– Nie mogliśmy tego zrobić – odparł Faron surowym tonem. – Musieliśmy być absolutnie pewni, że żaden wiatr jej nie wessie i nie uniesie w góry. Jest przeznaczona na czarną godzinę, że tak powiem. Teraz utknęliśmy tu na dobre i musimy się dowiedzieć, jak wygląda dalsza okolica. Nie możemy posuwać się w ten sposób w nieskończoność.
– Tym to moglibyśmy polecieć do domu – wtrącił Staro, uszczęśliwiony, że odzyskał swoją córeczkę, dobrą, miłą i grzeczną jak dawniej.
– Na razie jeszcze nie, ale obiecuję wam, że polecicie – uśmiechnął się Ram. – Wy nie musicie towarzyszyć nam do końca.
Staro odetchnął z ulgą.
– Ale Tsi nie wytrzyma długiej podróży do domu.
Jori i Heike wrócili zdumiewająco szybko.
– Jesteśmy na miejscu! – oznajmił Jori podniecony. – Dolina kończy się stromą ścianą tu, zaraz. Rośnie przy niej kilka ogromnych drzew i domyślamy się, gdzie może być wejście. W skale za drzewami widzieliśmy wielką grotę. Farangil powinien dać sobie radę.
– A pojazdy?
– W grocie zmieszczą się bez problemu, trzeba tylko usunąć drzewa!
– Czy to daleko stąd?
– Najwyżej sto metrów!
Wszyscy popatrzyli po sobie uśmiechnięci. Nareszcie! Nareszcie!
Po długotrwałych pożegnalnych uściskach Jori zabrał do gondoli Staro i Bellę, żeby odwieźć ich do domu. Gdy tylko mały punkcik zniknął nad doliną, podróżnicy zabrali się do pracy.
Trzeba było oczyścić drogę dla Juggernautów, których za nic na świecie nie mogli utracić. Największa odpowiedzialność spoczywała na Dolgu, bo to on posługiwał się farangilem. Wspaniały kamień wyrywał jedno potężne drzewo po drugim, korzenie poddawały się z trzaskiem, ale przedtem broniły długo i zaciekle. Wszyscy członkowie ekspedycji mieli na sobie kombinezony ochronne, zdążyli się bowiem przekonać, jak brzemienne w skutki może być zetknięcie z różami.
Na razie wszystko szło dobrze.
I nagle natrafili na coś, o czym Jori i Heike nie mówili. Prawdopodobnie w ogóle tego nie dostrzegli.
Drzewo matka.
Było ogromne. Nie tak strasznie wysokie, ale rozpościerało się szeroko na skale, w której majaczyła grota.
– Nigdy w życiu nie zdołam podejść do pnia – jęknął Dolg. – Kwiaty wiszą prawie nad ziemią, nie potrafię ich ominąć.
Stali przez jakiś czas zamyśleni. Czy zostaną mimo wszystko zatrzymani? I to teraz, kiedy są już tak blisko!
– I tak musimy zaczekać na Joriego – przypomniał Ram.
– Dzieli nas od domu Staro wiele dni drogi, będziemy chyba długo czekać – zauważyła Indra. – Gondola porusza się co najmniej pięć razy szybciej niż Juggernauty. I nie trzeba zwracać uwagi na trudne warunki terenowe. Jori będzie tu lada moment. Co wy na to, duchy? Potraficie zbliżyć się do pnia?
– Tak żeby nie zetknąć się ze złem, chciałaś zapytać? – rzekł Cień cierpko. – W każdym razie nam kolce róż nic nie zrobią.
– Ale żaden z was nie może zabrać farangila – zauważyła Indra.
– Właśnie się nad tym zastanawiam – powiedział Dolg. – A może Shira?
Drobna przedstawicielka Samojedów patrzyła na niego, wytrzeszczając oczy.
– Myślisz?
– Spróbujmy!
Ponownie wyjął szlachetny kamień, wszyscy obecni usunęli się na bok. Dolg z miłością trzymał klejnot i coś do niego szeptał. Kamień żarzył się ciepłym blaskiem.
