Kiedy odpoczywali w jakiejś górskiej kotlince, Indra powiedziała z niepewnym uśmiechem:
– Ty i ja, Shiro, mamy coś wspólnego. Albo ściśle biorąc, odwrotność… – nie dokończyła i roześmiała się.
Nie znała Shiry zbyt dobrze, rozmawiały ze sobą zaledwie parę razy, ale Indra nigdy nie miała trudności w nawiązaniu naturalnego kontaktu z tymi, których w Królestwie Światła lubiła. A lubiła wielu. Należała do osób obdarzonych wielkim sercem.
Mała pochodząca z Azji kobieta o ślicznych skośnych oczach spojrzała na nią pytająco.
Indra wyjaśniła:
– Miłość twojego życia ma na imię Mar. Moja nazywa się Ram. Wychodzi z tego anagram. Mar-Ram.
Shira wybuchnęła śmiechem.
– Rzeczywiście!
Spojrzała na postawnego Mara, który wsparty na swoim wielkim łuku rozmawiał z Yorimoto, dźwigającym budzący grozę samurajski miecz.
– Bo myślę, że nadal go kochasz? – zapytała Indra cokolwiek niepewnie.
– Oczywiście. Ale dla nas, duchów, to już nie to samo. Ziemska miłość w jakimś sensie zanika i zostaje zastąpiona bezgranicznym oddaniem.
Indra przyglądała jej się zaciekawiona.
– Czy przedtem było lepiej?
– Co masz na myśli?
– Czy chciałabyś znowu być człowiekiem? Tak jak Sol?
– Nie, generalnie rzecz biorąc, nie – zapewniła mała Shira, która sięgała Indrze do ramienia i sprawiała, że ta czuła się niczym wielkolud. – Nie, być duchem to cudowna sprawa, za nic nie chciałabym się zamienić. Zresztą miałam też bolesne wspomnienia z mojej wędrówki poprzez groty, nigdy nie zdołałam się ich pozbyć. Prześladowały mnie do chwili, kiedy odrodziłam się jako duch należący do Ludzi Lodu. Wtedy koszmar zniknął. Dlatego niechętnie wyruszyłam na tę wyprawę. Boję się, że wspomnienia mogą powrócić. Nie zniosłabym tego.
– Rozumiem cię. Czytałam przecież kroniki Ludzi Lodu i wiem, przez co musiałaś przejść. Ta ostatnia próba… Mój Boże, spotkać tych wszystkich, którym się mimo woli wyrządziło krzywdę, to musi być nieludzko przykre.
– To jest niczym cierń smutku w duszy – odparła Shira z powagą.
Smutek. Znowu smutek. Niczym cierń w duszy. „Lecz smutkiem tchną czarne jak noc róże”.
Shira patrzyła na pobliską skałę, po której wspinała się Sol, a za nią spoceni Kiro i Jori, którzy nie zdołali powstrzymać jej żądzy przygody.
– Ale rozumiem także Sol. Jej ludzkie życie było takie krótkie, szczerze mówiąc, nic z niego nie miała.
Indra powiedziała cierpko:
– No cóż, z tego co czytałam w kronikach, potrafiła wykorzystać ten krótki czas, jaki został jej dany. Ale zgadzam się, że niewiele użyła.
– Ona należała do obciążonych złym dziedzictwem – rzekła Shira łagodnie. – Ale teraz musimy chyba ruszać dalej.
– Okropne miejsce, to tutaj!
– To głównie wina chłodu i Ciemności. Poza tym jednak odczuwam tu jakiś majestatyczny, pełen melancholii smutek, coś takiego jest w tym sterylnym krajobrazie, który moim zdaniem łatwo naruszyć.
Łatwo naruszyć? zastanawiała się Indra, wspinając się po skale. No, może tak, nie w dosłownym znaczeniu, ale coś w tym jest. Roślinność musi się tutaj zmagać z bardzo trudnymi warunkami Nie ma światła, nie ma ciepła, ciekawe, co z wodą? Czy jest tu jakaś wilgoć? Mogłoby się wydawać, że w takiej rozległej dolinie powinna płynąć rzeka. Ale chyba nie ma nawet małego strumyka.
Ram wyciągnął rękę i pomógł jej wejść na kolejny skalny występ. Kiedy znalazła się już na górze, na króciutką chwilę przytuliła się do niego. Musiała poczuć jego bliskość, zapach, to niepojęte ciepło, jakie z niego promieniowało.
Wzmocniło ją to przed dalszym wysiłkiem.
