Выбрать главу

– Nie, nie, my przybywamy z Królestwa Światła, przychodzimy po to, by przynieść do Ciemności pokój i światło.

Głos z chaty brzmiał teraz wściekle:

– Światło? Pokój? Przyjaźń? Co to takiego?

– Bardzo cię prosimy, wyjdź i porozmawiaj z nami!

– Dlaczego miałbym to zrobić?

– No dobrze, jeśli nie chcesz, to porozmawiaj z nami przez ścianę! Nie będziemy cię do niczego zmuszać, potrzebujemy tylko pomocy.

W chacie coś szurało i szeleściło.

– On nas obserwuje – mruknęła Sol do Siski. – Uśmiechaj się! Uśmiechaj się najpiękniej, jak potrafisz! Musimy oczarować starucha.

Siska nie była w stanie zachować powagi. Roześmiała się tak szeroko, że pokazała swoje piękne, białe zęby.

Prawie natychmiast u wejścia do chaty ukazał się mały pokrzywiony mężczyzna.

Był chyba najohydniejszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek widzieli. Stwierdzili, że nie jest jeszcze taki stary, raczej w średnim wieku. Ciało jednak miał dosłownie złamane we dwoje tak, że twarzą prawie dotykał ziemi. Nogi były wygięte, tworzyły koło.

– Wyobraźcie sobie, że ktoś kazałby mu stanąć na baczność – mruknęła Sol, ale w jej głosie było raczej współczucie niż szyderstwo. Ręce tego indywiduum przypominały gałęzie karłowatej sosny. Jasnoblond włosy sterczały na wszystkie strony dookoła twarzy o ostrych rysach, przypominającej górskiego trolla.

– O rany – jęknęła Siska ze łzami w oczach. – O nieszczęsny, samotny człowieku!

Pokraka rzuciła się ku nim, zatrzymała się w połowie drogi i groźnie wymachiwała rękami.

– Ja się was wcale nie boję! Możecie mnie zabić, byłby to dobry uczynek. Zrób to, ty potężna bestio o czarnych oczach!

– My cię wcale nie chcemy zabić, Staro – rzekł Ram łagodnie. – Jesteś nam potrzebny.

Niegłupio, trzeba przyznać, pomyślała Siska. Nie żadne „chcielibyśmy ci pomóc”. Poczucie, że jest się potrzebnym, każdemu robi lepiej niż propozycja jałmużny.

Stali bez ruchu, nie chcieli go w żaden sposób przestraszyć.

– Królestwo Światła, powiadacie? Czego szukacie tutaj? Tak, proszę bardzo, gapcie się! Czyż nie jestem piękny? Czy już kiedyś przedtem widzieliście takiego potwora? Lećcie do domu i opowiadajcie, żeby wszyscy mogli się szczerze uśmiać! A może chcecie ciskać kamieniami? Tam dalej leży ich pod dostatkiem. Proszę, rzucajcie! To wam poprawi samopoczucie.

Odwrócił się i pomknął z powrotem do chaty.

– Niech to licho – westchnął Ram. – Chyba nie najzręczniej to rozegraliśmy.

– Przecież nie zdążyliśmy w ogóle nic powiedzieć – broniła się Siska.

– Myślę, że poradziliśmy sobie z nim nieźle – zaprotestowała Sol. – Przecież do nas wyszedł.

Ram zawołał głośno:

– Jako dowód naszej dobrej woli zostawiamy ci latarkę, którą możesz sobie świecić w domu i na dworze. Jak chcesz, to ją sobie weź. A jeżeli wolisz, żebyśmy sobie poszli, to powiedz, usłuchamy bez protestu.

Ledwo skończył, a z chaty znowu wypadł Staro niczym kula armatnia.

– Czy wy w ogóle wiecie, po coście tu właściwie przyszli? Raz mówicie jedno, raz drugie. Najpierw chcecie ze mną rozmawiać, a potem zamierzacie uciekać. Rzucacie mi jałmużnę, jakbym był żebrakiem. Podobno przyszliście po radę, ale jej nie przyjmujecie. Może się zdecydujcie…

– Bardzo chcielibyśmy z tobą porozmawiać – powiedział Ram.

– No to rozmawiajcie!

Staro wciąż wymachiwał rękami. Bardzo był podobny do małpy, która broni swojego rewiru. Nikt z przybyłych się jednak nie śmiał. Odczuwali bezgraniczne współczucie dla tego człowieka, któremu w udziale przypadło okrutne życie. Za karę, za „grzech” własnej matki.

– No to wejdźcie do środka, nie stójcie tam, jakbym cuchnął! – ryknął Staro.

