Zamierzali przemknąć się w Góry Czarne, by tak rzec, od tyłu. Przedostać się przez tę straszną dolinę, w której groziło im wessanie przez potężny prąd powietrza, bez możliwości powrotu. Problem polegał na tym, że nie istniały żadne inne drogi do Gór Śmierci, przynajmniej nikt w Królestwie Światła o nich nie wiedział. Wszędzie sterczały tylko wysokie aż do chmur i bardzo strome skały.
Ale czyn Gondagila, który uratował dwóch głuptasów, Joriego i Tsi-Tsunggę, uczepionych skały, dodawał wszystkim otuchy. Gondagil nie został wessany w dolinę. Skoro on tego uniknął, to ekspedycja również może.
Ale zdawali sobie mimo wszystko sprawę z tego, że Gondagil miał niewiarygodne szczęście. Chociaż leciał gondolą, pojazdem najbardziej narażonym na katastrofalne działanie strumienia powietrza, jego akcja ratunkowa się powiodła. Znalazł się poza obrębem „ssania” i wylądował wysoko na szczycie skały. Tam chłopcy mogli wejść do środka.
To, co Gondagil opowiadał, nie było wprawdzie zbyt optymistyczne, mówił o potężnych masywach górskich i o ciemnościach, ponieważ znajdował się daleko od Królestwa Światła. Widział jedynie niedostępne skały.
Czy między tymi górami są jakieś doliny? – pytano go. Prawdopodobnie są – odpowiadał. Ale im dalej od Królestwa Światła, tym ciemności były głębsze. A błyskawice ustały w momencie, kiedy znalazł się w górskiej okolicy. Jakby te diabelskie góry chciały ukryć swoje tajemnice.
No, a śmiertelne krzyki?
Owszem, słyszał kilka przejmujących, odbijających się echem od skał wołań, kiedy się zbliżał. Potem jednak nastała kompletna cisza.
Bardzo chętnie zabraliby ze sobą Gondagila na obecną wyprawę, on zresztą też tego chciał, ale wiedział, jak jest ryzykowna. Myśl o tym, że Miranda mogłaby zostać sama i że on może nigdy nie zobaczyłby swego dziecka, sprawiła, iż postanowił zrezygnować z udziału w ekspedycji. Wszyscy rozumieli tę decyzję. Miranda go potrzebowała. Zresztą mimo wszystko stanowili dużą, starannie dobraną grupę, która potrafi radzić sobie w najtrudniejszych okolicznościach.
Poza tym Gondagil przekazał im bardzo szczegółowe opisy wszystkiego, co widział. Zamierzali zaatakować Góry Śmierci daleko na południu. Może tam masyw nie jest aż taki niedostępny? Nikt jednak tego nie wie. Siska opowiadała, że od strony jej rodzinnej osady Góry Czarne są bardzo strome i absolutnie niedostępne.
Jedyne wejście, jakie znali, to to, które Siska nazywała doliną odkurzaczową, a Indra traktem śmierci.
Gondagil i Helge mieli wątpliwości, czy owo zjawisko wsysania trwa przez cały czas. Odnieśli bowiem wrażenie, że zaczyna się ono wówczas, kiedy w pobliżu pojawi się jakaś żywa istota. Wtedy zrywa się ten wyjący, dudniący wicher, który można opisać jako trąbę powietrzną lub tornado.
Indra zapytała Kiro, który znajdował się obok niej na pokładzie J1:
– Skoro zamierzamy dostać się tam od tyłu, to czy równie dobrze nie moglibyśmy jechać od południowego zachodu, czyli po drugiej stronie Atlantydy? Przecież tutaj w głębi Ziemi jest tak, jak byśmy się znajdowali w pustej misie?
– Chyba rozumiem, co masz na myśli – odpowiedział z uśmiechem. – Chodzi ci o to, że powinniśmy zatoczyć koło? W przekroju wyglądałoby to mniej więcej tak:
Kiro zaczął rysować. Nakreślił krąg, w górnej jego części umieścił łańcuch Gór Czarnych, a w dole zaznaczył granicę Królestwa Światła.
– Tak właśnie myślałam – potwierdziła Indra z ożywieniem.
Kiro potrząsnął głową.
– Podjęliśmy już taką próbę. Pewnego razu wyruszyła ekspedycja…
– I?
– Zniknęła bez śladu. Aby się z nimi komunikować, ustawiliśmy paru ludzi po zewnętrznej stronie muru. Kontakt tych ludzi z ekspedycją urwał się bardzo szybko. Zaledwie po kilku godzinach. Później nie podejmowaliśmy już tego rodzaju prób.
