Выбрать главу

Prestimion spojrzał niepewnie na Septacha Melayna.

— To wszystko jest dla mnie za bardzo przewrotne — wyznał.

— Udawać ucieczkę? Czy Korsibar okaże się wystarczająco naiwny, by w to uwierzyć? A potem wymknąć się z Zamku przed jego nosem i powrócić z mnóstwem magicznych maszyn?

— Wyjaśniałem już — powiedział z godnością Vroon — że maszyny to nie magia, tylko nauka.

— Skoro Vroon sądzi, że zdoła tego dokonać, niech jedzie.

— Sepiach Melayn tylko machnął ręką. — Mamy dziś do załatwienia ważniejsze rzeczy.

— Tak, oczywiście. Zezwalam ci powrócić na Zamek, Thalnapie Zeliforze. — W głosie Prestimiona brzmiało zniecierpliwienie.

— Chcesz eskorty? — spytał jeszcze wycofującego się z namiotu maga. — Mogę ci dać dwóch ludzi z Muldemar, którzy zostali ranni nad Jhelum i jutro nie będą walczyć. Załatw tę sprawę z Tara-dathem. I powróć z tymi swoimi machinami jak najprędzej.

Thalnap Zelifor pożegnał go uroczystym gestem rozbłysku gwiazd i znikł.

Bitwa rozpoczęła się o świcie. Niebo było czyste, błękitne, słońce grzało mocno. Imponujący korpus mollitorów stał w gotowości na czele armii rebeliantów, a na grzbiecie każdego siedział jeździec, gotów zmusić bestię do ataku na sygnał Prestimiona. Obie armie stały naprzeciw siebie na szerokiej, płaskiej równinie, której monotonię przerywało kilka nędznych krzaczków i rzadkie sterczące skały. Doskonałe miejsce do szarży mollitorów, pomyślał Prestimion. Sam stał na lewym skrzydle, na czele łuczników, nieco z tyłu od pierwszej linii. Włócznicy i procarze, dowodzeni przez Gialaurysa, zajmowali centrum i również stali nieco z tyłu. Kawaleria pod wodzą diuka Miaule znajdowała się na prawym skrzydle i w tej chwili ukryta była za uskokiem gruntu.

Prestimion założył sobie, że bitwa powinna rozstrzygnąć się szybko; wynikało to zresztą ze znacznej przewagi liczebnej wojsk Navigorna. Zamierzał więc uderzyć na przeciwnika nie w jego najsłabszym, lecz w najsilniejszym miejscu, w sam środek.

Nakazał atak po skosie. Centrum i lewe skrzydło miało czekać, zaatakować zaś powinny mollitory, których celem było złamanie pierwszej linii przeciwnika. Następnie w powstałą wyrwę rzuci się kawaleria z prawego skrzydła w decydującej szarży, za nią dopiero włączą się do walki dwa pozostałe skrzydła. Jego strategia polegała na zastosowaniu maksymalnej siły w decydującym punkcie. Jak poprzednio, armia Zimroelu pod dowództwem braci prokuratora znajdowała się w rezerwie. Miała wejść do walki na końcu i spacyfikować uciekających już w panice ludzi Navigorna.

Prestimion widział go przed sobą. Navigorn stał na czele swych wojsk: imponujący, czarnowłosy, bardzo przypominający Korsibara, dumny, z szerokimi ramionami przykrytymi odrzuconym do tyłu zielonym płaszczem. Potężną pierś okrywała zbroja ze srebrzystych łusek, oczy, co widać było z dala, błyszczały radością na myśl o nadchodzącej bitwie. Godny przeciwnik, pomyślał książę. Szkoda, że los uczynił z nas wrogów.

Wydał rozkaz ataku. Mollitory ruszyły przed siebie, ich ciężkie kopyta uderzały o ziemię z odgłosem tysięcy młotów bijących w tysiące kowadeł.

Nagle pojawiło się kilkunastu magów Navigorna, w hełmach z brązu, złotych ornatach oraz szkarłatnych i zielonych albach. Prestimion dostrzegł ich, stojących ramię przy ramieniu na jednej ze skalnych półek nad polem bitwy. W lewych rękach magowie trzymali wielkie, skręcone rogi i gdy mollitory ruszyły, przyłożyli je do ust. Rozległ się skrzek i pisk tak straszny, że zdałoby się, iż od tego hałasu pęknie niebo. Musiały być w tym jakieś czary, ludzkie płuca bez ich pomocy nie były w stanie wydobyć dźwięku o takim natężeniu z żadnego instrumentu. Wycie rozlegało się niczym zwiastun zagłady.

Mollitory wpadły w panikę.

