Teraz jednak najbardziej ze wszystkiego pragnęła być na pokładzie J1. W bezpiecznym pojeździe, który nie zapada się w ziemię przy pierwszej lepszej okazji.
Nie przyszło jej do głowy, że J1 też by się zapadł, gdyby jechał jako pierwszy.
Sol z Ludzi Lodu leżała w swoim łóżku i próbowała czuć się jak człowiek, wsłuchiwała się w siebie, by sprawdzić, czy zaszła jakaś zmiana.
Marco powiedział, że Sol znowu jest żywą istotą, ma takie same myśli, uczucia, pragnienia i instynkty, jakie mają kobiety na Ziemi. Na cały czas trwania ekspedycji zachowała jednak wolność, jaką cieszą się duchy.
Jak dotychczas niczego nie odczuwała inaczej. No, może było jej trochę trudniej się poruszać ze względu na ciało, które trzeba było dźwigać. Widziała na przykład, jak swobodnie Shira wspinała się po zboczu góry, Sol zaś musiała się dobrze napocić, żeby dotrzymać jej kroku. Ale gdzie są te uczucia, za którymi tak tęskniła w czasach, gdy była duchem?
Czy to mimo wszystko prawda, że Sol z Ludzi Lodu nigdy nie zdoła się zakochać? Nie potrafiła tego za życia, nie potrafiła pod postacią ducha i teraz też niczego takiego nie odczuwała. Może jest jak Marco i Dolg? Nie, nie mogła w to uwierzyć. Oni nie pragną ziemskiej miłości, przynajmniej tak twierdzą. Sol natomiast owszem, za niczym bardziej nie tęskni. Ona zawsze chciała kogoś pokochać.
No, może nie powinna się tak śpieszyć. Szczerze powiedziawszy, tutaj nie ma nikogo, kogo mogłaby obdarzyć uczuciem. Chociaż biorący udział w ekspedycji mężczyźni są bardzo przystojni.
Ale, jak powiedziano, Marca i Dolga trzeba wyłączyć, oni nie zostali stworzeni dla takiej miłości. Ram interesuje się wyłącznie Indrą.
Tsi-Tsungga?
Nie, Sol wzruszyła ramionami. Nie, to nie jest odpowiedni kandydat. Mogłaby się zainteresować Tsi, gdyby szukała krótkiej przygody, wtedy on byłby odpowiedni. Po pierwsze jednak Sol pragnęła miłości, nie erotyzmu, a po drugie… doznawała niejasnego przeczucia, że Tsi ulokował swoje zainteresowania gdzie indziej. Niczego wprawdzie nie widziała, ale czyż nie wyczuwa się w powietrzu napięcia, kiedy Tsi znajdzie się w pobliżu chłodnej księżniczki lasu, Siski?
Oko Nocy jest zajęty. Jori zbyt dziecinny. Faron? Nie, o rany, w żadnym razie!
Kiro? Nic o nim nie wiedziała. O Armasie także niewiele. Jest taki nieprzystępny i milczący. Yorimoto jest interesujący i właściwie w jakimś sensie z nią związany, bo przecież to ona uratowała go i wydobyła z upokarzającej egzystencji. Na razie jednak jest wyłącznie interesujący. Madragowie to Madragowie. Cień, Mar i Heike to duchy. Poza tym Mar należy do Shiry.
Nie, chyba za wcześnie, by marzyć o miłości. Żaden z tych mężczyzn nie jest stworzony dla niej, nie ma co tak się śpieszyć.
Z drugiej jednak strony Sol musi szybko wybierać. Jeśli ekspedycja się uda, stanie wobec decyzji: czy chce być człowiekiem, czy duchem. Żadna pośrednia sytuacja nie jest możliwa.
No trudno, przyjdzie czas, znajdzie się rada. Teraz trzeba cieszyć się przygodą. I napięciem. Bo przecież to niezwykłe znowu być człowiekiem.
Irytujące, oczywiście, że musieli zawrócić do miejsca, w którym dolina się dzieli na dwoje. Zabrało im to pół dnia, wszyscy się strasznie niecierpliwili, w końcu jednak dotarli do celu. Zarządzono krótką przerwę na posiłek i naradę, po czym ruszyli w stronę południową, czyli prawą odnogą doliny.
Siska bardzo się bała. Myślała o chmarze czarnych ptaków czy też innych stworzeń, które widzieli daleko po tamtej stronie. Absolutnie nie miała ochoty się z nimi spotkać.
Dobrze było siedzieć w Juggernaucie. Dobrze mieć jakąś kryjówkę. Bo przecież te bestie nie są aż tak wielkie, by wybić okna i wedrzeć się do środka?
