Staro stał przy drzwiach gotowy do wyjścia i spoglądał zdziwiony na Rama.
– Jeszcze chwileczkę – rzekła Sol, podchodząc do ściany. Ostrożnie zdjęła piękną plecioną krajkę. – Czy mogę to na jakiś czas pożyczyć, Staro? Myślę, że będzie to dla ciebie bardzo pożyteczne, zapewniam cię, że dostaniesz ją z powrotem nieuszkodzoną, kiedy będziesz wracał do domu.
Pokurczony człowieczek skinął bez słowa głową, pojęcia nie miał, do czego Sol zmierza.
W końcu wszyscy razem opuścili samotną chatę. Staro szedł za nimi ze zdumiewającą łatwością, widać było jednak wyraźnie, że pociąga nogą.
– To skaleczenie z Doliny Róż ciągle się paprze – wyjaśnił.
– Rana musiała być poważna – zauważył Ram. – Poprosimy naszych lekarzy, żeby ją obejrzeli.
Lekarzy? zastanawiała się Siska. Przecież w ekspedycji nie ma żadnych lekarzy.
Ram musiał mieć na myśli Marca i Dolga. Kiedy oni są w pobliżu, nie potrzeba żadnych medyków.
Zrobiło jej się ciepło w sercu, kiedy pomyślała o tych dwóch wspaniałych towarzyszach podróży. Byłoby naprawdę cudownie, gdyby mogli uleczyć stopę Staro!
To dziwne, ale wcale nie czuła się zmęczona, choć przecież dawno temu przekroczyli granicę czasu snu.
Okrążyli duże wzniesienie i ich oczom ukazała się różana dolina, a na jej krańcu stały oba Juggernauty.
Staro zatrzymał się gwałtownie.
– Co to…? Nie, nie odważę się zejść na dół! Oszukaliście mnie, jesteście niebezpieczni!
– Staro, coś ty – przemawiał Ram uspokajająco. – Przyznaję, że nasze pojazdy mogą się wydawać straszne na pierwszy rzut oka, ale są nam niezbędne, mamy przecież dotrzeć do Gór Czarnych. A w tej sytuacji potrzebna jest pancerna ochrona.
Nieszczęsny Staro bardzo niepewnie stawiał kolejne kroki. W końcu jednak dotarli do celu. Ram poprosił gościa, by wszedł do ciepłego, oświetlonego i bardzo przytulnego J1.
– Co to, nikt nie śpi? – zawołał Ram zdumiony, widząc członków ekspedycji zgromadzonych przy stole.
Odpowiedział Jori:
– Tak, Tsi i ja uświadomiliśmy sobie, że popełniamy wielki błąd. To samo przeżyliśmy wówczas, kiedy uczepieni skały w Górach Czarnych chcieliśmy spać. Na nic się nie zda nastawianie zegarów na czas panujący w Ciemności, skoro my sami jesteśmy przyzwyczajeni do dobowego rytmu Królestwa Światła.
– Już wczoraj wieczorem było mi trudno zasnąć – wtrącił Armas. – Różnica czasu jest nie do pokonania, to tak, jak byśmy musieli kłaść się spać co drugą godzinę, spać dwie godziny, wstawać, i tak w kółko, w nieskończoność.
– Na dłuższą metę tego nie wytrzymamy – przyznał Kiro. – Musimy znaleźć lepsze rozwiązanie.
Ram śmiał się lekko zbity z tropu.
– Tak, ja też czuję się dziwnie wyspany. No cóż, moi kochani, to jest nasz nowy przyjaciel, Staro.
Mały rybak zdążył się już rozejrzeć wokół przerażonym wzrokiem. Mrużył oczy przed ostrym światłem i ukradkiem oceniał te wszystkie istoty, które znajdowały się w „pokoju”. Widział potwornie niezdarne, przypominające zwierzęta stworzenia, cudownie piękne kobiety, dwóch egzotycznych wojowników, leśne istoty, dziwne, niemal przezroczyste zjawy oraz dwóch mężczyzn tak urodziwych, że trudno w to uwierzyć. I wielu innych.
Faron wstał, wyprostowany wyglądał jak kolos, co przerażało i tak już oszołomionego garbusa.
– Witamy cię z całego serca – rzekł ów na jasno ubrany olbrzym, z którego emanowała wielka godność. – Wejdź i usiądź przy naszym stole! Jori, krzesło dla Staro, bądź tak dobry!
Ze strachem wypisanym na twarzy Staro przysiadł na brzeżku krzesła. Nikt ani jednym gestem nie wyrazu zdumienia czy też obrzydzenia jego wyglądem, tylko jedna bardzo młoda panienka, jeszcze prawie dziecko, przyglądała mu się wielkimi, wytrzeszczonymi oczyma, ale nie wyrzekła ani słowa.
