Z mozołem odciął głowę, która zakołysała się wciąż jeszcze uwiązana na lince przeciągniętej przez otwór w dolnej szczęce.
Odwiązał linkę i po raz ostatni podpłynął do łodzi. Z trudem uniósł głowę ryby i cisnął na leżące na dnie, rozrzucone bezładnie, wielkie, ociekające krwią płaty mięsa. Było ich tak wiele, że łódź zanurzyła się głęboko i przestała niemal kołysać.
"W ciągu dziesięciu połowów mógłbym tyle nie złowić" - pomyślał gramoląc się z trudem na dziób.
Był tak zmęczony, że przez chwilę leżał, nagi i bezwładny, na chłodnych, śliskich, usuwających się płatach mięsa. Później wstał i wziął wiosło, zwinąwszy przedtem żagielek
Lekki wiatr wiał wprost w oczy. Wykręcił łódź ku przylądkowi, który zdawał się niedaleki, bliższy niż w rzeczywistości. Za przylądkiem był brzeg rodzinny i była matka, która na pewno wygląda jego powrotu. Zobaczy go z dala i zejdzie aż ku wodzie, ciekawa, co złowił. A gdy ujrzy tę potworną paszczę...
Marzenie jego urwało się nagle. Spojrzał na głowę ryby, która leżała przy samej krawędzi łodzi na płatach mięsa.
Szybko wypuścił wiosło, pochylił się i wyciągnąwszy harpun, wbił go z całej siły przez szczękę ryby, przygważdżając ogromny łeb do dna łodzi. Później przyciągnął linkę harpuna przez otwór w dziobie i uwiązał. Odtąd żadna niespodziana fala ani przechył nie mogły mu już zabrać zdobyczy.
Zaczął wiosłować miarowo, próbując przyśpiewywać cicho. Ale był zbyt znużony, więc umilkł. Patrzył na wolno przesuwającą się ostrogę przylądka i czekał na chwilę, póki nie ukazał się rodzinny brzeg i zagubiony wśród skat, ukryty przed okiem obcych kamienny dom.
Słońce nie świeciło już w oczy. Przesunęło się nieco w bok i niżej. Minęło południe.
"O, bogowie... - pomyślał. - O, wielcy bogowie, pierwszy połów! Gdyby ojciec wiedział!"
Mógłby wybrać się za dni kilka do miasta, ale ojciec zakazał mu tak czynić. Jeżeli sprawa murów była pilna, mógł go król zatrzymać. A wówczas matka zostałaby sama.
- Tak, Jestem już niemal dojrzałym mężem, choć lat mi brakuje! - powiedział na głos. Żaden rybak nie śmiałby nazwać chłopcem tego, który samotnie pokonał tuńczyka.
Przylądek z wolna odchodził w prawo i daleki brzeg otwierał się stopniowo przed oczyma, odsłaniany uderzeniem wiosła. Jeszcze chwila, a wynurzy się szczyt wzgórza, wąwóz i niskie skaliste zbocze z wielkim białym głazem, a tuż obok...
Uderzył mocniej wiosłami, jeszcze raz... i zobaczył daleki, biały punkt. Głaz. A tam - dom!
Powstał, odkładając na chwilę wiosła, i zwróciwszy oczy ku dalekiemu wierzchołkowi świętej góry, wznoszącemu się nad całą krainą, otworzył usta, aby podziękować bogom, że dali mu ujrzeć dom rodzinny i powrócić z dobrym połowem.
Lecz nie powiedział ani słowa. Góra jak gdyby zmieniła kształt. Gdyż nieco powyżej szczytu dostrzegł drugi szczyt, lecz ciemniejszy i łagodnie zaokrąglony.
"Chmura!" - przebiegło mu przez myśl i w tej samej chwili dostrzegł na jej krawędzi biały, ostry błysk, którego nie zgasił nawet blask słońca.
Znieruchomiał. Czekał chwilę i wówczas doszedł go Przytłumiony, daleki łoskot gromu. Morze ucichło, nie wiał najlżejszy nawet wietrzyk.
- Matko! - szepnął Białowłosy. Opanował nagłe, chwytające za serce przerażenie i porwał wiosło. - Spokojnie wiosłuj! - powiedział na głos. - Spokojnie, jeśli nie pragniesz stracić sił i nigdy nie dopłynąć.
Wpatrzony w czarną chmurę wypływającą ponad łańcuch gór, wiosłował rozpaczliwie, czując z przerażeniem, że obciążona łódź posuwa się wolno, wolniuteńko, pośród zupełnej ciszy, która ogarnęła morze i powietrze.
Chmura rosła i rozprzestrzeniała się nad lądem. Słońce nadal świeciło ostrym blaskiem, upał rósł.
Białowłosy uniósł na chwilę wiosło i nagim przedramieniem przetarł oczy, do których napływał pot z czoła, uniemożliwiając widzenie. Brzeg był bliżej! Widział wyraźnie znajome zarysy skał i linię wzgórz, na które za chwilę położy się ciemny cień nadchodzącej burzy.
Matka na pewno stoi tam i widzi go już. Wie, jak walczy on wiosłem z nieruchomym, spokojnym morzem, ale nie wie, jak ciężka jest łódź...
"Jeśli wyrzucę w morze część mięsa, zdążę!" - przemknęło mu przez myśl. Ale wiedział, że to nieprawda. Chmura wisiała już niemal nad wzgórzami i ogarniała cały wschodni widnokrąg. Jeśli odłoży wiosło i zacznie wyrzucać mięso tuńczyka, straci czas, zbyt wiele czasu.
Pierwszy, lekki podmuch wiatru zaświstał nad łodzią.
Na czole chmury pojawił się następny krwawy zygzak i huk piorunu dobiegł po morzu, potężny i przenikliwy jak trzask pękającego drzewa.
,, Skoczę! - przemknęło mu znowu przez myśl. - Wpław będę prędzej i ocaleję!"
Wahał się przez chwilę, wiosłując nadal ostatkiem sil i czując, że spieczone wargi nie mogą już więcej złapać tchu.
I wtedy zobaczył ją. Stała na skraju wody i wymachiwała uniesionymi rękami, maleńka z tej odległości, ale już coraz bliższa, dodająca otuchy, matka!
Nie, nie mógł skoczyć. Gdyby wicher uderzył w morze, nim dopłynie, nie znalazłby sił, żeby walczyć z przeciwną wzburzoną falą. A na łodzi pozostawała iskra nadziei.
W tej samej chwili słońce zniknęło i nad morzem zapadł półmrok. Uderzył pierwszy podmuch wichru.
Nadal widział matkę, gdy pierwsza, nieco wyższa, nadchodząca od dziobu fala uderzyła w łódź.
Nowy grom. Łańcucha wzgórz nie było już widać.