– Nie – potwierdził Gere. – Jesteśmy wam winni wdzięczność za to, żeście się nami zaopiekowali. Nie cieszy nas tylko, że upieracie się jechać dalej w tym niebezpiecznym kierunku.
– Na pokładzie naszych pojazdów będziecie obaj bezpieczni. Niestety, musicie jechać z nami do Gór Czarnych, ale daję wam uroczyste słowo honoru, że wrócicie cali i zdrowi w bezpieczniejsze okolice.
– Do Królestwa Światła?
– Jeśli wyrazicie ochotę. Tylko że my tam nie trzymamy drapieżnych zwierząt.
Gere skrzywił się boleśnie.
– No to lepiej o tym zapomnieć.
– Nie bądź taki pewien. No dobrze, czy możemy cię teraz obejrzeć? Freke, pozwolisz, że najpierw zajmiemy się twoim bratem?
Tamten skinął na znak, że pozwala.
– Naprawdę chcecie być wilkami? A nie ludźmi?
– Wilkami!
– Proszę bardzo!
Marco stanął przed Gere, który dorównywał mu wzrostem, choć przecież książę Czarnych Sal nie był ułomkiem. Ujął w dłonie wilczy łeb i trzymał go długo. Gere miał do niego pełne zaufanie po tym, jak z taką łatwością zabliźnił wszystkie jego okaleczenia. Nie wiedział, co ludzie zamierzają tym razem mu zrobić, ale poddawał się zabiegom bez protestu.
Marco trzymał swoje rozpalone dłonie na głowie Gere bardzo długo, a potem polecił:
– Najlepiej żebyś się teraz położył na ławie, bo będzie trochę bolało.
Gere spojrzał na niego podejrzliwie, ale usłuchał. Marco zdawał sobie sprawę, że Freke czuwa, gotów do skoku, gdyby cokolwiek wzbudziło jego podejrzenia, ale że Dolg trzyma bestię w szachu. Gładził męskie, pokryte gęstym futrem ciało i szeptał coś do siebie. Gere kulił się z bólu i powarkiwał cicho, ale nie próbował uciekać.
Brat gapił się, wytrzeszczając oczy, gdy ciało tamtego z wolna się zmieniało. Ludzkie cechy znikały, ręce i nogi kurczyły się i przemieniały w wilcze łapy, w którymś momencie pojawił się też ogon.
W jakiś czas potem Marco wyprostował się i dał znak wilkowi, który zeskoczył na ziemię i stanął na czterech łapach. Zaraz też podbiegł do swego wybawcy i polizał go w rękę.
– Chwileczkę, Gere. To jeszcze nie koniec. Dolg!
Wspaniały niebieski blask szafiru rozjaśnił pomieszczenie, rażąc wilki w oczy. Dolg skierował światło na Gere, który poczuł w sercu coś bardzo przyjemnego. Coś się w nim uspokajało, choć nie wiedział co. Może to ta dzikość z Gór Czarnych, to wszystko, co w nim pragnęło zła? Nie umiał określić, czas pokaże, pomyślał.
Nieustannie słyszeli chrobot i drapanie z dołu. To członkowie ekspedycji starali się usunąć obrzydliwą masę roślinną, która oblepiła podwozia Juggernautów.
Przyszła kolej na Freke. Marco zebrał się w sobie, bo tym razem czekał go dużo trudniejszy zabieg. Freke zdawał się bardziej zarażony złem gór niż brat. Był też silniejszy, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym.
I podejrzliwy! Marco musiał stosować inne metody, by skłonić go do współdziałania. Freke nie pojmował, skąd się nagle w nim wzięła taka uległość, coś było w oczach zajmującego się nim człowieka, co zmuszało go do robienia rzeczy, których wcale robić nie chciał.
Wszystko trwało też znacznie dłużej. Kiedy jednak Marco skończył zabieg, a Dolg napromieniował dobrą siłą również Freke, w klatce nie było już dwóch wilkoludów, lecz dwa olbrzymie, łażące po podłodze wilki. Marco przemawiał do nich przez chwilę łagodnie, po czym otworzył kratę i wypuścił zwierzęta do dużej sali. Sassa, rzecz jasna, krzyknęła przestraszona i chciała uciekać na wieżę, ale wilki podeszły do niej i zaczęły ją lizać po rękach, bacznie obserwowane przez Dolga.
– Nie są już groźne – zapewniał syn Czarnoksiężnika. – Dzięki Marcowi i szafirowi agresja drapieżników została przemieniona w życzliwość dla wszystkich niewinnych ludzi i zwierząt. Ale… Takie całkiem przyjazne jeszcze nie są. Będą nas wspierać w walce ze złem, a wtedy okażą się nieubłagane!
