Выбрать главу

Indra wytrzeszczyła oczy.

– Ludzie Lodu?

– Nie sadzę – odparł Dolg. – Tego rodzaju wierzenia można znaleźć w różnych miejscach świata. Dlaczego więc by nie tutaj? Nie możemy obrażać tego przyjaznego ludu. Poza tym… Staro? Staryj to po rosyjsku znaczy stary.

– No nie – zaprotestowała Indra. – Czyżby oni mogli być Rosjanami? Gdyby nie ta jasna karnacja, pomyślałabym raczej, że to aborygeni, pierwotny lud australijski. Naprawdę nie mam pojęcia, kim mogą być.

Jori powrócił do najważniejszej sprawy.

– Więc ten człowiek wie więcej o niebezpieczeństwach w głębi doliny? – rzucił.

– Tego nie powiedziałem – odparł rybak pośpiesznie. – Mówiłem tylko, że on mieszka w głębi doliny. Nie mamy z nim żadnych kontaktów.

– W takim razie może już nie żyje?

– Widziano go. Niedawno.

– A czym się w takim razie żywi?

– Rybami. Poza tym wystawiamy dla niego jedzenie. Jedzenie znika, stąd wiemy, że żyje!

Było oczywiste, że rybacy nie chcą powiedzieć nic więcej na temat tego Staro, choć pewnie znalazłoby się to i owo. Zbywali wszelkie pytania. Z największą niechęcią wyjaśnili, gdzie mniej więcej znajduje się jego siedziba.

Podczas rozmowy Indra stała i przyglądała się krajobrazowi. Widok tutaj, z góry, rozciągał się bardzo piękny, ale tylko kiedy patrzyło się na południe. Widniały tam wielkie lasy, nie ulegało wątpliwości, że są prawie niedostępne. Juggernauty na pewno się tamtędy nie przedrą. W każdym razie podróż zabrałaby wiele lat, a aż tyle czasu ekspedycja nie ma.

Nigdzie żadnych ptaków.

Otrząsnęła się z zamyślenia i przyłączyła do pożegnań. Powiedzieli sobie uroczyście do widzenia, rybacy obiecali, że cała wieś ruszy na pomoc, gdyby zaszła taka potrzeba. Mogliby na przykład dostarczyć świeżych ryb.

Niewysokiego wzrostu, bladzi mężczyźni stali i patrzyli, jak niezwykłe pancerne kolosy zapuszczają silniki i powoli zaczynają toczyć się naprzód. Najwyraźniej uważali, że to czyste szaleństwo. Pchać się tam, gdzie czeka tylko strach i śmierć.

Później obaj pomknęli do swojej osady niczym dwa białe cienie, z czarną szkatułką ukrytą pod zwierzęcą skórą. Cóż to będzie za sensacja, gdy pojawią się we wsi!

9

Podróż trwała. Zbliżał się czas snu i Ram zastanawiał się, czy nie popełnili głupstwa. Może lepiej było rozbić obóz w rybackiej osadzie? Ale to by prawdopodobnie wzbudziło wielką ciekawość, dyskusje, ludzie by im przeszkadzali, uczestnicy ekspedycji nie mogliby spać.

Ram martwił się nierozważnym postępkiem Joriego, który dał tym życzliwym ludziom małe słońce. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że wszystko skończy się dobrze.

Wkrótce będziemy musieli się zatrzymać, myślał. Trzeba było nieustannie wysiadać z pojazdu i oczyszczać drogę Juggernautom, wymagało to i czasu, i sił.

To właśnie podczas jednego z takich zwiadów Sol nagle zawołała:

– Patrzcie! Jakie cudowne róże!

Skierowali reflektory na zbocze, stanowiące ścianę wąskiej doliny.

– Oooch! – rozległ się jęk wielu głosów.

Na półmetrowych łodyżkach rosło kilka krzaczków bladych róż. Jednak dalej, gdzie dolina się rozszerzała, widzieli całe morze najszlachetniejszych kwiatów o białych lub różowawych główkach.

Róże? Wcześniejsza ekspedycja powiedziała coś o różach. A potem zniknęła…

Tsi podbiegł do najbliżej rosnących kwiatów i zerwał jeden, po czym z uroczystą miną podał go Sisce.

– Dla księżniczki od wiernego giermka – rzekł wzruszony.

– Nie powinieneś zachowywać się tak bezmyślnie – syknęła Siska przez zęby. Głośno zaś powiedziała z godnością: – Dziękuję bardzo, Tsi-Tsungga! Twój pełen oddania gest został przyjęty z radością.

Powąchała kwiat.

– Mm! Rozkosznie pachnie!

