Выбрать главу

– Mar! Yorimoto!

Więcej mówić nie musiał. Podczas gdy inni bronili się przed wściekłymi atakami, a Sassa i Bella wrzeszczały histerycznie, dwaj wojownicy ze Wschodu przynieśli swoje strzelby z usypiającymi strzałami. Kiedy zbiegali ze schodów, potrącona Sassa spadła na ziemię, ale nikt nie miał czasu na wysłuchiwanie jej protestów. Na wszelki wypadek schowała się więc pod schodami.

Ptaki atakowały tych, którzy znajdowali się w zaroślach. Wilkoludy broniły się przed nimi i wyły tak, że wielu miało ochotę zatkać sobie uszy.

Latające bestie rzuciły się na Tsi.

– Nie! Nie! – krzyczała Siska, a inni jej wtórowali.

Nareszcie rozległy się głuche strzały i ptaszyska jęły spadać na ziemię. Jeden zleciał między róże, które się natychmiast nad nim zamknęły.

Reszta uciekała z krakaniem i łopotem skrzydeł. Ponieważ ptak, który spadł w różane krzaki, był obezwładniony, na razie nikt się nim nie zajmował. Mar i Yorimoto odłożyli strzelby i koncentrowali się na ratowaniu Tsi.

Ale nie mogli wiele zrobić.

Nikt nie mógł wiele zrobić.

22

Chaos powoli przycichał. Większość gapiła się na wilkoludy, które w odpowiedzi na rozpaczliwe błagania Siski podjęły próbę uratowania Tsi. Był jednak całkiem pooblepiany, nie mogli go ruszyć, wyglądało, jakby się zapadł w ziemię. Ostatnie, co widzieli, to oczy, które się zamknęły, kiedy Siska powiedziała, że go kocha. Przez chwilę jego twarz wyrażała nieskończony spokój, potem jednak kolejne cuchnące liście pokryły resztę.

Dolg powiedział:

– Może uda mi się odizolować go od reszty tego różanego morza, to potem moglibyśmy go przynajmniej podnieść.

Oba wilkoludy spoglądały na niego oczyma, w których pojawiały się raz po raz dzikie błyski. Gapiły się na farangil, pulsujący w dłoniach Dolga przytłumionym światłem, i cofały się z wolna.

– Chwileczkę – poprosił ten spokojniejszy. – Chroń swoje stopy, wielki czarowniku.

Wziął odrobinę maści i natarł nią buty Dolga.

– Róże nie znoszą tego zapachu, bo dla nich oznacza on śmierć – oznajmił.

– Dlaczego to robicie? – zapytał Marco, stojący na skraju różanego pola.

Zły wilkolud uniósł głowę i posłał mu mordercze spojrzenie.

– Oko za oko, ząb za ząb – oświadczył gniewnie.

Niezbyt odpowiednie przysłowie, pomyślała Indra. Chciał pewnie powiedzieć: Przysługa za przysługę. Marco i Dolg uratowali mu życie, teraz chce się odwdzięczyć.

To bardzo piękna postawa. Tylko kto w tym świecie, i jak, zdołałby uratować Tsi?

Nagle Indra uświadomiła sobie, że stoi oto i płacze nad losem niepokornego elfa, i że nie jest osamotniona w swoich uczuciach. Siska, co chyba naturalne, szlochała rozpaczliwe, ale nie tylko kobiety miały łzy w oczach.

Dolg szeptał coś do farangila, unosił go przed sobą, jakby trzymał w rękach żywy ogień, w końcu kamień rozpłomienił się. Wilkolud, Staro i jego córka odskoczyli przestraszeni, ale Dolg kierował płomienie farangila na ziemię, zataczał krąg wokół Tsi, stosunkowo daleko od nieszczęsnego chłopca, żeby nie zrobić mu dodatkowej krzywdy.

Od strony róż dochodziły jakieś syki i parskania, prawie jęki, kiedy łodygi, liście i kwiaty zwijały się i wyginały, jakby chciały uciekać. Farangil jednak nie znał litości. Dookoła Tsi zaczynało się robić pusto.

Dolg podziękował kamieniowi i płomienie zgasły. Teraz na pomoc mogli ruszyć inni ratownicy. Wilkolud usuwał z ciała elfa paskudne rośliny, Siska mu pomagała, a Madragowie odcinali siekierami grubsze gałęzie. W kilka minut uwolniono Tsi z wszelkiego paskudztwa i przeniesiono go w bezpieczne miejsce.

Siska, wciąż zalewając się łzami, ujęła ręce, czy może należałoby powiedzieć łapy, wilkoluda.

– Pomóż mu! – błagała z całego serca. – Widzisz, ja mu nigdy tego nie powiedziałam.

