- Tak, panie, uczynimy to.
- Cóż jeszcze? Jak sądzisz, kiedy dopłyniemy?
- Gdy tylko morze uspokoi się, cieśla wejdzie na maszt. Spróbujemy wówczas założyć zapasowy żagiel i nową reję. Dwóch ludzi skraca go właśnie. Wiosła także naprawiamy. Jeśli wiatr dopisze, popłyniemy szybciej.
- Jeśli taka będzie wola bogów... - powiedział cicho Ahikar i uśmiechnął się, wiedząc, że broda zakrywa ów uśmiech.
- Tak, panie. Czy zezwolisz, bym rozpalił ogień i zajął się przygotowaniem wonności na ołtarz?
- Uczyń to jak najszybciej, skoro niczego innego nie możemy ofiarować. A nie zapomnij przy tym, aby przyrządzono posiłek dla załogi i zioła dla mnie.
- Tak, panie.
Kapitan zrobił krok w tył na rozkołysanym pokładzie i zawrócił.
Ahikar podszedł do burty i stał przez chwilę spoglądając na morze. Za sobą usłyszał ostry, wysoki głos kapitana. Rozległy się miarowe uderzenia topora. Zapewne cieśla naprawiał wiosła.
Stary człowiek westchnął.
"Jestem bogaty - pomyślał - czemuż przemierzam świat w poszukiwaniu większego bogactwa, choć mógłbym wysłać któregoś z moich synów? - I od razu odpowiedział sobie: - Gdyż są młodzi i głupi. Król Troi każdego z nich owinąłby sobie dokoła palca. Młodemu wystarczy dać dobrego wina podczas uczty, okazać mu poufałość większą niż należy i oto wydaje mu się, że jest wśród przyjaciół. A później sprzedają mu srebro, w którym jest więcej ołowiu niż kruszcu. - Znowu się uśmiechnął. -Mimo to nigdy już nie wypłynę na morze... no, może raz jeszcze, wkrótce, do Egiptu, aby połączyć końce tego przedsięwzięcia..."
Rozmyślając spoglądał na fale niższe już nieco i nie zakończone białymi bryzgami piany. Słońce zachodziło. Ahikar patrzył i myślał. Nagle uniósł głowę i odwrócił się:
- Tabnicie!
Głowa kapitana ukazała się ponad drewnianymi stopniami prowadzącymi ku położonym w dole ławom wioślarzy.
- Tak, panie! Czy wzywałeś mnie?
- Podejdź tu i spójrz. Wzrok mój jest wzrokiem starego człowieka i mylę się zapewne myśląc, że dostrzegam coś. Czy nie widzisz łodzi, którą wiatr pcha ku nam? O, tam! - Wyciągnął rękę.
Kapitan skinął głową.
- Tak, panie. Widzę. Pewnie zagnała ją tu burza.
- Czy . jest pusta? Gdyż, jak sądzę, leży w niej człowiek.
- Tak, panie.
- Dowiedzmy się, Tabnicie, czy żyje, czy też są to martwe zwłoki rybaka, zbłąkanego pośród nawałnicy. Kapitan szybko podszedł do krawędzi schodów i krzyknął głośno kilka słów. Zanurzone w wodzie wiosła wynurzyły się i znieruchomiały w powietrzu.
- Hamman, zbliż się do mnie! - zawołał kapitan. Minęła krótka chwila i ukazał się wysoki, ciemnowłosy młody wioślarz.
- Panie! - Padł na kolana i zerwał się natychmiast.
- Czy widzisz tę łódź? Skocz do wody i zobacz, co się w niej znajduje. Jest tam człowiek. Jeśli żyje, podpłyń z nim tutaj.
Bez słowa smagły wioślarz podbiegł do burty, odbił się mocno nogami i zatoczywszy szeroki łuk nad wystającymi nad wodą wiosłami, zniknął w morzu. Wypłynął natychmiast i już po kilku chwilach dostrzegli, że chwycił ręką za dziób maleńkiej łodzi, uniósł się i zajrzał do niej.
- Chłopiec, panie! - dobiegł jego głos. - Pewnie nieżywy, przywiązany linką!
Kapitan spojrzał pytająco na Ahikara.
- Niechaj upewni się, czy ów chłopiec zmarł.
- Przytknij ucho do jego serca! - krzyknął kapitan. Wioślarz wśliznął się do łodzi, uniósł bezwładne ciało
i przez chwilę klęczał przy nim z głową na jego piersi.
Wreszcie wyprostował się.
- Żyje jeszcze! - zawołał. - Słyszę głos serca.
- Niechaj podpłynie tu wraz z łodzią. Chciałbym ją obejrzeć - powiedział cicho Ahikar.
Chłopiec ów i łódź musieli pochodzić z okolic Troi. Należało rozumieć i poznawać lud, z którym wymieniało się towary.
Kapitan krzyknął w dół ku załodze i po chwili podano mu zwiniętą długą linę, którą sam rzucił, uchwyciwszy mocno za jeden koniec. Smagły wioślarz chwycił ją w locie. Kiedy wreszcie niewielką łódź i bezwładne, smukłe ciało chłopca złożono na pokładzie, Atlikar podszedł i przyjrzał się leżącemu, który poruszył głową, otworzył oczy i znów je zamknął.
- Włosy ma jasne jak dzieci ludu zamieszkującego nad morzem za trojańskim przesmykiem lub jeszcze jaśniejsze - mruknął na pół do siebie, na pół do stojącego za nim kapitana.
- Tak, panie - powiedział Tabnit i umilkł.
Ahikar zbliżył się do łodzi.
- A cóż to jest? Łeb tuńczyka z przebitą paszczą? Czyżby przytwierdził go tam, by chronił łódź i jego przed złymi mocami?
Kapitan pochylił się i dotknął ręką głowy olbrzymiej ryby. Z wysiłkiem wyciągnął wbity w burtę harpun.
- Nie, panie. Tę rybę musiał złowić dziś. Zginęła ona nie później niż w południe.
- On? - powiedział Ahikar i odwrócił się ku leżącemu. - Wielkim byłby naprawdę rybakiem, gdyby nie dorósłszy jeszcze wieku męskiego umiał sam upolować rybę, która jednym uderzeniem ogona mogłaby zmieść z powierzchni morza jego wraz z tą drobną łodzią. Zapewne był z nim jakiś dojrzały mąż, którego zmyła fala.
Leżący otworzył oczy, przymknął je i znowu otworzył. Spróbował dźwignąć się na łokciu, patrząc ze zdumieniem na dwu brodatych ludzi pochylających się nad nim.