Inni także zrywali piękne róże. Mała Sassa szybko znalazła „wazon”, to znaczy wiadro, które przyniosła z J2 i napełniła wodą. W końcu złożono w nim całe naręcze róż. Siska jednak zachowała dla siebie kwiat, który dał jej Tsi.

– Ale przecież nie możemy jechać przez to niezwykle morze! – zawołała Indra stanowczo. – To byłby wandalizm!

– Owszem – potwierdził Marco. – Tak mogliby postąpić tylko ludzie bez serca.

Madragowie spoglądali pytająco na Rama, który westchnął i powiedział:

– Żer też musiało się to przydarzyć teraz, kiedy nareszcie mamy pewny grunt pod nogami! Musimy się zastanowić. Myślę jednak, że znajdujemy się w pobliżu siedziby tego samotnika Staro. Może powinniśmy właśnie tutaj rozbić obóz? I odszukajmy go, zanim udamy się na spoczynek. On prawdopodobnie wie więcej i o dolinie, i o drodze do Gór Czarnych.

Wszyscy uznali, że tak właśnie należy postąpić.

Została wysłana kolejna delegacja. Mieli pójść drogą opisaną przez rybaków. Grupą dowodził Ram, towarzyszyły mu Sol i Siska. Poza tym nikt więcej. Chciał, by spotkanie z odrzuconym przez współplemieńców samotnikiem przebiegało w możliwie kameralnej atmosferze.

Jeśli oczywiście odrzucony zechce spotkania.

Indra i Tsi długo spoglądali za odchodzącymi. Tsi musiał pożegnać się z nadzieją, że będzie mógł wymknąć się z Siską na różane pola, Indra natomiast zawsze chciała być tam gdzie Ram. Czy on robi to świadomie? Najpierw wysyła ją, a potem sam odchodzi? Może chce, by Faron nie dowiedział się o tym, co ich łączy? Jeśli tak, to wysila się niepotrzebnie. Bo Faron wszystko wie.

I Tsi, i Indra wzdychali cicho.

Odnalezienie siedziby Staro okazało się zdumiewająco łatwe. Teren znajdował się na granicy lasu, więc samotnik nawycinał drzew i zbudował sobie chatę oraz jakieś szopy pod osłoną skał. Dom był bardzo prosty, ale troje gości zauważyło, że wszystkie detale wykonane są niezwykle starannie. To samo wrażenie odnieśli już przedtem, kiedy przyglądali się futeralikom rybaków, musi to więc być lud o uzdolnieniach artystycznych. Nad małym domkiem na mrocznych pustkowiach ciążył jakiś smutek, tak przynajmniej odczuwała to Siska. Smutek – jakiś czas temu Indra mówiła o smutku, ona też go wyczuwała. Tutaj było to bardzo wyraźne.

Siska z przyjemnością rozstała się na jakiś czas z Tsi, ostatnio myślała o nim z czymś w rodzaju agresji. Ten chłopak przez cały czas wprawiał jej system nerwowy w wibracje, była rozgorączkowana, wytrącona z równowagi. Potrzebowała chwili samotności.

Mimo to równocześnie odczuwała bolesną tęsknotę.

Znowu musiała skupić myśli na tym przeklętym dzikusie. Po co jej to, istnieje przecież tyle innych rzeczy w życiu, o których mogłaby myśleć!

Zatrzymali się przed drzwiami chaty. Ram zastukał w drewnianą ścianę obok zwierzęcej skóry rozwieszonej w wejściu.

– Staro! Jesteśmy przyjaciółmi, potrzebujemy twojej rady i wskazówek.

Siska mimo woli pogłaskała białą różę, którą przypięła sobie do ubrania.

W chacie długo panowała cisza. Może gospodarza nie ma w domu? A może umarł?

W końcu jednak dotarły do nich gniewne słowa:

– Idźcie swoją drogą! Rozbiję łeb każdemu, kto odważy się wejść do środka!

Niezbyt gościnne przyjęcie! Ram odczekał jakiś czas, a potem powiedział:

– Odejdziemy do tamtej skały. Sam możesz przyjść i zobaczyć, że nie jesteśmy uzbrojeni. Nie chcemy zrobić ci nic złego. Ale ludzie ze wsi mówią, że jesteś jedynym, który mógłby nam coś powiedzieć o Dolinie Róż a my musimy przez nią przejechać. Dlatego prosimy cię o pomoc.

Cisza. I po chwili:

– Posługujecie się czarami i innym obrzydlistwem. Wasza mowa to niemożliwy bełkot, a mimo to mówicie zrozumiale. Idźcie w swoją stronę, wysłańcy piekieł z groźnych gór!

Ram tłumaczył cierpliwie: