Выбрать главу

    Nowe uderzenie i nagle Białowłosy pojął, że to, co jak sądził, było straszliwym wichrem, nadchodziło dopiero.

    Mrok zgęstniał i chmury piasku gnane dnem wąwozu rzuciły go na ziemię. Zerwał się i znowu upadł. Nie widział już Lauratasa, który był przed nim. Oczy pełne piasku były zresztą niemal ślepe.

    Upadł ponownie, powstał i zataczając się zrobił kilka kroków po omacku.

    Nagle w ciemności wyciągnęła się ku niemu ręka ludzka, pochwyciła jego ramię i pociągnęła gwałtownie.

    Straszliwy nacisk wichury niespodzianie zniknął. Ręka nie puszczała go i pociągnęła kilka kroków dalej w zupełny mrok.

    - Bogom niechaj będą dzięki, że cię ujrzałem tuż przy sobie! - zawołał głos, który okazał się zachrypniętym głosem Lauratasa.

    Dłoń puściła. Białowłosy zatoczył się i oparł o niewidoczną w ciemności kamienną ścianę.

    - Gdzie jesteśmy? - zapytał cicho i zaczął kasłać gwałtownie. Usta i gardło miał pełne piasku.

    - Nie wiem. Zapewne w korytarzu wejściowym nie ukończonego grobu.

    Białowłosy przetarł oczy i spojrzał ku wejściu, które znajdowało się nieco wyżej niźli miejsce, w którym stali. Najwyraźniej korytarz obniżał się wchodząc w głąb skały. Dochodził stamtąd jednostajny, głuchy ryk, jak gdyby przez wąwóz płynęło rozszalałe morze. Chwilami podmuchy gorącego, przesyconego pyłem powietrza wpadały do korytarza i wówczas w piersi brakowało tchu, a serce zaczynało bić jak po ciężkim biegu.

    W milczeniu, trzymając się za ręce, zaczęli cofać się w głąb korytarza, który obniżał się dość ostro i w pewnym miejscu skręcił w prawo.

    Zatrzymali się. Ryk wichru ucichł. Dochodził tu jedynie daleki szum i ostry przytłumiony świst.

    Lauratas zaniósł się gwałtownym kaszlem.

    - Bogowie... - wyszeptał wreszcie, krztusząc się. - O, bogowie! Czy wiesz, co stałoby się z nami, gdybyśmy nie znaleźli się tu?

    Białowłosy nie odpowiadał przez chwilę, wsłuchany | \v dalekie wycie wichury. Wreszcie rzekł:

    - Jak długo może człowiek żyć, gdy ów wiatr napotka go na pustyni?

    - Krótko. Jeśli padnie, pędzące piaski mogą zasypać go w ciągu kilku chwil. A jeśli będzie się czołgał, wicher i piasek uduszą go szybko. Później, po latach, inny wicher zerwie górę piasku, która się nagromadzi nad ciałem, i ukaże niebu jego wyschnięte kości. Widziałem ich już dość nie tylko na pustyni, lecz niemal na skraju miasta. Człowiek oślepiony piaskiem i nagłą nocą za dnia może zginąć nie opodal drzwi swego domu i nikt nie przyjdzie mu z pomocą, gdyż nikt nie usłyszy go i nie dojrzy.

    - Tyś przyszedł mi z pomocą...

    - Tak chcieli bogowie. Ostatkiem sił słaniałem się, czepiając skał, i nagle wpadłem tu. Znam te strony i pojąłem, że może to być korytarz grobowy lub głęboka grota, która da nam schronienie. Wówczas odwróciłem się i wyjrzałem w ciemność, a tyś wyszedł wprost na mnie!

    - Czyżby bogowie sprzyjali nam? -powiedział Białowłosy. - Mówiłeś, że pochwycą nas przed zachodem słońca, a oto słońce zajdzie wkrótce i nie wierzę, aby ktoś nas ścigał.

    - Ni człowiek, ni zwierzę nie stawią czoła wielkiemu wiatrowi. Póki burza trwa, jesteśmy tutaj bezpieczni.

    - A czy zawieje ona także nasze ślady?

    - Zapewne. Psom nie będzie łatwo nas wytropić... Ani straży. Nie mamy już jednak koni ani wody, gdyż konie zabrały ją z sobą. Mamy łuki, lecz nie mamy strzał, gdyż kołczany nasze także odbiegły wraz ze zwierzętami.

    - Mam nóż... - powiedział Białowłosy niepewnie.

    - A ja pudełko z korą i ostrze do krzesania ognia... ~ W głosie Lauratasa nie było nadziei. - Gdy przyjdzie czas, rozpalimy ogień... jeśli znajdziemy coś, z czego będzie można rozpalić ognisko.

    - I cóż uczynimy?

    - W blasku owego ognia nie chybisz twym nożem i odbierzesz mi życie, a później sobie, tak jak ci to już rzekłem. Czy chcesz pić?

    - Chcę - powiedział cicho Białowłosy. - Gardło mam rozpalone i pełne pyłu. Nie mamy wody, więc nie myślmy o tym. Zaczekaj ze śmiercią, Lauratasie, i nie wzywaj jej. Przyjdzie po nas, gdy zechce. Dziś rano byłeś niewolnikiem, a ja ofiarą potwora. A oto jesteś wolny po raz pierwszy od lat, a potwór stał się moją ofiarą. Zaczekajmy więc, co nam przyniesie czas.

    - Mówisz jak mąż bardziej dojrzały, niż ja nim umiem być.

    - Nie, Lauratasie. Jestem jedynie chłopcem i lękam się śmierci i pościgu bardziej niż ty. Lecz chciałbym żyć i ujrzeć kiedyś mój dom rodzinny i rodziców. A wiem, że nie dokonam tego, jeśli nie będę rozważny stokroć bardziej niż przystoi to moim latom.

    - Gdybyś był nawet po tysiąckroć tak rozważny jak jesteś, nie uda nam się stąd uciec. Masz słuszność, póki jest iskierka nadziei, człowiek może wierzyć, że bogowie rozdmuchają ją. Lecz pójdź! Przekonajmy się, cóż to za miejsce, do którego nas doprowadzili.

    I ująwszy rękę chłopca ruszył z nim po omacku wzdłuż korytarza, dotykając palcami lewej dłoni chropowatej, chłodnej skały. Po chwili zatrzymał się.

    - Ho... hooo! - powiedział głośno. Odpowiedziało mu głębokie echo. - Nie posuwajmy się dalej, gdyż bywają groby pełne pułapek na rabusiów. Spróbuję zaświecić laseczkę próchna, którą mam z sobą, jeśli jej nie zgubiłem.

    Sięgnął za zapaskę. Po chwili Białowłosy usłyszał odgłos pocierania o siebie dwóch przedmiotów i nagle błysnęła pierwsza nikła iskierka. Później druga i w ręku Lauratasa zapłonęło niewielkie migotliwe światełko.

    Białowłosy wytężył wzrok i mimowolnie cofnął się pod ścianę. Sięgnął do piersi i wydobył nóż.

    - Ktoś tam stoi! - szepnął.

    Lauratas uniósł tlącą się pałeczkę wyżej.