– Czy myślisz, że Góry Czarne dochodzą aż do samej krawędzi tej pustej misy?
– Nic na ten temat nie wiemy. Uczestnicy ekspedycji mówili o wielkich, bladych lasach pełnych fantastycznych róż. A potem zaległa cisza.
– Kiedy to było?
– Na długo przedtem, zanim ty przybyłaś do Królestwa Światła.
Ale ja nie jestem tutaj tak strasznie długo, pomyślała Indra. Trzeba zapytać rodzinę Czarnoksiężnika, pojawili się tutaj jeszcze w osiemnastym wieku, może oni coś wiedzą.
Chociaż nie sądzę. Przecież w Królestwie Światła określenie „dawno temu” jest niebywale rozciągliwe. A poza tym, czyż to nie zbyt wiele optymizmu myśleć, że zapytam o coś rodzinę Czarnoksiężnika, kiedy wrócimy? Bo czy rzeczywiście wrócimy? Czy i my nie zaginiemy bez wieści?
Z drżeniem wciągnęła głęboko powietrze. W takim razie zniknę razem z Ramem. A to już nie wydaje się takie trudne. Nie tak strasznie trudne…
Nagle, najzupełniej nieoczekiwanie, Kiro uścisnął jej rękę.
– Jak to dobrze, że z nami jesteś, Indro – mruknął.
– Dlaczego? – zapytała, wytrzeszczając oczy.
– Dlatego, że wszyscy cię lubią. Masz takie pogodne usposobienie. A to ważne na pokładzie tego pojazdu.
Potem odwrócił się i odszedł.
Oj, pomyślała Indra uradowana. Ów drobny gest przyjaźni rozzłocił jej cały dzień. Rozglądała się za Ramem, ale ten nie pokazał się od chwili, gdy weszli na pokład Juggernauta.
Zaczęła więc wyglądać na zewnątrz przez wielkie okno na przedzie pojazdu.
Niewiele było do oglądania. Wieczny mrok panujący w Ciemności przesłaniał prawie wszystko, mimo że wciąż znajdowali się dość blisko jasnego muru. Indra stwierdziła, że poruszają się powoli naprzód w jakiejś dolinie o skąpej wegetacji Ogromne pojazdy nie pasowały do tego krajobrazu. Nie miała pojęcia, co będzie dalej, nie wierzyła też, by Chor i Tich wiedzieli więcej niż ona.
Nagle potężna błyskawica rozdarła przestrzeń przed nimi i w mgnieniu oka Indra mogła zobaczyć straszny krajobraz przed sobą.
Góry Czarne.
Znajdowały się jednak daleko stąd. Dużo dalej niż górska ściana, którą przebyła Siska. Chyba nie można się dziwić, że pionierzy z Królestwa Światła najczęściej atakowali te góry właśnie tam. Bo tam najłatwiej dotrzeć.
Tutaj w głębi Ziemi nie istniały szczyty pokryte śniegiem. Zdążyła zauważyć, że są czarne. Granatowoczarne z jaśniejszymi i ciemniejszymi niuansami. Wkrótce wszystko zniknęło.
I tam właśnie zmierzamy, pomyślała z dreszczem, który zaczynał się od palców stóp i powoli przesuwał się w górę, do czubka głowy. Czuła, że marznie do szpiku kości.
Spojrzała w dół i powiedziała:
– Ziemia tutaj musi być urodzajna?
Wiedziała, że ktoś obok niej stoi, dlatego zadała pytanie, nie miała jednak pojęcia, do kogo kieruje te słowa.
– To prawda. Szkoda tylko, że znajduje się poza granicami Królestwa Światła.
Indra drgnęła. Głos, sposób mówienia przypominały Talornina. Może tylko głos był trochę głębszy, a ton bardziej władczy.
Odwróciła się. Musiała spojrzeć w górę. Zakręciło jej się w głowie, kiedy spojrzała w oczy Farona, które lśniły głęboko w obliczu jakby pokrytym maską i które trudno było rozpoznać.
– Chodzę tak, rozmawiam z ludźmi, bo chcę was lepiej poznać. Wyglądasz na osobę bardzo zainteresowaną otoczeniem.
Ten stłumiony metaliczny głos należał do bardzo stanowczego człowieka.
– Tak, urodziłam się ciekawska – odparła Indra. – A może, inaczej mówiąc, spragniona życia i wrażeń. Ciekawość to chyba nie najlepsze słowo i ma takie nieprzyjemne podteksty.
Faron nie komentował jej odpowiedzi. Może nie należało tyle gadać w jego obecności?