– Ty jesteś Indra – skonstatował. – Jakoś się jeszcze nie zorientowałem, jaką masz do spełnienia misję w naszej ekspedycji.
O mało nie chlapnęła: ja też nie. Na szczęście zdążyła się powstrzymać.
– Polecono mi pomagać w przygotowywaniu jedzenia i w ogóle – odparła wymijająco.
„I w ogóle”? To nie brzmi szczególnie przekonywająco. Rzeczywiście, odpowiedź nie wystarczyła Faronowi.
– Wątpię, żeby to miało być wszystko. Możesz mi przedstawić swoje dane?
– Indra Gard z Ludzi Lodu. Córka Gabriela i siostra Mirandy, która wyszła za mąż za Warega Gondagila. Poza tym siostra Filipa, który został sprowadzony do ojca ze świata umarłych. Na niewiele się to jednak zdało bo Filip woli przebywać z duchami. Ja przybyłam razem z czarnoksiężnikami Mórim i Dolgiem oraz Markiem, który jest moim krewnym.
Nareszcie coś, co wzbudziło jego zainteresowanie.
– Dalekim krewnym – dodała pospiesznie. – Nie powinnam wykorzystywać jego nazwiska dla osobistych celów.
Czarne oczy przyglądały się jej badawczo. To sprawiło, że zaczęła mówić zbyt szybko i byle co.
– Właściwie nie zdobyłam jeszcze w Królestwie Światła żadnego zawodu, ponieważ jestem okropnie lekkomyślna, poza tym nie mogę się zdecydować. Ale szukam, wciąż szukam. I oni tutaj mają ze mną problemy, ponieważ bardzo kocham Rama. Myślę, że najlepiej opowiedzieć o wszystkim zaraz, skoro już zaczęłam.
– Wiem o tym – odparł Faron bez uśmiechu.
– Nie należę raczej do ważnych członków ekspedycji. Ale bardzo bym chciała się przydać. A ty? Mógłbyś opowiedzieć mi o sobie?
Wtedy jednak Faron odwrócił się i bez słowa odszedł.
Niech licho porwie moje gadulstwo, pomyślała Indra, znowu się wygłupiłam. Ale naprawdę chciałabym wiedzieć o nim to i owo, fascynuje mnie.
A może nie mówi się ty do osoby tak wysoko postawionej? Może powinnam była mówić Wasza Obca Wysokość albo coś w tym rodzaju? Tylko że przecież w Królestwie Światła wszyscy zwracają się do siebie po imieniu, czyżby jemu ten familiarny ton nie odpowiadał?
Nagle w megafonie rozległ się głos Ticha. Padły krótkie, pospieszne słowa, wskazujące, że kierowca jest bardzo zdenerwowany:
– Ram! Mamy na pokładzie pasażera na gapę!
4
Ram natychmiast przybiegł z „mostka kapitańskiego”. Jak zawsze na jego widok Indra poczuła, że nogi się pod nią uginają.
Oczy wszystkich skierowane były na wodza Strażników. Widzieli, że jego wargi poruszają się, z pewnością wypowiadają niezbyt piękne słowa. Zdążył już poprosić Chora, by zatrzymał pojazd, a teraz polecił to samo również Tichowi.
Kiedy dwa kolosy wyłączyły silniki, zaległa dzwoniąca w uszach cisza.
– Kto to może być? – zastanawiała się Indra, wysiadając z innymi z pojazdu.
– Nie ma znaczenia, kto – odparł Ram, idący obok niej, zresztą może było odwrotnie, może to ona starała się zawsze znajdować blisko niego? – Żeby tylko nie Berengaria.
Ale to nie była Berengaria Drobna istota, którą Jori wyprowadził z J2, to Sassa.
– Ależ Sasso! – zawołała Siska. – Jak mogłaś wpaść na coś równie głupiego?
– Głupiego? – zapytał Faron, wyglądający teraz jak gradowa chmura. – To niewybaczalne!
– No, moja kochana, ale nas urządziłaś – warknął Ram. – Co my teraz zrobimy? Jest za późno, by zawracać.
Sassa pochlipywała cichutko.
– Wszystkim wolno jechać, tylko mnie się nigdy nigdzie nie zabiera. Ale zostawiłam na stole kartkę do dziadka i babci, żeby się nie denerwowali. Napisałam, że Marco będzie się mną opiekował.
– Sprawiłaś mi tym wielką radość – syknął Marco ze złością. – Rzeczywiście nie mam nic innego do roboty, tylko opiekować się dziećmi!
