Выбрать главу

    Angelos sunął cicho, gdyż zakazano rozmów i śpiewu, który niosąc po spokojnych wodach mógł dotrzeć do uszu czuwających na strażniczych okrętach. Nikt zresztą nie miał do śpiewu ochoty. Oto jeszcze chwila, a nim zmrok minie i nastanie dzień, znajdą się ponownie na własnym morzu. A choć był to jego najodleglejszy kraniec, gdzie nigdy dotąd nie zawitał żaden okręt kreteński, jednak cokolwiek stanie się później, wiedzieć będą odtąd, jaką drogą mogliby powrócić do ojczyzny.

    Ci, którzy nie zasiedli przy wiosłach, wlepiali oczy w mrok, pragnąc dostrzec zawczasu fenickie okręty, gdyby miały pojawić się przed dziobem.

    Lecz nie napotkali nikogo, a gdy świt począł wstawać na bezchmurnym niebie, ujrzeli, że brzeg cofnął się daleko. Jedynie wierzchołki gór na północy i innych, dalszych jeszcze, na południu, świadczyły, że wpłynęli na Morze Pośrodku Świata, zamknięte w krąg brzegami wielu krain. Z południa dął gorący, suchy wiatr.

    Terteus stanął na podwyższeniu obok miejsca, gdzie zwykle zatknięty był maszt i długo rozglądał się. Lecz morze było puste.

    Wówczas nakazał wsunąć maszt na powrót i unieść żagiel z dumną głową Byka. A załoga cała powstawszy uniosła ramiona i podziękowała bogom radosnych okrzykiem.

    Albowiem cokolwiek miało teraz nastąpić, wiedzieli już, że kości ich nie spoczną w dalekich kopcach nad brzegami mórz nieznanych i rzek w barbarzyńskich krainach, gdzie spoczywały prochy tak wielu ich towarzyszy.

    Wzniósłszy okrzyk, poczęli oglądać się na tył okrętu, gdzie stały mocno przytwierdzone linami pithosy z bursztynem, przypomniawszy sobie o nich nagle. A że wiatr wydął rozwinięty żagiel i okręt szedł prosto ku wschodowi, uprosili bogom podobnego księcia, aby zezwolił im teraz spojrzeć na skarb, który wieźli. Gdy zgodził się, Metalawos o potężnych ramionach nożem przeciął grubą powłokę wosku na pokrywie jednego z pithosów i odjąwszy ją, łagodnie przechylił wielkie naczynie, aż złociste i białawe bryłki posypały się z cichym klekotem na dno okrętu i legły na nim falistym potokiem.

    Stali wszyscy spoglądając na nie w milczeniu, aż wreszcie Białowłosy rzekł:

    - Leżą tu one jak kobierzec utkany ze złotego runa! A książę, który stał obok niego, uśmiechnął się i zwracając ku załodze, zawołał donośnie:

    - Mili towarzysze moi! Oto powróciliśmy, a choć wiele czasu upłynąć może, nim ujrzymy znów brzegi ojczyste, jednak każdy z was wie już, że wraz z innymi wziął udział w wyprawie, o jakiej nigdy dotąd nie słyszały uszy ludzi, i oglądał oczyma własnymi widoki tak przedziwne i odległe, że nie starczy mu żywota, by opowiedzieć o nich! Odtąd każda kraina i gród każdy z czcią wymawiać będą imiona wasze! Rzekł tu jeden z was, spoglądając na bursztyn leżący u stóp naszych, że mieni się on jak runo złote. Wiedzcie, że póki świat trwać będzie, ludzie z podziwem i czcią wspominać będą was i ową wyprawę po złote runo, a pamięć o niej trwać będzie aż po najdalsze wieki! I tak, choć ludźmi jesteście jedynie, czyn ów przemienił was w nieśmiertelnych!

    l po raz pierwszy on sam, wyciągnąwszy ramiona przed siebie i pochyliwszy lekko głowę, pozdrowił ich czcząc ich dzielność. A oni odpowiedzieli okrzykiem wielkim na cześć jego, po czym Metalawos o potężnych ramionach z wolna zgarnął lekkie, klekoczące kamyki do pithosa, postawił go i nakrywszy odniósł tam, gdzie miał przebywać do zakończenia wyprawy.

    Tego wieczora, gdy Białowłosy stał z Harmostajosem przy burcie spoglądając na słońce, chowające się z wolna za wodnym widnokręgiem, Harmostajos roześmiał się nagle.

    - Cóż cię tak ucieszyło? - spytał Białowłosy odwracając wzrok od morza ku obliczu przyjaciela.

    - Czy słyszałeś, co rzekł książę? - Harmostajos śmiał się nadal. - Że imiona nasze nie zaginą, póki świat trwać będzie? Czyż to nie ucieszne, że zostałeś nieśmiertelnym Białowłosym, a ja nieśmiertelnym Harmostajosem, choć uczyniliśmy jedynie to, co musieliśmy, by uchronić żywoty nasze i naszych towarzyszy, co na jedno wychodzi? - Spoważniał nagle. - Zaiste wielka to była wyprawa, a gdybym sam w niej nie brał udziału, nie uwierzyłbym w owe potwory, pola lodowe i bursztyn walający się po piasku jak pęknięte skorupy na śmietnisku! Nie uwierzyłbym też, że jest kraina, gdzie słońce nie zachodzi, ani w to, że Bóg ukazał nam Głowę Swoją z morza! Lecz choć na wszystko to patrzyły oczy nasze, to gdy wieść o owej wyprawie rozejdzie się, lud każdy z czasem przemieni imiona nasze na swoje imiona, a nawet imię okrętu naszego przemieni na inne!

    - Czemuż mieliby tak czynić? - zapytał Białowłosy ze zdumieniem.

    - Bowiem każdy pragnie czcić to, co mu bliskie. A choć bogom podobny Widwojos wierzy, że i jego imię nigdy nie zaginie, któż może rzec, co nastąpi po nim? Gdy minie nieco czasu, wiele miast dorzuci imiona swych bohaterów do tej opowieści, opuszczając inne. A gdy minie go jeszcze więcej, rzecz cala tak się przemieni, że my, którzy braliśmy w tym udział, nie poznalibyśmy ni siebie, ni czynów naszych, ni wydarzeń, na które patrzyły nasze oczy... Lecz po cóż trapić się tym, co będzie, gdy kości nasze pobieleją i rozpadną w proch! Sen morzy mnie; przez całą noc wpatrywałem się jak głupiec w mrok, pragnąc zawczasu ujrzeć Fenicjan, którzy dzielnie spali na swych wygodnych łożach w zacisznych przystaniach, nie frasując się o nas, nieśmiertelnych bohaterów powracających do ojczyzny, która na powitanie śmierć by nam zgotowała, gdybyśmy byli tak nierozważni, aby pragnąć ją ujrzeć! Idę! Żegnaj mi ty, który ujrzałeś złote runo!