– Daleko, daleko stąd za zachód. Wiemy, ale my tak daleko się nie wyprawiamy.
– To wtedy jedna z naszych grup zobaczyła te ptaki w świetle błyskawicy z Gór Czarnych. Widzieliśmy je od strony południowo-wschodniej. Czyli to mogło być gdzieś w tych okolicach.
Obaj mężczyźni uspokoili się.
– Nie, ta dolina skręca ostro ku wschodowi. Nie, nie, musieliście je widzieć ponad wielkimi lasami.
– Zgadza się. Ptaki krążyły nad czubkami drzew. Ale dlaczego tak się boicie?
Rybak miał ponurą minę.
– One wróżą śmierć. Wyczuwają trupa, zanim człowiek zdąży skonać. Panuje przekonanie, że przylatują z Gór Czarnych.
– Czy to są ptaki?
– Tak się mówi, owszem. Ja myślę, że nie powinniście jechać dalej, takie jest moje szczere przekonanie.
Oko Nocy skinął głową.
– Będziemy brać to pod uwagę, dziękujemy za ostrzeżenie. Nie możemy jednak tak od razu zrezygnować, dla tej wyprawy pracowaliśmy przez bardzo wiele lat.
– Nie do końca rozumiemy, po co to robicie?
Raz jeszcze Jori musiał wytłumaczyć im założenia ekspedycji, które oni uznali za czyste szaleństwo. Światło dla Królestwa Ciemności, pokój na świecie i pokój w ludzkich duszach. Źródło jasnej wody, będącej ostatnim składnikiem, który uwieńczy ich starania.
– To wszystko jest bardzo skomplikowane – powiedział rybak w zamyśleniu. – My jesteśmy oczywiście najbardziej zainteresowani tym, by dostać światło.
– Jak powiedziałem, przekazanie wam światła jest jednym z naszych zadań. Ponieważ jednak Święte Słońce umacnia wszystkie cechy ludzkich charakterów, nie tylko dobre, lecz także złe, to najpierw musimy zadbać, by ludzie napili się wody dobra. W przeciwnym razie bowiem mogłoby dojść do ponurych wydarzeń tutaj na obszarach Ciemności.
Obaj rybacy próbowali pojąć te wszystkie sprawy.
Jori powiedział z wahaniem:
– Moglibyśmy dać wam już teraz małe słońce, które by oświetliło waszą rodzinną wioskę. Boję się jednak, żeby nie wybuchły walki. Inne plemiona z pewnością chciałyby je wam ukraść. Może też być tak, że w waszej osadzie mieszkają jacyś źli ludzie, indywidua, które pod wpływem światła stałyby się jeszcze gorsze.
Obaj rybacy długo o czymś dyskutowali. Podnieceni, pełni wątpliwości, przekonując się nawzajem. W końcu zwrócili się do Joriego:
– Wśród nas nie ma złych istot. A poza tym moglibyśmy ukryć słońce. W naszej świętej grocie. Stamtąd nie wydobędzie się nawet jeden promień. Wszyscy moglibyśmy chodzić do groty i czerpać korzyści ze światła. Robić rzeczy, na które teraz oczy nam nie pozwalają w naszym ciemnym świecie.
– Nie zapominajcie o cieple – rzekła Indra. – Słońce również grzeje.
– Dajcie je nam – błagali. – Dajcie nam ciepło i światło. Marzenie naszych dzieci i naszych cierpiących na reumatyzm starców.
Jori pojął, że wkroczył na grząski grunt. Rozpalił w nich nadzieję, którą będzie musiał zgasić. Zawstydzony powiedział:
– Muszę zapytać tych, którzy podejmują decyzje.
Wezwał Rama przez mały aparat i przystąpił do długich wyjaśnień.
– Jori, Jori coś ty narobił? – usłyszeli w końcu zbolały głos Rama. Wszyscy słyszeli, co mówi.
– Ale oni obiecują…
– Czy mogę porozmawiać z jednym z nich?
