Co się stanie z tym strasznym kolosem J2? zastanawiała się Indra.
Znajdowali się już tak daleko od Królestwa Światła, że w gęstych ciemnościach trudno było rozróżnić jakieś szczegóły. Dlatego wciąż nie wiedzieli, na jakim gruncie się znajdują, a kierowcy Juggernautów mieli pełne ręce roboty i nie było czasu, by w świetle reflektorów zbadać okolicę.
Liny holownicze trzeszczały złowieszczo.
Chor krzyknął do Ticha:
– Jak wam idzie? Zapadliście się już bardzo głęboko?
– Odkąd zaczęliście nas ciągnąć, przestaliśmy się pogrążać – odparł gardłowym głosem Tich i wszyscy odetchnęli nieco lżej.
– My pociągniemy bardzo mocno, a ty równocześnie próbuj się cofnąć – polecił mu Chor.
– Dobrze, ale nie szarpcie! Ciągnijcie spokojnie, choć stanowczo!
– Tak jest – zgodził się Chor. Do Armasa zaś powiedział: – Musisz mi teraz pomóc! A inni niech będą gotowi, żeby w razie czego wyskoczyć z pojazdu. Możemy się cofnąć, ale równie dobrze może nas też szarpnąć w przód. Wszystko zależy od tego, kto jest silniejszy. To zdradzieckie podłoże czy silniki J1.
Indra miała wrażenie, że J2 leży przed nimi przerażająco nisko. Ale Tich się nie mylił: wóz przestał się pogrążać, odkąd zaczęli go ciągnąć do tyłu. Tyle tylko, że nie posunął się zbyt daleko. Prawdę mówiąc, tkwił w tym samym miejscu.
Silniki J1 pracowały na pełnych obrotach. Ich hałas stawał się powoli trudny do zniesienia, tak że trzeba było zatykać uszy. Indra przytulała do siebie płaczącą Sassę, chociaż sama miała ochotę szukać schronienia w ramionach Rama. Liny holownicze drgały, wydając z siebie wizgliwy zgrzyt.
– Ruszyło – stwierdził Ram bezbarwnym głosem.
– Tak, ale w jakim kierunku? – zastanawiała się Indra. – Czy przesunęliśmy się bliżej bagna, czy też…?
Okazało się, że J2 nieskończenie powoli przesuwa się w tył. Najpierw zupełnie nieznacznie, później jednak bardziej wyraźnie.
– Chodź tutaj – mruknął Jori pod nosem. – Wróć do nas, nasz drogi sprzęcie!
– Ty cyniczny materialisto! – syknęła Indra.
Jori zachichotał w odpowiedzi.
– Tich! – zawołał Ram. – Cokolwiek się stanie, ty musisz zostać uratowany. Zrozumiałeś? Żadnego głupiego bohaterstwa w rodzaju, że kapitan idzie na dno ze swoim okrętem! Możemy zrezygnować ze statku. Ale ciebie utracić nam nie wolno!
– Dziękuję – odparł Tich lakonicznie. – Podporządkuję się twoim rozkazom. Ale sprawy mają się coraz lepiej, Ram. Żeby tylko liny wytrzymały!
Bo gdyby nie, to byłby koniec z J2, pomyśleli wszyscy stojący teraz na „mostku kapitańskim”, gdzie im w końcu pozwolono przeczekać chwile zagrożenia.
Faron stał milczący i wyprostowany, uważnie obserwując akcję ratunkową. Dopóki działano rozsądnie, nie mieszał się i nie mówił, co należy robić. Indra zastanawiała się często, co ten człowiek sobie myśli. Sprawiał wrażenie bardzo nieprzystępnego. A już Indrę ignorował kompletnie po tym, jak okazała się na tyle bezczelna, by zapytać go o jego osobiste dane.
– Teraz poruszyliśmy się naprawdę – rzekł Marco. – Pociągnij jeszcze raz, Chor, ale trochę bardziej zdecydowanie, może się uda. Czy nie możemy zrobić już nic więcej?
– Na razie nie – stwierdził Ram. – Wszystko zależy od maszyny.
W megafonie rozległ się głos Ticha:
– Chor, włączam mój silnik, ale będę bardzo ostrożny. Nie chciałbym zakopać się głębiej.
– Świetnie. A my szarpniemy mocno. Teraz!
Silniki znowu zagrały. J1 pociągnął z całej siły i zaraz J2 ruszył z wyciem. Teraz wszyscy mogli zobaczyć, że znajdujący się przed nimi kolos został uniesiony z bagna i pociągnięty w tył. Chor nakazał powtórzenie operacji, oba pojazdy drgnęły gwałtownie, ale jedna z lin holowniczych pękła.
