Widwojos milczał przez chwilę.
- Jak dawno wypłynęliście z Amnizos?
- Ósmy raz słońce wstało od dnia naszego wyruszenia, a nie zawijaliśmy nigdzie, lecz płynęliśmy wprost ku tym wybrzeżom przez pełne morze nie napotykając żadnego okrętu!
- Czy lud wierzy nadal, że powrócę wraz z moją wierną załogą?
- Wielu wierzyło, potomku bogów, i zanosili oni modły o to, gdyż krążą złe wieści, a obce ludy żyjące dotąd w pokorze pod panowaniem naszym szemrzą głośno... Zły byłby to znak, gdyby w czasie takim dziecię zasiadło na tronie Minosa, więc lud wypatruje cię z utęsknieniem!
Widwojos uniósł dłoń i skinął.
- Przybliż się wraz z twym okrętem! - rzekł jasnym, donośnym głosem. -1 wszedłszy tu stań przede mną, abyś mógł powtórzyć słowa swoje! Albowiem przedziwne wieści mi przyniosłeś.
Ósmego dnia o zmierzchu ujrzeli z dala maleńki, ciemny punkt na wschodnim widnokręgu, który począł rosnąć z wolna, aż przesłoniła go zapadająca noc. Lecz nim zniknął, wpatrywali się weń z czcią, jak gdyby ponownie ujrzeli pośród wód Oblicze Boga. W sercach ich nie było dziś lęku, a jedynie radość tak wielka, że niektórzy stojąc nieruchomo i nie mogąc przemówię słowa, płakali nie kryjąc łez przed innymi.
Albowiem wierzchołek owej góry dalekiej wznosił się na zachodnim krańcu Krety.
A gdy nastała noc i brzegi wyspy przybliżyły się, odbili od nich na pełne morze, gdyż boski Widwojos pragnął zawinąć do Amnizos niespodzianie, aby tym większą radość wywołać i podziw. A myśląc tak chciał, aby lud zapamiętał ową chwilę nie przez wzgląd na jego boską osobę, lecz na syna jego, któremu pragnął powierzyć koronę, radząc mu jedynie i bacząc, aby młodość nie pchnęła go do czynów nierozważnych, gdyż morskie królestwo potrzebowało władcy, który byłby nie tylko znamienitym żeglarzem i człowiekiem dzielnym, lecz i rozumnym.
Rozważał to siedząc na rozłożonych pod masztem skórach i wpatrując się w ciemność, która kryła dalekie zarysy brzegów.
A gdy nadszedł świt, dostrzegli z dala góry otaczające Amnizos i święte Knossos w dolinie.
- Wkrótce ujrzymy pierwszy okręt powracający do portu lub wyruszający z niego o wschodzie słońca, ojcze! - rzekł Perilawos. - Czy zatrzymasz go i wyślesz przed nami, aby zgotowano nam przyjęcie należne nie tylko władcom, lecz tym, którzy świat opłynęli?!
Widwojos uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Wiedz, że gdy człowiek czegoś się nie spodziewa, a rzecz ta spadnie nań nagle, pozostaje ona dłużej w jego pamięci i tym większą się wydaje, im bardziej niespodzianie się wydarzyła. Niechaj ujrzą nas powracających, gdy przebudzone miasto rozpocznie swój dzień pracowity...
Lecz Perilawos, drżący z niecierpliwości i radujący się wraz z całą załogą z nagłego obrotu ich losu, który otwarł im bramy powrotu, gasząc wraz ze śmiercią Minosa straszliwe, ciążące nad nimi niebezpieczeństwo, wypatrywał owej chwili, gdy lud cały zacznie zbiegać na wybrzeże, nie wierząc swym oczom i oddając cześć bohaterom!
Wreszcie minęli pasmo wzgórz zachodnich i ujrzeli z dala małą wyspę zagradzającą drogę do portu. I wspomnieli w owej chwili odległy dzień, gdy odbiwszy mijali ją pozdrawiając jako ostatni skrawek ziemi ojczystej.
Morze przed nimi było puste, a miasto ciche i jak gdyby uśpione, niewidoczne niemal w błękitnej mgle poranka.
Wiosła opadały i wznosiły się szybko, gdyż każdy z wioślarzy pragnął przybliżyć chwilę powrotu. I oto z dala ukazało im się wreszcie nadbrzeże i wysokie domy za mm, spoglądające ku morzu...
Terteus, który stał na dziobie wraz z księciem, Perilawosem i tymi, którzy nie zasiedli przy wiosłach, zmrużył oczy i przysłonił je dłonią.
- Cóż to jest? - rzekł na pół do siebie. - Któż nas będzie witał, jeśli w porcie nie widać okrętów, a i na nadbrzeżach nie dostrzegam...
Umilkł. Inni także patrzyli ze zdumieniem. Bowiem wielki port Amnizos leżał przed nimi cichy i martwy, jak gdyby nie był najludniejszym i najbardziej gwarnym nadbrzeżem świata.
Angeles minął wyspę i zbliżał się szybko ku kamiennemu nadbrzeżu.
- Domy... - rzekł nagle zduszonym głosem Perilawos. - Spójrzcie!
I oto ujrzeli, że widne z dala czoła pięknie malowanych wysokich domów leżą w ruinie, a niektóre z nich padły i przemieniły się w kupę gruzów, odsłaniając nagie, osmalone wnętrza.
Nadbrzeże było puste.
Gdy przybiwszy w milczeniu, zarzucili liny i przywiązawszy okręt zeszli na ląd, nad nadbrzeżem uniosły się chmury ciemnego ptactwa, i kołując zawirowały w jasnym przestworzu, aby później opaść znów tam, gdzie leżał ich żer.
A żerem tym były trupy ludzkie straszliwie pokłute ostrzami włóczni i porąbane mieczami.
W południe, gdy stali na ruinach pałacu w Knossos, dostrzegli pierwszego człowieka, który płacząc grzebał w zgliszczach domu. Pochwycili go i nie opierającego się przywiedli przed oblicze bogom podobnego Widwojosa.
Człowiek ów, gdy poznał księcia, rzekł im, że stało się to przed ośmiu dniami. Nadpłynęło z morza mrowie nieprzeliczone okrętów prowadzonych przez wielu królów, składających dotąd hołd Krecie. Część z nich uderzyła na Amnizos pod osłoną nocy, inni, przybiwszy uprzednio do ustronnej zatoki, przeszli przez wzgórza i natarli na uśpiony pałac, gdzie Tezeusz, książę ateński, trzymany tam jako zakładnik wraz z wieloma innymi synami królów, napadł zbrojnie na straże pałacowe i otworzył bramy nacierającym.
A nienawiść ich do Krety była tak wielka, że mało rabowali, mordując jedynie wszystkich napotkanych i paląc miasto, dom po domu. Zburzyli także pałac królewski, gdy ogień, który strawił go, przygasł. Rzekli bowiem, że nie zostawią kamienia na kamieniu z królestwa Krety, aby nikt z żywych nie oglądał już śladów po nim. I opłynęli całą wyspę, burząc wszystkie miasta i docierając wszędzie, prócz wierzchołków gór najwyższych i dzikich wąwozów, gdzie skryli się wieśniacy i ci, których najście znalazło poza murami miast, lecz tych było niewielu. A gniew najeźdźców był tak wielki, że ścięli wszystkie winnice i gaje oliwne, tratując ogrody i obalając gołymi rękoma kolumny podtrzymujące osmalone mury.