– Ja nie jestem dzie… – zaczęła Sassa, ale przerwał jej Faron:
– Ktoś jednak musi się tobą zająć. Znam tylko jedną osobę, która miałaby na to czas.
Nagle Indra poczuła na sobie spojrzenia wszystkich.
– No tak, nie może być inaczej – bąknęła. – Dlaczego to zawsze ja, która przecież nie cierpię dzieciaków, jestem wyznaczana do opieki nad niesfornymi malcami? Najpierw Reno, ta potworna mała bestia, potem Thomas Llewellyn, który tak się lękał tego świata, że był niczym małe dziecko, a teraz Sassa, bojąca się własnego cienia. A czy przypadkiem nie zabrałaś ze sobą Huberta Ambrozji? – zakończyła złośliwie.
– Nie, nie zmieściła się do kieszeni.
– Dzięki chociaż za to! Z kotem to już bym sobie na pewno nie poradziła!
Ram powiedział:
– Indro, przeprowadzisz się z Sassa na pokład J2. Nie możemy ulokować jej w J1.
Indra posłała mu rozdzierające serce spojrzenie, chciało jej się płakać na myśl o tym, że zostanie z nim rozdzielona na cały czas podróży, pośpiesznie próbowała znaleźć jakieś wyjście.
– Ale może udałoby się umieścić ją gdzieś, gdzie nie narobi szkód?
Sassa rozjaśniła się, ale Indra syknęła przez zęby:
– All right, mogę rozpostrzeć nad biedactwem swoje opiekuńcze skrzydła! Ale dostaniesz za swoje! Będziesz musiała wykonywać wszystkie zadania, których ja nie lubię, będziesz wynosić śmieci i sprzątać ze stołu, i wypełniać najnudniejsze obowiązki, które mnie zawsze wydają się stratą czasu!
Faron rzekł lakonicznie:
– Każdy sługa też, jak widać, ma swego sługę.
Indra spojrzała na niego wciąż rozgoryczona, że zawsze zleca jej się tak mało interesujące zadania. Nagle jednak zaczęła się śmiać i zaraziła tym pozostałych, nawet Sassę. W końcu również Faron musiał odwrócić twarz, ale Indra widziała wyraźnie, że zrobił to dlatego, bo nie mógł opanować drżenia warg.
Kiedy się już uspokoili, Indra miała nareszcie czas rozejrzeć się po okolicy i określić, gdzie się znajdują. Wciąż byli w tej z pozoru nie kończącej się, płaskiej dolinie, teraz jednak już nie tak rozległej. Wzgórza po obu stronach zdawały się wyższe, roślinność też jakby bujniejsza. Gdyby stała się jeszcze bardziej gęsta i wysoka, mogłoby to stanowić problem, pomyślała Indra.
Trzej przywódcy roztrząsali jakąś sprawę, ale po chwili podeszli do pozostałych członków ekspedycji.
– Zbliża się czas snu – powiedział Ram. – Wygląda na to, że tutaj jest spokojnie i bezpiecznie, postanowiliśmy więc rozbić obóz. Kiro, ty jesteś szefem kuchni, zadbaj, by twoja załoga, Indra, Sassa i Yorimoto, przygotowała dla wszystkich posiłek. Zjemy w pojeździe, bo tutaj mogą się znajdować jakieś robaki, których nie znamy. Pozostali członkowie ekspedycji zajmą się tymczasem swoimi obowiązkami.
Indra nie mogła do końca zrozumieć, jak to się stało, że samuraj został pracownikiem kuchennym, on starał się jej wytłumaczyć, że w ostatnim okresie swego ziemskiego życia był roninem, czyli samurajem nie mającym ani pana, ani zajęcia. Ronin musi wędrować po świecie i podejmować się wszelkich prac, i dzięki temu właśnie on nauczył się radzić sobie sam. Jest zaś bardzo wdzięczny, że pozwolono mu uczestniczyć w tej wyprawie, wobec tego może robić cokolwiek i nie będzie to narażać na szwank jego samurajskiej dumy.
Sassa nie opuszczała Indry ani na krok, ona zaś starała się być dla dziewczynki miła, bardzo dobrze rozumiała jej uczucia.
W przyjemnej atmosferze zjedli bardzo smaczny posiłek przy długim stole rozstawionym pośrodku J1. Faron prezydował przy jednym końcu stołu, Marco przy drugim. Wódz przekazał trochę więcej informacji o wyprawie.
Jego metaliczny głos odbijał się dziwnie od ścian pojazdu. Zebrali się tu wszyscy, również pasażerowie J2. Była to bowiem uroczysta chwila, nikt nie wiedział, kiedy znowu będą mogli siedzieć tak spokojnie.