Nie musiał powtarzać tego dwa razy. Zdumieni i zaciekawieni natychmiast wkroczyli do chaty. Wnętrze było bardzo ładne. Miało się wrażenie, że gospodarz na kogoś czeka. Siska jednak mogłaby przysiąc, że Staro nie przyjmował nikogo w ciągu ostatnich dwudziestu lat.

Mimo to utrzymywał dom w idealnym porządku. Jaki samotnik na świecie tak się zachowuje?

Wskazał im kilka skór na podłodze. Rozsiedli się wygodnie, Siska dyskretnie rozglądała się wokół, patrzyła na piękne chochle zawieszone nad paleniskiem, na łóżko okryte ozdobną skórą, na róże w drewnianym naczyniu ustawione na stole.

– Jesteś artystą, Staro – rzekł Ram krótko.

Mały, pokrzywiony mężczyzna wzruszył ramionami.

– Lubię piękne rzeczy.

Podał każdemu z gości kubek z czymś, co przypominało mleko. Próbowali ostrożnie. To nie mleko, napój był słodki i zarazem cierpki, ale dosyć smaczny. Na pytanie, co to takiego, Staro odparł, że wytłacza mleczko z łodyg pewnej rośliny. Nie wie, jak się ona nazywa, to znaczy sam nadał jej nazwę, ale gościom to pewnie nic nie powie. W każdym razie nikt od tego soku nie zachoruje.

Kubeczki, z których pili, zostały zrobione z kory, były bardzo ładne i leciutkie. O ile zdołali się zorientować, Staro miał ich cztery.

On nie używał futeralika. Komu miałby imponować? Indra zwierzyła się Sisce, że bała się za każdym razem, kiedy któryś z rybaków siadał lub wstawał. Z przerażeniem myślała, że ich zdumiewająco wielkie organy mogą się wtedy ukazać, oni jednak poruszali się zręcznie, tak że nic takiego się nie stało. Staro nosił jedynie lekką przepaskę na biodrach.

Jeszcze raz musieli powtórzyć historię swojej wyprawy do Gór Czarnych i wyjaśnić, w jakim celu się tam wybierają. To długie opowiadanie, wszyscy byli nim kompletnie znudzeni, mieli dość wciąż tych samych pytań, jakie ich opowieść wywoływała.

Staro sprawiał jednak wrażenie człowieka inteligentnego. Porzucił już maskę usposobionego wrogo i niecierpliwego gospodarza, zaakceptował gości i chętnie z nimi dyskutował. Otrzymał, oczywiście, aparacik mowy, co pomogło przełamać lody podobnie jak kieszonkowa latarka. Zaczął się chyba uważać za równego przybyszom, choć może było odwrotnie? Może uznał, że teraz oni są równi jemu?

To nieistotne, najważniejsze, że rozmowa toczyła się lekko i Ram nawet nie wspomniał, że jakiś czas temu rozpoczął się już ich czas snu. Staro miał im do przekazania wiele informacji na temat różanej doliny, to liczyło się przede wszystkim. W końcu zaczął ich przekonywać, iż naprawdę powinni uważać; najlepiej, żeby zawrócili. On sam wiedział od dawna, jak daleko może chodzić, było coś takiego w powietrzu nad doliną, że w pewnym miejscu zawracał. Nagle powiedział coś, co sprawiło, że goście zerwali się na równe nogi.

Sol wyraziła mianowicie podziw dla wiszącej na ścianie plecionej krajki.

– Jesteś prawdziwym artystą, Staro – pochwaliła.

– To nie ja zrobiłem tę krajkę, to moja córka.

Ram o mało się nie zakrztusił roślinnym mleczkiem.

– Twoja córka? Nie wiedzieliśmy…

– Oczywiście, że nie – mruknął Staro i zaczął pośpiesznie opowiadać o różach w dolinie.

– Zaraz, zaraz, zaczekaj – rzekła Sol stanowczo. – Chcemy dowiedzieć się czegoś więcej. Żaden z rybaków nie wspomniał, że masz córkę!

Staro zacisnął swoje brzydkie wargi, zgrzytnął krzywymi zębami.

– Ona wkrótce wróci – powtarzał z uporem.

Ram zapytał podejrzliwie:

– Od jak dawna jej nie ma?

Staro milczał długo. Ściskał nerwowo w rękach pusty kubeczek. Potem nagle wstał i odwrócił się, goście zdążyli jednak zobaczyć, że ociera oczy.

Podeszli do niego.

– Myślę, że powinieneś nam o niej opowiedzieć, Staro – przekonywała Sol łagodnie. – Może będziemy w stanie ci pomóc?

– A to jakim sposobem? – warknął ze złością. – Nie ma jej. Nie ma mojej małej różyczki.

– Od jak dawna? – powtórzył Ram.