Na szczęście J2 znajdował się już na tyle wysoko, że nawet jeden silnik byłby w stanie wyciągnąć go na pewny grunt. Oba pojazdy wycofały się spory kawałek. Potem przystanęły.
– Udało się – odetchnął Jori z ulgą.
Nie tylko on myślał z wdzięcznością o tym, że całe wyposażenie zostało uratowane. Chociaż większość uczestników wyprawy nie miała pojęcia, z czego się to wyposażenie składa. Ani jakie znaczenie będzie miało w Górach Czarnych.
Znajdowali się teraz na absolutnie pewnym gruncie, daleko od podstępnych moczarów, wszyscy biegli uściskać Ticha i obejrzeć ewentualne szkody. Badali starannie resztki tego, co przylepiło się do J2, ale nie udało im się wysnuć konkretnych wniosków. Było oczywiste, że to nie są ruchome piaski. Dotykali jakiejś lepkiej materii zupełnie nieznanego rodzaju. Ze zgrozą myśleli, że mogliby się zapaść w nią na dobre. Indra uściskała Rama.
– Bogu dzięki, że żyjesz – wyszeptała. – Że wszyscy żyjemy.
On też był tego zdania.
– Ale… – zaczął i nie pozwalając Indrze odejść, popatrzył na stojącą w mroku grupę i w dal nad chłodną dolinę. – Chyba wszyscy rozumiecie, co to oznacza?
– Owszem – odparł Jori cierpko. – Musimy wrócić do miejsca, w którym dolina dzieli się na dwoje.
– No właśnie. Ale to zbyt duża odległość, żeby podejmować tę wyprawę jeszcze dzisiaj. Zawrócimy tylko i odjedziemy nieco dalej stąd, po czym rozbijemy obóz.
– Odjedziemy daleko stąd – poprawił go Dolg, który znajdował się na pokładzie J2, gdy pojazd zaczaj się pogrążać. – Musimy odjechać naprawdę daleko!
8
W pojeździe panowała cisza. Czas snu.
Sassa zaczęła sobie zdawać sprawę z tego, że popełniła straszne głupstwo. Nigdy nie powinna była wyruszać na tę wyprawę. Nie dość że czuła, iż przeszkadza wszystkim i budzi ich irytację, to teraz przygoda okazała się również przerażająco niebezpieczna! Prawdę powiedziawszy, dziewczynka bała się od chwili, kiedy pojazdy wjechały na teren Ciemności, a gdy J2 zaczął się zapadać, ogarnął ją paniczny strach, była bliska histerii i o mało nie umarła. A potem to przejście po linie! Wisieć tak niemal bez żadnej ochrony nad bagnem, które w każdej chwili mogło ją pochłonąć! Jak to dobrze, że Jori był przy niej. Mimo to bała się, że zaraz spadnie, i musiała opanowywać się z całych sił, by nie zacząć wrzeszczeć.
Tęskniła do domu. Do dziadka i babci, do własnego łóżka i Huberta Ambrozji. Kiedy myślała o kocie, który teraz błąka się po cudownym Królestwie Światła i zastanawia, gdzie podziała się Sassa, łzy na nowo zaczynały płynąć jej z oczu. Wiedziała przecież, że nigdy do domu nie wróci. Dolg od początku nie miał wątpliwości że stanie się wiele złego. Marco także, Sassa była tego pewna, a najbardziej ze wszystkich lękał się Móri. Dlaczego więc ona, Sassa, nie miałaby tego wiedzieć? Pochodzi przecież z Ludzi Lodu, tak samo jak Marco.
Och, iluż to normalnych członków Ludzi Lodu przez wszystkie te wieki pragnęło posiadać niezwykłe zdolności? Sassa nie stanowiła pod tym względem wyjątku, chociaż magiczne talenty Ludzi Lodu zniknęły po roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym, kiedy to udało się pokonać Tengela Złego. Teraz Miranda jest jedyną, która być może zachowała cień ponadnaturalnych umiejętności, ale są one co najmniej ograniczone. Nawet Nataniel utracił większą część swej siły po tym, jak wyłączył złego przodka z gry.
Sassa jednak żyła nadzieją i wierzyła, że może stać się cud.
No a teraz umrze. Skuliła się na pośpiesznie dla niej przygotowanym posłaniu w J1 i cicho płakała.
Nigdy więcej nie wejdzie na pokład J2! Wczoraj prosiła i upierała się, żeby ją tam zabrali, ponieważ tak zabawnie było rozmawiać z Jorim. (Równie dziecinnym jak ona, ale na to Sassa nie zwracała uwagi). Zgodzili się upokarzająco szybko. Po prostu chcieli mieć ją z głowy.