- Tak uczynimy... - Widwojos skinął głową. Angeles okrążył łódź i zwolnił wyprzedziwszy ją nieco. Patrząc z burty dostrzegli, że załogę przy wiosłach stanowią przykuci do nich niewolnicy. Pod masztem stali dwaj Fenicjanie, a kilku żołnierzy w skórzanych pancerzach otaczało ich ze wzniesionymi tarczami spoglądając na wielki okręt z nie ukrywanym przerażeniem. Choć wszyscy mieli w rękach włócznie i długie miecze u boku, dostrzegli las lśniących ostrzy, gdy wielkie tarcze pokrywające Angelosa uniosły się, a wioślarze, cofnąwszy wiosła, powstali. Ujrzeli także łuczników, którzy mierzyli w nich z góry, opierając łokcie o burtę.
- Zatrzymajcie wasz okręt! - zawołał Terteus stojący w lśniącym pancerzu i z dumną kitą powiewającą nad hełmem. Lecz rozkaz ów był zbyteczny, gdyż jeśli nawet Fenicjanie owi nie znali mowy, w której został wypowiedziany, niewolnicy przestali wiosłować i zamarli przy wiosłach, a okręt kołysał się na falach popychany jedynie lekkim wiatrem. Angelos zwolnił i zatrzymał się, a gdy Terteus wskazał wyciągniętym mieczem niski i szeroki purpurowy żagiel fenicki, na rozkaz jednego z dwu stojących pod masztem ludzi opuszczono go prędko.
W ciszy zupełnej wielki okręt przybliżył się do małego, a niewolnicy pospiesznie wciągnęli wiosła, aby nie uległy zgruchotaniu. Gdy stało się to, Terteus z okrzykiem pierwszy skoczył na dół.
Lecz nie uderzył, gdyż Fenicjanie odrzuciwszy broń upadli na kolana i trwali tak zakrywszy oblicza, czekając tego, co nastąpi.
Białowłosy wraz z kilku innymi, pojmującymi mowę fenicką, znalazł się w łodzi tuż za Terteusem, który znał wiele słów wszelkich żeglujących ludów.
- Kim jesteście? - zwrócił się stojąc z uniesionym mieczem nad oboma klęczącymi, podczas gdy ludzie z Angelosa zbierali porzucony oręż i podawali go tym, którzy stojąc na pokładzie okrętu wyciągnęli z góry ręce, aby go pochwycić. Morze było spokojne i Angeles nie oddalał się, choć burta fenickiej łodzi kołatała lekko o jego bok.
- Jesteśmy kupcami, panie! -rzekł jeden z Fenicjan. - Płyniemy wioząc wino, narzędzia i naczynia z brązu, by wymienić je za niewolników, których pragniemy sprzedać w naszym mieście kupcom z południa.
- Jakże zwie się wasze miasto?
- Gades, panie!
- Czy jest ono wielkie i bogate?
- Jest to przystań, panie... do której przybywają towary z Morza Pośrodku Świata, abyśmy mogli je wymieniać na dobra barbarzyńskich ludów północy...
W tej samej chwili Białowłosy, który cofnąwszy się szedł wraz z Perilawosem wzdłuż kołyszącej się łodzi ku jej tyłowi, gdzie złożono towary, zatrzymał się nagle, słysząc słowo wypowiedziane w znajomej mowie.
- Wojowniku! - rzekł jakiś głos. - Czy jesteście sługami boskiego Minosa?!
Perilawos także odwrócił się. Patrzyli obaj ze zdumieniem na rosłego nagiego niewolnika, który siedział wsparty o wiosło. Nogi jego przykute były do ławy spiżowym łańcuchem oplatającym je w kostkach.
- Kim jesteś, że znasz mowę kreteńską? - spytał Perilawos.
- Byłem dowódcą okrętu, który zatopili oni w pobliżu Acragas sycylijskiego, gdzie znajduje się ostatnia przystań pod władzą świętego podwójnego topora. Odtąd przykuty do ławy wlokę nędzny żywot, gorszy niźli zwierzę, nie mając nadziei żadnej, bym jeszcze ujrzał brzeg rodzinny.
- Wolność twoja wróciła do ciebie! - rzekł Perilawos i zawołał: - Terteusie! Terteusie! Jest tu Kreteńczyk, którego przykuli do ławy!
Terteus porzuciwszy klęczących Fenicjan podszedł i gdy rzecz się wyjaśniła, kazał rozkuć owego człowieka, pytając innych niewolników, czy pojmują jego mowę? Lecz byli to ludzie półdzicy, zapewne należący do barbarzyńskiego plemienia w głębi wielkiego lądu, a schwytani przez inne plemię stali się towarem wymienionym za nieco spiżowych ostrzy lub grotów do strzał.
Spoglądali oni z równym przerażeniem na klęczących kupców fenickich i ich bezbronnych stłoczonych pod masztem żołnierzy jak i na tych, którzy zeskoczywszy z wielkiego okrętu wypełnili teraz łódź błyska jąć orężem. Wszyscy oni nosili na plecach i nogach ślady okrutnych razów, pochodzących od bata, zakończonego cynowymi kulkami, który miał zatknięty za pas szaty jeden z kupców. Rany owe były otwarte i roiło się w nich od robactwa, a słona woda morska z opadających bryzgów fal wgryzała się w nie.
Uwolniony Kreteńczyk powstał ciężko i podszedłszy do masztu spojrzał na obu klęczących kupców.
- Czy nie oddasz mnie znów, dostojny panie, owym okrutnym bestiom? - zapytał drżąc na całym ciele, nie wiadomo: z trwogi czy z tajonej nienawiści.
- Nie, gdyż zabierzemy cię i pożeglujesz z nami ku brzegom Krety. Albowiem jest to okręt bogom podobnego Widwojosa, brata królewskiego, a młodzieniec, który stoi obok ciebie, to syn jego, Perilawos, wnuk zmarłego Minosa, twego władcy! Nie pozostawią cię tu oni.
Niewolnik w milczeniu uniósł ramiona pochylając głowę i uczcił oba imiona książąt, jak gdyby pozdrawiał bogów. Lecz gdy opuścił ręce, rzekł:
- Ludzie ci tak wiele okazali okrucieństwa mnie i owym barbarzyńcom, że pragnąłbym, abyś ujrzał, jak nas batożyli, gdyż inaczej nie pojmiesz, że człowiek może być tak zajadły, by osłabiać tych, którzy są jego zwierzętami roboczymi. Mnie wszelako dręczyli bardziej niż innych, zmuszając, bym wzywał pomocy Wielkiego Byka, którego nazywali bezrozumnym bydlęciem i wierzchowcem owej wszetecznej Aszery. A nie było okrucieństwa ni poniżenia najnędzniejszego, którego bym nie zniósł od nich! Czyż bogom podobni książęta, którzy są tu z tobą, zechcieli puścić ich żywych, zabrawszy ich towary?
Mówiąc to obrócił się ukazując im swe straszliwie poranione plecy, a spoglądający z burty Angelosa bogom podobny Widwojos wstrząsnął się na ów widok.
Terteus zwrócił ku obu Fenicjanom płonące zimnym blaskiem spojrzenie.
- Przywiążcie ich do masztu! - rzekł. - A wraz z nimi i owych żołnierzy!