– Z pewnością jakoś się to ułoży – powiedział Ram. – Jeśli pojazdy zostaną zatrzymane i nie będą się już mogły ruszyć, zawsze możemy iść piechotą.
– Wspaniałe perspektywy! Nie rozumiem tylko, dlaczego nie możemy po prostu polecieć gondolami?
– Dlatego, że nasze znakomite gondole zostałyby we-ssane przez strumień powietrza. W taki właśnie sposób traciliśmy dotychczas naszych pionierów. Próbowaliśmy na wiele sposobów przedrzeć się do górskiego masywu. Wszystkie wyprawy jednak kończyły się niepowodzeniem. Dotarcie do gór nie jest specjalnie trudne. Chodzi tylko o to, że wędrowcy dotychczas nie wracali. Z wyjątkiem Joriego, Gondagila i Tsi-Tsunggi. Oni jednak osiągnęli tylko skraj niebezpiecznego terenu.
– Rozumiem. No i Hannagar i Elja, ale o nich lepiej nie wspominać.
Siska przestała ich słuchać. Zobaczył ją Tsi-Tsungga i przybiegł roześmiany.
– Siska! – wołał radośnie. – Nie widziałem cię od czasu, gdy wróciłaś z Nowej Atlantydy. Jak się masz, moja księżniczko?
Przyglądała się jego twarzy promieniejącej radością z ponownego spotkania. Starała się nie dostrzegać wspaniałego ciała ani cienkiej, zwierzęcej skóry, która nie była w stanie ukryć mięśni. Tsi był tak porażająco zmysłowy, że świat zawirował jej przed oczyma. On jest mój, myślała. Nic go nie obchodzą inne. Mogę go mieć, gdy tylko zechcę. Nie wiem jednak, czy się odważę.
– Dziękuję, czuję się świetnie – odparła swobodnie. – A ty?
Stali wpatrzeni w siebie, nie zauważyli nawet, że Ram z Indrą odeszli.
– Tęskniłem za tobą – zapewniał Tsi. – Nigdy nie mieliśmy okazji spotkać się w moim lesie.
– Wiem. – Siska uśmiechnęła się skrępowana. – Tsi, gdyby ktoś się dowiedział o naszej umowie, nigdy by mi nie pozwolono uczestniczyć w ekspedycji. Oni by się nie zgodzili zabrać nas obojga.
Tsi energicznie skinął głową.
– Najlepiej nikomu nic nie mówić.
– Tak, tak będzie rzeczywiście najlepiej.
Żadne nie dało do zrozumienia, czy zechce skorzystać z szansy, gdyby się tak zdarzyło, że gdzieś w Ciemności znajdą się sam na sam.
Powoli poszli w stronę pojazdów. Siska myślała o tym, co obiecała Tsi. Że mianowicie pomoże mu wydobyć się z samotności. Że pójdzie do niego do lasu, gdzie w spokoju mogliby się nawzajem lepiej poznać, ofiarować sobie trochę rozkoszy. Nie do tego stopnia wprawdzie, by ona utraciła cnotę, oboje byli zdecydowani ją chronić. Tsi-Tsungga bowiem jest istotą natury, z którą nikt nie powinien się wiązać, Siska zaś jest człowiekiem, księżniczką przeznaczoną dla kogoś innego, może dla bardzo wysoko postawionego mężczyzny. Tsi natomiast nigdy nikogo nie będzie miał, jest bowiem jedynym przedstawicielem swego gatunku.
Kiedy jednak Siska szła obok Tsi, czując emanującą z niego siłę, uświadomiła sobie z przerażeniem, jak bardzo tęskni za tym, by znaleźć się w jego ramionach i czuć jego ciało tuż przy swoim.
– A co zrobiłeś z Czikiem?
– Elena zgodziła się nim zaopiekować pod moją nieobecność.
Siska poczuła ukłucie w sercu. Tsi wciąż uważał Elenę za swoją najlepszą przyjaciółkę. Nie wolno mu mieć żadnych przyjaciółek, pomyślała wojowniczo. Zaraz jednak uświadomiła sobie, jak bardzo nie na miejscu są takie myśli, i uspokoiła się.
Indra czekała na nią. Tsi poszedł do Rama.
– A tak przedtem nie cierpiałaś tego elfa – roześmiała się Indra. – Widocznie udział w akcji ratowania jeleni dobrze wam zrobił. Miło widzieć, że jesteście przyjaciółmi.
Siska zarumieniła się. Gdybyś ty wiedziała, jak jest naprawdę, pomyślała.
– Tak, musiałam zrewidować swoje poglądy zarówno w odniesieniu do zwierząt, jak i do Tsi. On jest po prostu fantastyczny.
– Oczywiście! A jaki czarujący, dziewczynom kolana się uginają na jego widok.
Indra umilkła i popatrzyła w niebo. Stały teraz w pobliżu innych oczekujących.