Syn Czarnoksiężnika odetchnął spokojnie i podał go Shirze.
– Zobacz! Akceptuje cię!
– No wiecie – szepnął Marco z podziwem. – Nawet ja nie dostąpiłem tego zaszczytu. Moje uszanowanie, Shira!
Przelotny uśmiech rozjaśnił jej twarz, ujęła kamień z czcią i wolno poszła ku zwieszającym się nisko gałęziom. Czarne jak noc róże poruszały się nad jej głową, nie zdołały jej jednak dotknąć.
Shira zniknęła patrzącym z oczu, pochłonęła ją ciemność. I tylko czerwonawa poświata wskazywała, gdzie się znajduje.
– Ale przecież to drzewo zawali się na nią – wyszeptał Oko Nocy zmartwiony. – I jak po wszystkim usuniemy tyle gałęzi?
Nikt nie potrafił odpowiedzieć na jego wątpliwości.! W napięciu obserwowali, co się dzieje.
Nagle w górę strzelił rozpalony, czerwony blask. Do patrzących dotarły jakieś trzaski, jakby ktoś protestował, ziemia pod ich stopami drżała, wielkie drzewo zgięło się z potężnym łoskotem, gałęzie trzęsły się, w końcu wszystko runęło, padło na ziemię, zwiędnięte i martwe. Z plątaniny gałęzi wyłoniła się Shira, zdrowa i cała, z przygaszonym farangilem w dłoni.
– To potężny kamień, Dolgu – oznajmiła z szacunkiem.
Dolg w zdumieniu przyglądał się dziełu farangila i Shiry.
– Chyba nie tylko farangil jest taki potężny – rzekł z wolna. – Widać, że byłaś już kiedyś u źródeł jasnej wody, Shiro! Spójrz! Nic nie zostało z tego ogromnego drzewa!
Tak było naprawdę. Kolosy mogły przez nic nie zatrzymywane wjechać do wnętrza góry. Kiedy światło reflektorów padło na skałę, zobaczyli, że ciemne wejście do groty się otwiera, może nie zapraszająco, ale jednak.
– Musimy poczekać na Joriego – powiedział Marco.
– Oczywiście – zgodził się Faron. – A tymczasem wejdźmy na pokład J1.
– Myślicie, że nie wyrosną nam nowe drzewa? – zapytała Indra.
– Skoro drzewo matka przestało istnieć, to chyba nie – uspokoił ją Dolg. – Mam raczej nadzieję, że całe to różane morze w dolinie wkrótce zwiędnie i przestanie istnieć.
– Byłoby cudownie – rozmarzyła się Indra.
Jori rzeczywiście wrócił bardzo prędko. Wszystko poszło dobrze, Staro i Bella zostali życzliwie przyjęci w rybackiej wiosce. Ojciec przyjmował mnóstwo komplementów z powodu swego nowego wyglądu. Twarz też się podobała współplemieńcom, chociaż ją Marco poprawiał w wielkim pośpiechu.
Po zasłużonym odpoczynku ekspedycja była gotowa wejść do groty.
Wozy przejechały po martwym, kompletnie pozbawionym jakiejkolwiek siły drzewie.
– Zastanawiam się, co na to powiedzą ci, tam, w Górach Czarnych – zachichotał Jori.
Tich uśmiechał się tylko pod nosem.
Wejście do groty znajdowało się trochę ponad ziemią, ale nie na tyle, by pojazdy nie mogły pokonać różnicy poziomów. Jak zwykle przodem szedł J2, a J1 posuwał się za nim.
Nie ujechali daleko, kiedy z J2 odezwała się syrena alarmowa i J1 gwałtownie zahamował.
Wkrótce odkryli, co się stało. Rozległy się krzyki przerażenia.
– Och, nie – powtarzał Ram ze zgrozą. – Wpadliśmy w różaną pułapkę tak, jak się obawiałaś, Indro. – Jak my się stąd wydostaniemy?
Margit Sandemo