Jori podał telefon lekko przestraszonemu rybakowi, który długo nie mógł sobie z nim poradzić. Indra pomogła mu, dyskretnie pokazała, gdzie trzeba przyłożyć ucho. Poleciła wszystkim usiąść i siedzieć cicho. Rybak na pół z płaczem błagał Rama, by dał im małe słońce. Musiał przysięgać na wszystkie świętości, że nikt z całego plemienia nigdy się nie wygada, co trzymają w grocie. I że nigdy z groty nie wydostanie się najmniejszy promień światła. Jeśli będą mieli światło w grocie, mogą ją wyłożyć drewnem i zrobić wspaniałą salę, przekonywał. Dla starych i chorych. Salę, w której będą obchodzić uroczystości. Może nawet wszyscy będą mogli tam zamieszkać? Gdyby grotę powiększyć…
– Najważniejsze jest, byście zachowali światło dla siebie, w przeciwnym razie może się to dla was skończyć źle. Trzeba zrobić potrójne drzwi do groty, nikt obcy nie może dostrzec światła, jest ono bardzo silne, silniejsze niż te reflektory, które widzieliście. Jeśli inne plemiona się dowiedzą, że macie słońce, to spadnie na was nieszczęście.
– Obiecujemy.
– Nawet dzieci muszą przysiąc, że dotrzymają tajemnicy.
Akurat w tym momencie mężczyźni byli gotowi obiecać wszystko.
– Przyjdzie do was na górę człowiek ze słońcem – rzekł Ram krótko. – Przyjmijcie go życzliwie, choć nie jest do was podobny.
– Ciekawe, kogo zamierzają wysłać? – zastanawiała się Indra półgłosem.
Rybacy siedzieli w milczeniu, oniemiali z wrażenia. Po krótkiej chwili na zboczu ukazała się jakaś postać.
– Dolg – stwierdził Oko Nocy. – Świetny wybór, on się specjalnie nie różni od zwyczajnych ludzi.
Mimo to obaj rybacy podskoczyli, kiedy Dolg ukazał się w zasięgu wzroku. Indra zwróciła uwagę, że drżą im ręce. Cofnęli się odrobinę, żaden jednak nie powiedział ani słowa.
Dolg oznajmił swoim łagodnym głosem, którego wszyscy słuchali z przyjemnością:
– Okazaliście nam wielką pomoc, przekazując tyle informacji. W podzięce za to ofiarowujemy wam ten skarb. Nie otwierajcie szkatułki, zanim nie znajdziecie się w waszej grocie! Nie pozwólcie, żeby choć maleńki promyk światła wydostał się na zewnątrz!
Podał im prostokątną, czarną skrzyneczkę wykonaną z ciężkiego materiału. Niewielką, rybacy najwyraźniej oczekiwali czegoś większego.
– Światło dociera daleko – uśmiechnął się Dolg uspokajająco. – Mam jeszcze tylko jedną uwagę. Powiedzieliście, że w waszym plemieniu naprawdę nie ma nikogo złego. Ufam, że o nikim nie zapomnieliście, bo gdyby taki człowiek znalazł się w blasku Świętego Słońca, skutki mogłyby być katastrofalne.
Obaj rybacy znowu podjęli szeptaną dyskusję. Ten, który mówił więcej, powiedział po chwili:
– My mieliśmy złego człowieka. Ale teraz już go nie ma.
Indra doznała wrażenia, że rybak kłamie. Była niemal pewna, że nadal mają tego człowieka w osadzie, ale że jego życie nie potrwa już długo.
No cóż, to ich sprawa. Nie dopytywała się więc o nic. Zresztą przecież mogła się pomylić.
Jedno wiedziała na pewno: Jori zrobił coś naprawdę nieodpowiedzialnego, kiedy w chęci pomagania samotnym ludziom z Ciemności obiecał im światło.
Oko Nocy zakończył:
– A więc, waszym zdaniem, ta dolina jest jedyną możliwą drogą do Gór Czarnych? Jesteście też przekonani, że są one śmiertelnie niebezpieczne?
– To sama śmierć – odparł rybak z głęboką powagą.
Obaj zaczęli się teraz wyraźnie niecierpliwić, by jak najszybciej ruszyć do domu ze skarbem, a ściśle biorąc skarbami. Nie zapomnieli bowiem o aparacikach mowy. Ale Święte Słońce, nawet nieduże, było najważniejsze.
Musieli jednak jeszcze trochę poczekać.
– Zatem w tej okolicy, i w górę od doliny, nie ma żadnych żywych istot? – zapytał Dolg.
Rybacy wahali się.
– Tylko jeden człowiek. Ale jego nie warto brać pod uwagę.
– Kim jest ten ktoś?
Odpowiedź nadeszła po dłuższej chwili:
– Jego imię brzmi Staro. Był jednym z nas. Ale został wypędzony. Siły natury ukarały jego matkę.
Dolg odezwał się łagodnie:
– Teraz was nie rozumiem.
– Jego matka złamała prawa plemienia. Pokochała wroga. Zmarła. A syn stał się monstrum.