– Bardzo się między sobą różnicie – rzekł Staro, przyglądając się całej gromadce.
– W Królestwie Światła żyją przedstawiciele różnych ras – uśmiechnął się dobrotliwie Madrag Chor. – Ale jesteśmy bardziej sympatyczni, niż na to wygląda. W naszym królestwie nikt nie ma prawa do złych myśli.
Staro kiwał głową z uroczystą miną, nie wiedząc, co o tym wszystkim sądzić.
Zaproszono go na kolację, Siska i Sol opowiedziały przyjaciołom o pysznym „mleczku”, którym częstował ich Staro, a on musiał wyjaśniać dokładniej co to za napój jednemu z tych dwóch pięknych mężczyzn, którego inni nazywali Dolg. Dolg bardzo się interesował roślinami. Uspokoiło to Staro do tego stopnia, że jego serce zaczęło bić normalnie.
Potem Ram przekazał wszystkim opowieść o jego trudnym życiu, słuchali w milczeniu, zasmuceni. Staro czuł, że zewsząd płynie ku niemu sympatia, i przyjmował to z wdzięcznością.
Kiedy opowiadanie dobiegło końca, pochylił się nad stołem i wyznał:
– Po drodze tutaj zastanawiałem się nad różnymi sprawami. Teraz też się zastanawiam. Jeśli naprawdę chcecie jechać dalej w stronę gór, to bardzo chciałbym wam towarzyszyć. Może natrafimy na jakiś ślad mojej Belli?
Trzej przywódcy popatrzyli po sobie. Potem odezwał się Faron:
– Znakomicie rozumiemy twoją tęsknotę i rozpacz. Nie jest niemożliwe, byś nam towarzyszył przez część drogi. Ale wiesz przecież, że widzieliśmy ptaki śmierci. To może być brzemienna w skutki wyprawa.
– Jeśli stworzycie mi możliwość szukania śladów córki, to chętnie pojadę z wami aż do Gór Czarnych. Może ona została uprowadzona właśnie tam? A gdyby tak było, to nadal żyje. Proszę was, pozwólcie mi.
– Nie powinieneś nawet o tym myśleć – rzekł ten z owych urodziwych mężczyzn, którego przyjaciele nazywali Marco. – Widzieliśmy ludzi, którzy powrócili z Gór Czarnych. Wierz mi, byłoby lepiej dla twojej córki, gdyby umarła.
Marco mówił z taką głęboką powagą, że Staro pochylił głowę z rezygnacją.
– Wybaczcie mi! Muszę przyznać, że często zastanawiałem się, czy Bella czasem nie znalazła się w Górach Czarnych. I w tym widziałem jedyną nadzieję.
– Zapomnij o tym – rzucił Kiro. – Ci, którzy stamtąd wrócili, a pochodzili z Królestwa Światła, wyglądali strasznie. Byli przeniknięci złem do tego stopnia, że musieliśmy ich zabić. Chociaż dawniej byli naszymi przyjaciółmi.
– Rozumiem. No cóż, może mógłbym towarzyszyć wam przynajmniej kawałek?
– Oczywiście, że mógłbyś – zgodził się Ram. – Zadbamy, żebyś potem bezpiecznie wrócił do domu.
Ciekawe jak? zastanawiała się Siska. Nie powiedziała jednak nic. Towarzysze podróży nieustannie ją zaskakiwali.
Sol uniosła w górę plecioną krajkę.
– Dolg – zwróciła się do syna Czarnoksiężnika. – Wiem, że twój ojciec, Móri, dałby sobie z tym świetnie radę, ale może i ty potrafisz? Wciąż jeszcze wielu rzeczy o tobie nie wiemy.
Dolg popatrzył na nią, zresztą nie tylko on. Wszyscy na nią spoglądali, przeciwko czemu Sol nic nie miała. Najbardziej zdumiony był Staro.
Sol wyjaśniła:
– Tę krajkę Bella utkała czy też uplotła, nie znam się na tym. A zatem krajka należy do niej, jej ręce zostawiły tutaj ślady. Czy potrafisz, tak jak twój ojciec, dowiedzieć się czegoś o Belli, trzymając w rękach coś, co do niej należało?
Na wargach Dolga pojawił się ten łagodny uśmiech, tak dla niego charakterystyczny. Sięgnął po śliczne rękodzieło.
– To może być trudne – westchnął. – Rzeczywiście szkoda, że taty nie ma z nami. Ale mogę spróbować. Sol, teraz ty trzymałaś krajkę w dłoniach, przedtem Staro dotykał jej z pewnością wiele razy. Powiedz mi, Staro, jak dawno temu Bella ją uplotła? Czy wiele czasu minęło od dnia, w którym dotykała jej po raz ostatni?