Dlaczego nazywała je w myślach bestiami? Z bliska mogło się przecież okazać, że to zwyczajne wrony. Trudno przecież oceniać z tak wielkiej odległości, na dodatek w świetle krótkiej błyskawicy. Ale nikt nie słyszał ich głosów. Dlatego Siska myślała, że musiały znajdować się daleko. W takim razie zaś są z pewnością bardzo, bardzo wielkie.
Ukradkiem spoglądała na Tsi, który pomagał Armasowi naprawiać jakieś uszkodzenie na tyle J1. Śmiał się i żartował tak, że nawet poważny Armas musiał się od czasu do czasu uśmiechać. Podczas ostatniej doby raz czy drugi napotkała spojrzenie elfa i ciepło, z jakim na nią patrzył, rozgrzewało jej niespokojną duszę. Wytworzyła się między nimi niezwykła więź. Siska wiedziała, że on nie wyda ich tajemnicy. Powinna jednak uważać, by zabawa nie zaszła za daleko, nieustannie to sobie powtarzała. Tsi nie może się za bardzo do niej przywiązać, bo kiedy wszystko się skończy, będzie głęboko zraniony. Siska potrzebuje jego dzikiej męskości, tak samo jak on potrzebuje jej pomocy, by przeżyć erotyczne uniesienia z dziewczyną. Dalej żadne z nich nie może się posunąć. Oboje dobrze o tym wiedzą.
Ale już to samo wydawało się niezwykle podniecające. Niedoświadczona Siska czuła, że krew szybciej płynie w jej żyłach. Żeby tylko nadarzyła się okazja, żeby tak mogli choć na chwilę znaleźć się sami!
Wtedy wszystko się ułoży. Wtedy spełnię swój obowiązek wobec tego dziecka natury i uwolnię się od niego, myślała z zarozumiałością.
Po południu uwaga wszystkich członków ekspedycji skupiała się na wysiłku, jakiego wymagało posuwanie się naprzód w wyraźnie trudniejszym terenie. Często musieli wysiadać, by oczyścić drogę pancernym kolosom lub sprawdzić, czy w ogóle będzie można jechać dalej.
Posuwali się bardzo wolno. Ptaki się jednak nie pokazały. Zresztą nikt tak naprawdę nie był pewien, gdzie się te istoty znajdowały, możliwe, że bardzo daleko od doliny. A może po prostu odleciały w swoją stronę?
No i pokój z nimi, myślała Siska.
Teren wznosił się. Początkowo niezauważalnie, potem coraz wyraźniej. Byli przecież w drodze ku wyżynom, ku Górom Czarnym.
W pewnym momencie, kiedy większość pasażerów wysiadła z pojazdów, by poszerzyć wąski przejazd, wydarzyło się coś nieoczekiwanego.
Nagle Armas krzyknął głośno:
– Patrzcie! Ludzie!
Wszyscy spojrzeli tam, gilzie pokazywał. Wysoko na skale po lewej stronie doliny majaczyły im w wiecznej nocy Ciemności dwie jaśniejsze postaci.
Oczywiście nieznajomi musieli widzieć latarnie, którymi oświetlano drogę przed pojazdami, ale Ram nie odważył się skierować na nich silniejszych reflektorów, chociaż miał na to wielką ochotę. Takie ostre światło mogło przestraszyć ludzi, którzy znali jedynie mrok rozjaśniany od czasu do czasu mdłym blaskiem ognia.
Zauważyli, że mężczyźni, trzymający bardzo długie dzidy, energicznie wymachują rękami.
– Wygląda na to, jakby chcieli nam powiedzieć, że powinniśmy zawrócić – stwierdził Dolg.
– Oni coś krzyczą – zauważył Jori. – Tich, włącz aparaty do nasłuchu.
Madrag pośpieszył na swoją wieżyczkę. Wkrótce potem głosy mężczyzn rozległy się wyraźnie:
– Zawracajcie! Zawracajcie!
Ram odpowiedział im przez megafon:
– Bądźcie pozdrowieni, obcy! Nie bójcie się, nie zrobimy nikomu krzywdy. Dlaczego powinniśmy zawrócić?
– W górach czeka was śmierć!
– Wiemy o tym – odparł Ram. – Jesteśmy wysłannikami Królestwa Światła i służymy dobru.
– Domyślamy się. Nikt inny nie potrafi rozpalić takiego ognia. Czego szukacie w tych okolicach?
– Chcemy przynieść światło terenom Ciemności. W tym celu musimy dostać się do Gór Czarnych, by znaleźć tam coś, co jest w stanie przemienić zło w dobro. Czy możemy liczyć na waszą przyjaźń?