– On słyszał – zapewniła Indra. – I zastanów się, co robisz! Pamiętaj, że ci dwaj chcieli zaatakować Sassę!

– Nic mnie to nie obchodzi! Ja chcę tylko mieć z powrotem Tsi – szlochała Siska.

Puściła jednak wilczą łapę, zanim stało się coś złego. Bestia łypnęła na nią spod oka, po czym przystąpiła do uwalniania elfa.

– Nie mamy już wystarczająco dużo maści – warczał wilkolud. – Ale róże dostały za swoje, więc może teraz pójdzie nam lepiej. Chociaż nie wiem, bo jest oblepiony od stóp do głów.

– Starajcie się jak tylko można. Dolg, czy kamienie nie…?

– Farangil wykonał zadanie. Jego światło nie może się zbliżyć do żywego człowieka, żeby go nie okaleczyć. A szafir? Nie wiem, Sisko. Tsi-Tsungga jest najlepszym stworzeniem na świecie, nie ma w nim ani odrobiny zła. Ale to wszystko, co się wokół niego kłębi, mogłoby nieodwracalnie skazić kamień. Poczekajmy i zobaczmy, czego dokona maść.

Zwrócił się do Marca:

– Czy ty też nie możesz nic zrobić?

– Ja też muszę czekać, potem zobaczymy.

– Ale on tymczasem umrze…

– On już nie żyje – oznajmiła chłodno Bella, siedząca na schodach.

Indra, która stała bliżej niż Siska, straciła panowanie nad sobą.

– Zamknij się! – krzyknęła i wymierzyła córce Staro siarczysty policzek.

Natychmiast podbiegł Ram i schwycił ją za rękę.

– To do ciebie niepodobne, Indro! Nie wolno nam pozwalać sobie na takie wybuchy tutaj. To mogłoby oznaczać, że my, podobnie jak Bella, znajdujemy się pod wpływem Gór Czarnych.

Indra głęboko wciągała powietrze.

– Nie denerwuj się, Ram, to tylko naturalna i długo tłumiona potrzeba dania jej nauczki.

Kąciki ust Rama drgnęły w pełnym goryczy uśmiechu.

– Wszyscy to odczuwamy, ale proszę cię, nie powtarzaj takich ekscesów!

– Obiecuję. Zresztą wyładowałam już agresję. Patrzcie, zaczyna być widać Tsi!

– Tak, ale jak on wygląda – jęknął Oko Nocy zmartwiony w najwyższym stopniu.

– Biedny chłopiec – powtarzała Indra.

Bała się, że będzie musiała przyznać Belli rację. Któż zdoła przeżyć taką przygodę?

Z J1 wywietrzono wszelkie gazy i zapach dymu. Tsi został przeniesiony na pokład J2, gdzie zajmowali się nim Dolg i Marco. Obaj chcieli jak najprędzej usunąć z umysłów wilkoludów zwierzęcą dzikość i zło, ale życie Tsi było teraz najważniejsze. Bestie przystały na to, że posiedzą jeszcze trochę w klatce, a w zamian wszyscy bardzo chcieli coś dla nich zrobić. Podawano im najpyszniejsze jedzenie, a starsze dziewczęta przyniosły miękkie koce. Wszystko po to, by okazać im wdzięczność za uratowanie Siski i Tsi.

Madragowie mieli poważne zmartwienie. Już wiedzieli, skąd brały się te syki i parskania, które słyszeli podczas narady, jeszcze przed wybuchem pożaru. Wylądowali wprawdzie na stosunkowo gołej ziemi, ale trochę róż rosło i tam. Teraz Madragowie stwierdzili, że podwozia obu Juggernautów, gąsienice i wszystko jest gęsto omotane przez mordercze rośliny, które zamierzają gęstym kobiercem pokryć pancerną bazę intruzów.

Tich i Chor dokonywali oględzin wespół z Ramem i jednym wilkoludem. Ten wyjaśnił, że resztki maści, jakie im jeszcze zostały, w żadnym razie nie wystarczą na taką ilość róż, co zresztą nietrudno zrozumieć.

Chor wyprostował się.

– Najbardziej martwi mnie to, że przecież musimy jechać dalej przez różane łany. Jedna sprawa, to wyrwać się stąd, co może przy maksymalnym wysiłku maszyn by się udało, ale kontynuowanie podróży to całkiem co innego. Wciąż będziemy atakowani przez kolejne róże. W końcu wszystkie urządzenia zewnętrzne się pozapychają.

– To prawda – przyznał Ram, – W żadnym razie jednak nie możemy utracić pojazdów, które dają nam bezpieczeństwo. Muszą nam służyć, jak długo to możliwe, teraz znajdujemy się jeszcze za daleko od celu wyprawy.