Выбрать главу

    Za późno. Następna fala urosła, uderzyła i poczuł, że łódź cofa cię. Jeszcze raz zanurzył wiosło ze straszliwym wysiłkiem, wkładając w ten ruch wszystkie siły. Brzeg i cały otaczający świat zniknęły nagle w ciemności. W ryczącym mroku, który go ogarnął, uderzyły potoki deszczu tnącego w twarz z taką siłą, że upadł na dno łodzi zasłaniając oczy rękami.

    Łódź zakołysała się, wyskoczyła w górę na grzbiecie nadbiegającej fali, opadła w dół i szarpnięta niewidzialną siłą podskoczyła, przechylając się gwałtownie.

    Białowłosy nie usłyszał nawet trzasku, gdy maszt i strzęp żagielka uniosły się i zniknęły w ciemności.

    Po omacku chwycił leżącą luźno linkę harpuna, który tkwił mocno wbity w burtę łodzi. Nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co robi, okręcił nią nadgarstek lewej ręki i chwycił za nią obiema dłońmi.

    Poczuł, że łódź wznosi się i opada gwałtownie. Pierwsza wielka fala przewaliła mu się nad głową, zabierając kawały mięsa tuńczyka i dławiąc oddech.

    Nadludzkim wysiłkiem, wpierając stopy w dno łodzi i zaciskając ręce na lince, nie dał się oderwać.

    Wicher wył nieprzerwanie.

    Białowłosy, leząc na dnie i starając się chwycić w płuca jak najwięcej powietrza, nim nadejdzie następna wielka fala, wiedział tylko jedno: że wicher ten gna maleńką łódź na pełne morze, coraz dalej od brzegu.

ROZDZIAŁ DRUGI

Ofiarujmy bogom krew jego!

Słońce zachodziło krwawo nad uspokajającymi się, cichnącymi falami. Ostatnie, oświetlone jego blaskiem strzępy ciemnych chmur pędziły ku zachodowi w ślad za odchodzącą nawałnicą.

    Najczcigodniejszy Ahikar spojrzał na maszt o złamanym wierzchołku i poszarpanych resztkach purpurowego żagla, zwisających luźno i kołyszących się w miarę kołysania okrętu, którego wysoko zakrzywiony dziób, ozdobiony brązowym popiersiem Aszery Pani Morza, zapadał się ciężko i dźwigał powoli z głębokich wodnych bruzd. Morze uspokajało się, ale wciąż jeszcze było wzburzone i groźne.

    Zataczając się lekko Ahikar podszedł do drewnianego obramowania burty i przez chwilę spoglądał na rozmigotane krwawymi błyskami fale. Wargi jego poruszały się cicho, gdy liczył wiosła. Nie znosił wzburzonego morza, a gdyby mógł rzec prawdę ludziom, którzy wraz z nim znajdowali się na okręcie, powiedziałby im, że nie znosi morza, nawet gdy jest spokojne. Podróż morska była dla niego jednym pasmem nieustannych mdłości i choroby, którą przezwyciężał jedynie dzięki ziołom z Gubal. Lecz zioła owe należało pić gorące, kilkakroć w ciągu dnia, a przecież wiele już czasu minęło, odkąd nie mógł marzyć o tym, aby któryś z jego ludzi zapalił ogień w małym kamiennym palenisku na rufie.

    Co prawda, nie myślał w ciągu całego owego czasu o swej przypadłości, gdyż trwoga kazała mu zapomnieć o niej. Gdy wierzchołek masztu złamał się, zwinięty pospiesznie żagiel poszedł w strzępy, a potężna fala upadła na wiosła i wyrwawszy je z rąk dwu wioślarzy, oderwała ku górze, łamiąc je i zabijając strzaskanym drzewcem jednego z siedzących, wydawało mu się, że nadchodzi kres okrętu i kres jego, Ahikara, żywota.

    Okręt trzeszczał straszliwie i woda przelewała się wysoko ponad burtami, a on, Ahikar, pan dwudziestu okrętów i największych składów w Gubal, stał przywiązany, na własny rozkaz, przez ludzi liną do nasady masztu i czekał śmierci. Nie wierzył we wszechmocnych bogów i żałował tego w owej chwili, gdyż wszyscy wioślarze i kapitan zapewne wzywali w chwili tak straszliwej na pomoc Aszerę Panią Mórz, obiecując jej najwyższe ofiary, jeśli okręt przetrwa.

    Uśmiechnął się teraz i pogładził brodę. Był starym człowiekiem, lecz kochał życie nie mniej niż inni. Mimo to, choć trwożyła go burza, nie lękał się śmierci, gdyż wiedział, że musi nadejść. Mogła nadejść na morzu, jednak nie nadeszła, bo oto nawałnica minęła, a okręt, z wolna popychany połową wioseł i pozbawiony żagla, płynął na południe - ku domowi.

    Ahikar raz jeszcze pogładził brodę, spojrzał na swą dłoń i westchnął. Rankiem broda ta była pięknie utrefiona i szkarłatna. Teraz zapewne niewiele farby w niej pozostało i przeświecała w wielu miejscach siwizną. Nie zawołał, by przyniesiono mu zwierciadło ze skrzyni spoczywającej na dnie statku. Nie obchodziło go, jak wygląda w tej chwili.

    Uśmiechnął się raz jeszcze. Posłuchanie u króla Troi wypadło tak, jak tego pragnął. Nie będzie już korzystał z pośredników, lecz jego własne okręty będą przewoziły srebro trojańskie do faraona Egiptu, aby w zamian obdarzyć Trojańczyków tym, czym chlubiła się Fenicja: naczyniami ze szkła i tkaninami ozdobnymi, jakim równych nie znał świat.

    Przez chwilę jeszcze rozmyślał nad tym, czy wejść w układy z rzemieślnikami w Gubal, którzy uczynią z tego srebra misy i kosztowności, czy też wybudować własne warsztaty i zatrudnić w nich swoich ludzi, co przynosiłoby początkowo mniejsze zyski, gdyż dobrego rzemiosła trzeba się długo uczyć.

    Kątem oka dostrzegł kapitana, który stał o kilka kroków przed nim ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i pochyloną głową, nie ważąc się podejść.

    - Cóż tam, Tabnicie? Wyglądasz, jak gdybyś obawiał •się, że nadejdzie nowa burzą. A może ta przeminiona tak cię strwożyła, że nie możesz wydobyć głosu?

    - Nie, panie! - Kapitan zbliżył się i przystanął przed nim, pochyliwszy głowę jeszcze niżej. - Gdy Baal przeleci na swych grzmiących rumakach z taką siłą, zwykle nie powraca prędko. Możemy liczyć odtąd na spokojne morze i sprzyjający wiatr. Chwała niech będzie cieślom z Sydonu za ich pracę. Nigdy nie płynąłem na lepszym okręcie, choć należałoby najpierw uczcić bogów za to, że nie zapragnęli złożyć kości naszych na dnie morza.

    - Zapewne, zapewne... -Ahikar skinął głową. -Łaska bogów sprzyjała nam, więc po powrocie złożymy w porcie ofiarę z kóz na ołtarzu Pani Morza, a tu - wskazał głową płaski, oprawiony w cedrową ramę kamień na dziobie tuż za popiersiem bogini - zapalcie wonności, gdy tylko przeschną, gdyż jak mi się wydaje, woda dostała się wszędzie.