Przy tych słowach Bella, która wciąż siedziała z zawiązanymi ustami i oczami, próbowała wrzasnąć. Poczuła na kolanie dotknięcie wilczego pyska. W niej wciąż tkwiło zło i słowa Dolga przeraziły ją śmiertelnie.
Dwaj niezwykli mężczyźni wzięli teraz ją do klatki, przygotowani na trudną walkę ze skażeniami w duszy tej małej, dobrej w gruncie rzeczy dziewczynki. Zmęczenie zabiegami na wilkach dawało o sobie znać, ale tego nie wolno było odkładać. Musieli ją uwolnić od wpływu zła również ze względu na jej nieszczęsnego ojca. Nie powinien niepotrzebnie cierpieć.
Zmagania były rzeczywiście bezpardonowe. Bella, czy raczej groźne siły w jej duszy, stawiały straszny opór. Raz po raz ktoś wchodził do izby i patrzył przerażony, jak z ciała Belli sypią się skry i jak Dolg musi ją mocno trzymać, by Marco mógł położyć dłonie na jej głowie. Tak zawsze delikatne jego ręce schwyciły dziewczynę brutalnie i potrząsały, Marco wymawiał formułki bardzo podobne do zaklęć Móriego.
Wielu nie było w stanie oglądać tego seansu. Juggernauty zostały szczęśliwie oczyszczone, można było ruszać w dalszą drogę. Gdyby tylko było wiadomo, jak to zrobić! Czekano jednak, aż Marco i Dolg doprowadzą zabieg do końca.
Staro w ogóle nie miał prawa wejść do sali, zresztą wcale o to nie prosił.
No i nareszcie zło dało za wygraną. Na krześle w klatce siedziała mała rozszlochana dziewczynka, Dolg zdjął ręcznik z jej oczu, iskrzenie ustało, ale Marco nie był do końca zadowolony. Ponawiał raz po raz próby, rzucał złu wyzwania, lecz bez rezultatu. Nareszcie odetchnął.
– Mamy to za sobą – powiedział do Dolga. – Szafir!
Również Bella otrzymała swoją porcję błękitnych promieni, a szafir od tego nie zmętniał.
– Ja chcę do taty – szlochała. – Gdzie jest mój ukochany tata?
– Przyprowadźcie Staro – polecił Marco.
Teraz już naprawdę mogli ruszać. Madragowie zamontowali przy swoich wypieszczonych pojazdach potężne szufle. Bardzo to pomogło, choć róże były twarde i stawiały zaciekły opór. Zresztą należało chyba mówić o krzewach, bo rośliny im dalej, tym były wyższe i rozrośnięte, miały też dłuższe i ostrzejsze ciernie. Przedzieranie się przez ten gąszcz stanowiło prawdziwą udrękę. W silnikach piszczało i zgrzytało, kolosy z trzaskiem miażdżyły zarośla czarnych kwiatów. Wprost trudno było tego słuchać. Parę razy rośliny kompletnie oblepiły gąsienice pojazdów i kilkoro wędrowców z Dolgiem na czele, ubranych w kombinezony ochronne, musiało wychodzić na zewnątrz, żeby zrobić porządek. Z farangilem w dłoni Dolg czyścił podwozia, chociaż wkrótce potem musiał zaczynać od nowa. Wszystko to pochłaniało mnóstwo czasu.
Kiedy krzewy osiągnęły rozmiary drzew, musieli się zatrzymać. Teraz z wież pojazdów też było widać róże. Gdyby chcieli, mogli je zrywać, wystarczyło wyciągnąć rękę. Tylko że nikt nie miał na to ochoty.
Pojazdy stały bez ruchu, pasażerowie dyskutowali.
– Przez cały czas w ogóle nie zauważyliśmy żadnej wsysającej siły – rzekł Ram.
Faron skinął głową.
– Dobrze! W takim razie wyrażam zgodę. Kto?
– Jori jest najzręczniejszy. Jeśli nie liczyć Tsi, rzecz jasna – powiedział Ram.
– Więc niech wyrusza Jori. Ale nie sam, poślijcie z nim któregoś ducha. To bardzo ryzykowna wyprawa, najchętniej bym tego uniknął.
W chwilę potem mogli obserwować, jak niewielka gondola wznosi się w powietrze z wieży J2. Na jej pokładzie znajdowali się Jori i Heike.
– Nie wiedziałam, że mamy ze sobą gondolę – powiedziała Indra z urazą w głosie. – Powinniśmy byli skorzystać z niej dawno temu.