Te z pierwszej linii zatrzymały się, jakby uderzyły w niewidzialną falę dźwięku. Uciekały przed nim na oślep. Niektóre pobiegły w lewo, wprost na oddział łuczników, który rozprysł się przed nimi, niektóre w prawo, znikając w tumanach kurzu za uskokiem, gdzie kryla się konnica, z pewnością zarażając paniką wierzchowce. Część, może odważniejszych, a może po prostu głupszych, kontynuowała szarżę ku pierwszej linii armii Nayigorna, rojaliści jednak rozstąpili się po prostu, tworząc aleje, przez które bestie przebiegły, nie czyniąc nikomu krzywdy i znalazły się na otwartych polach na tyłach armii.

Przez moment Prestimion obserwował klęskę szarży, nie wierząc własnym oczom, a potem napiął łuk i oddał najwspanialszy strzał swego życia, strącając jednego z magów ze skały. Strzała przeszyła ozdobny brokatem ornat. Mag bez krzyku zwalił się na ziemię, obok niego z brzękiem upadł róg.

Ten cudowny strzał był jednak ostatnim szczęśliwym dla buntowników zdarzeniem w bitwie. Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę zwolenników Korsibara. Gdy tylko mollitory przestały stanowić zagrożenie, Navigorn wysłał do ataku kawalerię, za którą biegła uzbrojona w oszczepy i włócznie doskonale wyćwiczona piechota.

— Utrzymać szyk! — krzyknął Prestimion, jego rozkaz powtórzył Sepiach Melayn, na nic się to jednak nie zdało i szeregi armii rebeliantów się załamały. Prestimion widział swych ludzi z pierwszej linii uciekających i zderzających się z drugą, w przerażeniu obserwował, jak tu i ówdzie dochodzi do walki pomiędzy jego żołnierzami; ci z drugiej linii, niezdolni w powstałym nagle zamieszaniu odróżnić przyjaciół od wrogów, atakowali wszystkich, którzy ku nim biegli, nie zdając sobie sprawy z tego, że zabijają towarzyszy broni.

Prestimion rozejrzał się w poszukiwaniu posłańca i skinął na swego szybkonogiego brata, Abriganta.

— Rozkaz dla Gaviundara — powiedział. — Mają natychmiast dołączyć do bitwy lub wszystko będzie stracone.

Abrigant skinął głową i pobiegł na tyły.

Książę Muldemar dopiero teraz zorientował się, że Navigorn jest wybornym dowódcą. Przez cały czas kontrolował przebieg walki. Jego kawaleria rozbiła pierwszą linię przeciwnika, piechota w morderczej walce wręcz zwarta się z drugą, która zdążyła opanować strach i stawiała silny opór. Wysłał więc do walki swą drugą linię, ale nie szerokim frontem, jak można się było spodziewać, lecz morderczym klinem, którego nie sposób było powstrzymać. Łucznicy zasypali go deszczem strzał, lecz nawet najlepsi łucznicy świata byliby w tej sytuacji bezradni.

Rozpoczęła się rzeź.

Gdzie się podziali Gaviundar i ten pijak Gaviad? Siedzą nad butelką wina bezpieczni, gdzieś na dalekich tyłach? Prestimion dostrzegł Gialaurysa przeszywającego przeciwnika włócznią, Septach Melayn na drugim końcu pola niezmordowanie walczył rapierem, bitwa już jednak była przegrana. Wydawało mu się nawet, że widzi krew ściekającą po ręce Melayna, Melayna, który nigdy w życiu nie został nawet draśnięty!

To już koniec, pomyślał i rozkazał trąbić na odwrót.

W chwili gdy rozległ się sygnał do odwrotu, nadbiegł zdyszany Abrigant.

— Armia Zimroelu nadchodzi! — zameldował.

— Teraz? A gdzie byli do tej pory?

— Gaviundar źle zrozumiał rozkaz. Myślał, że ma wejść do walki dopiero po szarży konnicy. A Gaviad…

Prestimion skrzywił się i potrząsnął głową.

— Mniejsza z tym — powiedział. — Już rozkazałem odwrót. Uciekaj w bezpieczne miejsce, mały. Tu wszystko już skończone.

8

W korytarzu przed gabinetem Najwyższego Doradcy Farquanora, znajdującym się na Dworze Pinitora, wszczęło się jakieś zamieszanie. Najwyższy Doradca, zirytowany, bo przerwano mu pracę, podniósł głowę. Słyszał uderzenia ciężkich butów o kamienną posadzkę, rozlegające się tu i ówdzie gniewne okrzyki, dobiegające z różnych stron dźwięki świadczące o tym, że wokół niego biegają jacyś ludzie. Nagle rozległ się zdumiewająco znajomy głos, górujący nad całym tym hałasem, głos donośny i ochrypły, głos człowieka, który nie miał prawa tu przebywać.