– Jaki cudowny dzień – powiedziała po chwili półgłosem. – A my zostawiamy to wszystko i wyjeżdżamy! Dobrowolnie! Zbieraj wrażenia, Sisko, nie jest takie pewne, czy jeszcze kiedyś dane nam będzie zobaczyć światło.
Obie spoważniały. Aż do tej chwili wyprawa wydawała się jedynie podniecającą przygodą. Teraz trzeba było ruszać.
Pozostało jeszcze trochę czasu, można zrezygnować. Ale nikt z wybranych tego nie zrobił. Indra uświadomiła sobie, że stojący w pobliżu pojazdów członkowie ekspedycji wcale nie wyglądają na przestraszonych. Może nie zdają sobie sprawy z tego, co ich czeka?
Na jej wątpliwości odpowiedział przejmujący, żałosny krzyk dochodzący z Gór Śmierci.
3
Obcy imieniem Faron zdążył już wsiąść do jednego z pojazdów, tak, że Indra nie miała okazji przyjrzeć mu się bliżej. Zrobiłaby to bardzo chętnie, ponieważ fascynował ją tą swoją absolutną obcością, a przy tym jego wygląd i niezwykły autorytet, jaki emanował z całej postaci, przerażały ją do tego stopnia, że dostawała zawrotu głowy. Nie była w stanie się opanować.
Jeden Juggernaut nazwano po prostu J1 i to ten został przeznaczony dla uczestników wyprawy. Miał być ich domem i bazą. W pojeździe nazwanym J2 zgromadzono wszelkie wyposażenie, maszyny i urządzenia. Kierował nim Tich, któremu towarzyszyli Jori, Dolg i Cień. To właśnie J2 przywiózł kiedyś jelenie olbrzymie. Teraz jednak był dużo lepiej przygotowany niż wówczas, gdy stanowił właściwie tylko pustą skorupę.
J1 urządzono po prostu komfortowo. Nie brakowało naprawdę niczego i uczestnicy wyprawy mogli czuć się w nim znakomicie. Ustawiono koje, po trzy jedna nad drugą, zaopatrzono je w schodki, żeby łatwiej było wejść na górę. Każdy mógł zasunąć przy swoim łóżku niewielkie drzwi, jeśli pragnął zostać sam. Wszyscy też mieli małe okienka i mogli przez nie wyglądać. Poza tym w pojeździe znajdowało się duże pomieszczenie, z widokiem i do przodu, i w tył. Było, rzecz jasna, dość ciasno, istniała jednak możliwość wyjścia na „wieżyczkę”, skąd miało się lepszy widok na okolicę. Tylko na tak zwany mostek kapitański nie wolno było wchodzić, zajmowali go Chor wraz z Ramem, Markiem i Faronem.
Wszystko tutaj bardzo przypomina statek, myślała Indra. Luksusowy statek poruszający się po lądzie. Dobrze będzie mieć taką bazę. Miejsce, do którego można uciec i szukać schronienia, gdyby zaczęły się dziać jakieś nieprzyjemne rzeczy.
Indra chętnie widziałaby w podróży jeszcze inne duchy Móriego, one potrafią więcej niż duchy Ludzi Lodu. Chociaż przecież Sol to po prostu sama siła.
Trzy dziewczyny, Indra, Siska i Sol, otrzymały koje blisko siebie, miejsce było wygodniejsze i bardziej odosobnione niż to przeznaczone dla mężczyzn. Shira mieszkała z Marem.
Pojazd przystanął. Znajdowali się przed murem.
Chociaż Indra widziała to już dawniej, była tak samo zafascynowana otwieraniem muru. Musiała zobaczyć to jeszcze raz, patrzyła, jak Kiro i Marco wyszli na zewnątrz i wykonali jakieś rytuały. Dzięki temu niewidzialny mur rozstąpił się i Juggernauty mogły przejechać na drugą stronę. Potem tamci dwaj znowu zamknęli przejście.
Tak oto przekroczyli granice Królestwa Światła, znaleźli się po tamtej stronie.
Tajemnicze skargi płynące z Gór Czarnych nie uprzyjemniały podróży. Krzyk nieustannie wibrował gdzieś w oddali tak, że powietrze zdawało się drgać.
Indra z dreszczem grozy przypomniała sobie tamten dzień, kiedy po raz pierwszy wyszli na zewnątrz w Ciemności. Morze piasku. I wszystkie tamtejsze upiory.
Dobrze, że teraz nie pojadą tą samą drogą!
Tym razem zamierzali podróżować poprzez Ciemność na południe od spowitych mgłą dolin krainy Timona i rozległych przestrzeni należących do potworów. Pojechali na południe od miasta nieprzystosowanych, niedaleko od Przełęczy Wiatrów. Krajobraz po drugiej stronie muru był raczej płaski, tak przynajmniej mówiono. W miarę jak oddalali się od granic Królestwa Światła, teren stawał się coraz bardziej obcy.