– Ech, niewiele tu widać – powiedział Dolg, idący z ich grupą jako znający się na czarach. Sol i Marco szli z pozostałymi dwiema grupami.
Zespół Rama zgodny był co do tego, że widok z centralnego wzgórza nie jest tym, czego się spodziewali. Mieli przed sobą dolinę układającą się w kształt litery Y, główna równina dzieliła się na dwie odnogi. Daleko, daleko stąd majaczyła jeszcze w ciemnościach słaba poświata w miejscu, gdzie powinna się znajdować kopuła Królestwa Światła. Wprawdzie obie odnogi widzieli dość niewyraźnie, ale za to piętrzyły się przed nimi potężne, bardzo groźne i złowieszcze Góry Czarne. Z tego centralnego wzgórza, na którym stali, widać je było w całej okazałości. Poszarpane, z tuzinami sterczących szczytów, ciągnęły się w dal, zamykając horyzont.
– Uff! – zadrżała Indra.
– Owszem, chyba nie ma sensu podejmować próby przedarcia się przez wzgórza – stwierdził Ram. – Powinniśmy zejść na dół i złożyć raport.
Grupa dowodzona przez Kiro sforsowała północną górską ścianę. Na niewiele się to jednak zdało, ponieważ dalej wznosiła się kolejna ściana, podobna do tej, pod którą przed wielu laty przedarła się Siska.
Kiro i jego ludzie po prostu niczego nie widzieli. W każdym razie od północnej strony. Mieli natomiast dobry widok na lewą odnogę doliny.
– Wygląda to wszystko dość normalnie – zauważył Jori.
– Owszem – odparł Kiro. – Chodźcie! Idziemy na dół.
– Tyle wspinania, żeby zobaczyć tak niewiele – westchnęła Sol. – Ale było warto. Spójrzcie na ten migotliwy wschód słońca! Posłuchajcie porannego śpiewu ptaków w ciepłym powietrzu!
Jej towarzysze wpatrywali się w ciemność okrywającą wszystko ciężką zasłoną, wsłuchiwali się w głuchą, absolutnie martwą ciszę, dygotali z zimna w lodowatej pustce i musieli się uśmiechać, słysząc ironiczne słowa Sol.
Po chwili zawrócili i zaczęli schodzić w dół.
6
Siska, leśna księżniczka, która znalazła się na trzecim wzgórzu, czuła się znowu lepiej niż inni. Takie same drzewa rosły również w jej lesie. Wysokie, proste i gładkie. Poszycie tutaj było jednak inne, jakby bardziej miękkie niż w jej rodzinnych stronach.
Grupa Siski rozproszyła się przy wejściu na południowe wzgórza. Dowódcą był Marco, a Heike i Tsi-Tsungga zostali wysłani każdy w swoim kierunku, natomiast Siska i Oko Nocy poszli w stronę południowej ściany góry. Wkrótce Siska zostawiła Oko Nocy, ale to bez znaczenia, bo wszyscy mieli łączność telefoniczną z Markiem. Nie było więc niebezpieczeństwa, że się zgubią. Jedyne zagrożenie stanowiła samotność.
Dziewczyna przystanęła. Ku południowi rozciągało się pustkowie, dzikie i ponure, bez najmniejszego śladu życia. Nikt nie wiedział, co się ukrywa w oddali, nikt, kto to widział, nie wrócił do domu, by opowiedzieć o tajemnicach wymarłej krainy.
Na ile zdołała się zorientować, to nie był teren, w którym mogłyby się poruszać Juggernauty. Zbyt gęsty las, zbyt nierówna ziemia. Juggernauty dawały sobie radę w wielu sytuacjach, ale nie w takich wąskich przejściach, musiałyby się chyba złożyć jak harmonia, żeby się przez nie przecisnąć.
Kiedy tak stała w tej dzwoniącej w uszach ciszy pustkowi, nagle znowu odezwały się te straszne krzyki z Gór Czarnych i błyskawica przetoczyła się ponad przerażająco bliskimi szczytami, oświetlając je w całej ich grozie. Potem powróciła ciemność.
Na ten widok Siska skuliła się. Stwierdziła jednak, że zdążyła zobaczyć coś więcej. Od południowo-wschodniej strony, w głębi Gór Śmierci.
Ptaki? Czy to były ptaki, te cienie, które zarysowały się wyraźnie na ciemnoszarym niebie? Ale czy nie za wielkie jak na ptaki? Wszystko odbyło się tak szybko, że nie miała pewności, czy w ogóle cokolwiek widziała.
Przeraziło ją to jednak na tyle, że odwróciła się, by wrócić do towarzyszy.