąć się, lecz przez chwilę stał ze zmarszczonymi brwiami, targając brodę palcami i kręcąc głową.
- Odejdź w pokoju... - rzekł król - i niechaj stanie się to, co się ma stać, lub niechaj nie stanie się nic, gdyż będzie, jak zechce bóg, a młodzieniec ów niechaj oddali się do izby, z której go przywiedziono, aby przed świtem mógł odejść wraz z nami na wzgórze i był złożony w ofierze...
- Wielki władco... - rzekł nagle kupiec, przestawszy szarpać brodę i prostując się. - Czy właśnie on musi być złożony w ofierze?
- Będzie to słuszne, gdyż jest obcy, a gdyby jego to nie spotkało, musiałby oddać swe życie na ołtarzu jeden z naszych młodzieńców, naznaczony losem.
- Zapewne, lecz gdyby miast niego twój wielki świetlisty bóg otrzymał w ofierze innego obcego, czyż rozgniewałby się na ciebie o to?
- Czemuż miałby okazać gniew, skoro ofiara zostałaby złożona? Lecz nie mamy innego obcego, który mógłby lec na ołtarzu miast niego. A gdybyśmy nawet pojmali drugiego, zginęliby obaj, gdyż tak chce prawo... aby zostali złożeni w ofierze wszyscy.
- A gdybym ci dał za niego innego człowieka? Któregoś z mych niewolników przykutych do wioseł?... -
I widząc wahanie króla, dodał szybko: - A wraz z nim pięć siekier z brązu i lśniące naramiennice dla twej umiłowanej małżonki?... A także sztukę purpurowego płótna na cztery lub pięć szat, która wczoraj wydała się miła oczom twoim?
Król przygryzł dolną wargę. Oczy jego nie schodziły z oblicza mówiącego.
- Gdybym przyjął owe dary od ciebie, kupcze, dającej w zamian tego młodzieńca, czy rzekniesz mi, czemu pragniesz tak wiele zapłacić za niego, choć nigdy dotąd go nie widziałeś? Utracisz przy tym także zdrowego niewolnika, a nie zdaje się martwić cię to?
- Powiem ci prawdę, wielki władco, gdyż brzydzę się kłamstwem, a będąc w krainie twojej winienem postępować z tobą szczerze i uczciwie, jak czynił to ojciec mój i jego ojcowie z tymi, którzy byli królami przed tobą. Jest dla ludu mego sprawą niezmiernej wagi, aby nikt inny nie odkrył drogi na północ, przebywszy ją okrętem tam i na powrót. Rzecz ta wydaje się niewiarygodna, lecz zwątpiłem w me rozeznanie spraw i rozum, słysząc go mówiącego. Jeśli wydarzyło się tak nieszczęśliwie, że okręt należący do innego ludu dotarł tu, sprawić należy, by nigdy nie mógł powrócić. Nie jestem ni księciem, ni arcykapłanem stojącym jak syn umiłowany przed obliczem naszych wielkich bogów, lecz jedynie kupcem wiodącym żywot na skraju świata, gdzie szeroko rozsiany na jego wyspach i wybrzeżach przebywa mój mądry i pracowity lud... Wielka część naszych bogactw pochodzi stąd, że szlaki handlowe i miejsca, skąd towary nasze przybywają, otoczone są tajemnicą pilnie strzeżoną przed innymi. Otóż młodzieniec ów nosi oręż wykuty w królestwie będącym największą przeszkodą dla handlu naszego na wszystkich morzach i we wszelkiej krainie pod słońcem. A choć nie prowadzi ono z nami otwartej wojny, gdyż książęta mego ludu płacą królowi jego daninę, jednak zazdrosny jest on i groźny, a mając wiele, pragnie mieć jeszcze więcej! Muszę więc, choćbym miał młodzieńca owego obedrzeć ze skóry i kąpać w ukropie, wyrwać z ust jego prawdę, i Albowiem sprawa jego jest tajemnicza i pojąć nie mogę, skąd wziął się tutaj, jeśli nie udało mu się przemknąć na szybkim okręcie pośród mórz otaczających środek świata? A jeśli, co jest niemal nie do uwierzenia, okręt ów należy do królestwa Krety, uczynić muszę wszystko, aby nigdy nie powrócił, gdyż tego żądają duchy mych czcigodnych przodków i Aszera Pani Mórz strzegąca naszych żagli. Albowiem jedna tylko droga prowadzi morzem na powrót ku ich wyspie. A na drodze tej wiele jest przystani mego ludu i wiele okrętów gotowych do boju. Natomiast moc Krety nie dociera tam wcale. Muszę więc poznać prawdę, tak jak i ty ją pragniesz poznać, królu, choć dla innej przyczyny. Jeśli powie mi na mękach, gdzie ukrywają się jego towarzysze wraz z okrętem lub gdzie roztrzaskał się on o skały, wówczas powiadomię cię, abyś gdy minie czas święta, uderzył na nich i starł ich do ostatniego z oblicza twej krainy! I niechaj bogowie twoi i moi wspomagają nas w tym przedsięwzięciu, aby żaden nie umknął niosąc wieść panu swemu!