Выбрать главу

    Dotknął lekko dłonią stopy leżącego, który drgnął mimowolnie.

    Assebal roześmiał się i odstąpiwszy o krok, zastanawiał się przez chwilę. Nigdy nie czynił podobnej rzeczy. Postanowił, że pochwyciwszy palec silnie jedną ręką, drugą...

    Zbliżył się i chwycił nogę Białowłosego, który szarpnął nią, a choć był mocno przywiązany, jednak udało mu się poruszyć nieznacznie stopą.

    - Wierzgasz, ty psie! - mruknął przez zęby kupiec i pochwyciwszy mocniej pochylił się, by...

    Białowłosy leżał przez chwilę, nie mogąc unieść głowy, gdyż sznur biegł mu przez gardło, dusząc przy najlżejszym poruszeniu. Usłyszał łoskot padającego ciała, odgłos uderzenia i stłumione rzężenie. Ktoś szybko podszedł do stołu. Ujrzał wojownika, podobnego do tych, którzy go pojmali. Ubrany on był w krótką, szarą płócienną szatę opasaną skórzanym pasem, na licach i czole miał pasma błękitnej i czerwonej barwy, a w dłoni trzymał nóż, którym szybko począł rozcinać jego więzy.

    - Czy możesz wstać? - zapytał wojownik. -k Białowłosy siadł dotykając odruchowo zranionego ramienia. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w oblicze wojownika, który szybkim ruchem objął go i zsadził ze stołu, a później rzucił mu uniesioną z ziemi szatę.

    - Pójdziesz, czy mam cię zarzucić na plecy? Spiesz się, na wszystkich bogów!

    Bez słowa Białowłosy pochwycił pochwę swego noża i rozejrzał się.

    Rzucili się ku drzwiom przeskakując leżące ciało, którego głowa rozpłatana była straszliwym ciosem siekiery. Białowłosy dostrzegł swój nóż w ręku zabitego i sięgnąwszy wyjął go ze stygnących palców. Kątem oka ujrzał, że wybawca jego podbiegł ku palenisku i porwawszy głownię wskoczył na stół. Wspiąwszy się na palce dotknął końcem płonącego polana suchej trzciny poszycia dachu.

    A kiedy płomień począł pełznąć po niej rosnąc szybko, zeskoczył i wypadli w ciemność.

    - Na lewo! - szepnął wojownik. - Po prawej w mroku stoi ich okręt, a zapewne czuwa przy nim straż. Nie biegnij, lecz idź, jak gdybyś oddalał się bez trwogi i był przechodniem.

    I z wolna odeszli w ciemność. Za nimi płonęła nieskończona ilość ognisk, ciągnąc się aż ku wzgórzom, lecz ognie ich poczęły z wolna dogasać. Przed nimi był niski ciemny brzeg, a dalej morze, mroczne i ciche pod rozgwieżdżonym niebem, na które jeszcze nie wszedł księżyc.

    Obejrzeli się. Pierwszy wysoki płomień strzelił z dachu składu i przygasł na chwilę, aby później wybuchnąć z szumem i objąć koniec strzechy.

    - Tam! - rzekł półgłosem idący przodem wojownik. - Dostrzegłem je, gdy przechadzałem się tu...

    Łodzi było kilka, wąskich i lekkich, wykonanych z jednego kawałka pnia. Zepchnęli jedną z nich na wodę i odbili. Wewnątrz leżało jedno tylko wiosło, krótkie i ciężkie. Wojownik wiosłował szybko i cicho, starając się nie pluskać zanadto.

    - Gdyby kto spoglądał tu z brzegu, ujrzałby nas zapewne - powiedział niemal wesoło. - Spójrz, jak płonie to domostwo! Jeśli znam ludzi, wierz mi, że nikt z tych, którzy są w pobliżu, nie spogląda teraz na morze, lecz na płomienie! Albowiem ludzie wielce miłują takie widowisko, gdy nie ich domy płoną! A gdy płoną ich domy, także nie mają czasu rozglądać się!

    Odpłynęli już dość daleko od brzegu, lecz nadal wiosłowali rozpaczliwie, gdyż wydawało im się, że czerwony blask pożaru kładzie się na fale rozświetlając wielką połać  morza.

    Gdzież jest okręt? Niechaj go bogowie zatopią!

    zaklął wojownik. - Czyżby opuścili nas w potrzebie?! Wytężaj wzrok, bowiem nie przepłyniemy morza czółnem, a jak dostrzegłem, nie masz zapewne chęci powrócić do owego miasta, gdzie tak gościnnie cię przyjęto!

    Lecz choć nie dostrzegli Angelosa, osiem dziesiątków oczu spoglądających na brzeg ujrzało maleńką łódź sunącą smugą blasku rzucanego przez płonący dom.

    I wielki czarny okręt cicho ruszył jej na spotkanie.

    Tej nocy, gdy piękna Wasan opatrzyła ranę Białowłosego, a Harmostajos klnąc i trąc oblicze mokrą szmatą zmył wreszcie z niego pasy czerwonej i błękitnej farby, legli obaj na dnie okrętu okryci skórami, gdyż noc była chłodna. Leżeli w milczeniu spoglądając w gwiazdy, pod których nieruchomym rojem Angelos mknął na południe.

    - Czyż nie powiesz mi, jak tego dokonałeś? - rzekł wreszcie Białowłosy przerywając milczenie.

    Harmostajos roześmiał się cicho. Gdy po wyciągnięciu ich na pokład książę zadał mu to pytanie, odparł, że wróg był jeden, odwrócony tyłem i bezbronny jak małe dziecię, więc rzecz cała nie jest godna uszu boskiego potomka bogów.

    A że książę wraz z Terteusem i Eriklewesem musiał właśnie postanowić, w jakim kierunku poprowadzić okręt, więc poprzestał na tym.

    Mimo to wszyscy byli pełni zadziwienia, wynosząc pod niebiosa męstwo i przemyślność człowieka, który samotnie w nieprzyjacielskim mieście odnalazł towarzysza, oswobodził go z rąk wrogów i podpaliwszy ich dom, uciekł wraz z nim szczęśliwie, jak gdyby bogowie nie mieli nic innego do czynienia, prócz prostowania jego ścieżek, gdy był w niebezpieczeństwie!