Выбрать главу

— Spokojnie! Spokojnie! Zabierzcie te brudne łapska, bo je wam poodcinam. Nie jestem workiem calimbotów, który można rzucać to tu, to tam!

Farąuanor doskoczył do drzwi, wyjrzał na zewnątrz i zamarł ze zdumienia.

— Dantirya Sambail? Co ty tu robisz?

— Ach, Najwyższy Doradca. Ach! Proszę poinstruować swych ludzi, jak okazuje się szacunek arystokracji królestwa, dobrze?

Zdumiewające, nie do wiary! Prokurator Ni-moya, we wspaniałych podróżnych szatach z błyszczącego zielonego aksamitu i jaskrawożółtych bryczesach, uśmiechał się diabolicznym uśmiechem, otoczony przez grupę zdumionych gwardzistów Zamku. Prokurator miał brudną twarz, jakby dopiero co odbył drugą, trudną podróż. Obok niego stało pięciu lub sześciu ludzi w jego jaskrawych barwach, sprawiających wrażenie równie zmęczonych. Otaczał ich inny oddział gwardzistów. Wśród dworzan prokuratora Ni-moya był Mandralisca, mężczyzna o ostrych rysach, próbujący każdego dania przed swym panem, sprawdzając, czy jedzenie lub trunki nie zostały zatrute.

— O co tu chodzi? — Farąuanor zadał to pytanie najstarszemu rangą gwardziście, zawsze ponuremu Hjortowi o imieniu Kyargitis, który sprawiał w tej chwili wrażenie jeszcze bardziej nieszczęśliwego niż zazwyczaj. Grubym pomarańczowym językiem przesuwał raz za razem po rzędach gumiastej chrząstki służącej do ścierania pokarmu, wypełniającej jego wielkie usta.

— Prokurator i jego ludzie dostali się na zamek przez Bramę Dizimaule’a — wyjaśnił. — Przeprowadzę w tej sprawie pełne dochodzenie, hrabio, ma pan moje słowo. Udało im się dotrzeć aż do westybulu Dworu Pinitora i tam dopiero zostali zatrzymani. — Hjort nadął się ze wstydu. — Nalegał, by pana zobaczyć. Doszło do przepychanek, musieliśmy powstrzymać go środkami fizycznymi…

Farąuanor, ogromnie zdumiony niewyjaśnioną obecnością człowieka, którego jako ostatniego chyba spodziewał się zobaczyć w korytarzach Zamku — jak prokurator mógł mieć nadzieję, że pojawiwszy się tu z garstką ludzi, nie zostanie natychmiast aresztowany? — spojrzał na niego ostro.

— Przybyłeś, by mnie zamordować?

— A dlaczego miałbym to robić? — Dantirya Sambail był teraz wcieleniem wdzięku i przyjaznej uprzejmości. — Czyżbyś sądził, że zazdroszczę ci stanowiska? — Jego tajemnicze ametystowe oczy wpatrzone były w twarz Farąuanora z niezwykłą siłą i skupieniem, wręcz promieniały wszechobejmującą łagodnością. — Nie, nie mam do ciebie żadnej sprawy, w każdym razie nie bezpośrednio do ciebie. Przybyłem, by porozmawiać z Koronalem o sprawach najwyższej wagi. Protokół wymaga, bym przedtem stawił się u Najwyższego Doradcy — przy okazji, gratuluję ci zajęcia tego stanowiska, długo na nie czekałeś, prawda? — więc zawitałem tu, na Dworze Pinitora, by sprawdzić, czy cię zastanę i…

— Protokół? — powtórzył Farąuanor, który nadal nie mógł przyjść do siebie. Ten człowiek tu, w takich czasach! — Nie ma protokołu na okoliczność udzielenia audiencji zdrajcy korony! Zostałeś wyjęty spod prawa, Dantiryo Sambailu, czyżbyś o tym nie wiedział? Czeka cię spotkanie z kajdanami w tunelach Sangamora. Jak mogłeś spodziewać się czegoś innego?

— Powiedz Lordowi Korsibarowi, że przybyłem i chcę się z nim zobaczyć — przerwał mu prokurator chłodno, tonem, którym przemawia się do sługi.

— Lord Korsibar zajęty jest w tej chwili…

— Powiedz mu, że przybyłem, by przedstawić sposób rozprawienia się z buntem. — Dantirya Sambail zachowywał się jeszcze mniej uprzejmie niż przed chwilą. — Powtórz mu moje słowa dokładnie, Farquanorze. I obiecuję ci, jeśli w jakikolwiek sposób opóźnisz moje spotkanie z Koronalem, dopilnuję, byś nie tylko pozbawiony został obecnego wysokiego urzędu, lecz także wysmagany i obdarty ze skóry, którą następnie obwiążą ci twarz, byś się udusił. Na twoim miejscu nie liczyłbym na to, że nie zdołam dotrzymać słowa.

Farąuanor przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, nie mówiąc nic. Miał wrażenie, że zwykła dla tego człowieka poza arogancji kryje tym razem niepewność i napięcie. I padła groźba, której ludzie jego pokroju nie rzucają lekko i na ogół dotrzymują.

Zorientował się, że ta dziwna sprawa leży poza jego kompetencjami.

— Poinformuję Lorda Korsibara, że znajdujesz się na Zamku, prokuratorze — rzekł chłodno. — Koronal sam zdecyduje, czy zechce cię przyjąć.

— Co ty tu robisz? — spytał Korsibar, równie zdumiony co jeszcze przed chwilą jego Najwyższy Doradca. — Nie chcę cię widzieć na oczy po tym, jak zmusiłeś mnie do uwolnienia Prestimiona, którego już trzymałem w garści. I nie spodziewałem się, że zobaczę cię w takiej chwili. Czy nie powinieneś raczej walczyć przeciw mnie u boku swoich braci w Salinakk?

— Nie jestem twoim wrogiem, panie mój. Oni też nie — odparł Dantirya Sambail.

— Powiedziałeś „panie mój”?

— Tak powiedziałem.

Spotkanie miało miejsce nie w sali tronowej i nie w prywatnym gabinecie, lecz w Wielkiej Sali Lorda Kryphona, długiej, wąskiej i ciemnej, znacznie mniej wspaniałej, niż to sugerowała jej nazwa. Na ścianach wisiały ciągle aktualizowane mapy kampanii przeciw Prestimionowi. Ostatnimi czasy Korsibar niemal stąd nie wychodził. Siedział teraz zgarbiony w niskim, antycznym fotelu o żelaznych poręczach w kształcie jaszczurek. Siedział nieruchomo, poruszały się tylko jego zapadnięte oczy, biegające niespokojnie z jednego kąta sali w drugi. Jedną ręką ściskał rozwartą, zębatą paszczę jaszczurki z lewej poręczy, drugą podpierał głowę. Korsibar przestał ostatnio strzyc brodę, choć dawniej czynił to regularnie. Aliseeva i inne kobiety z dworu twierdziły, że wygląda przez to znacznie starzej. Ba, pojawiło się w niej także kilka siwych włosów! Ale też przeżywał trudne czasy, na które nie przygotowało go znane od dzieciństwa, wygodne życie.

Był z nim Sanibak-Thastimoon, książę Serithorn, hrabia Iram, Venta z Haplior i kilku innych najbliższych doradców. Pilnowali go dwaj gwardziści Skandarzy na wypadek, gdyby prokurator miał zamiar popełnić jakiś lekkomyślny czyn. Dantirya Sambail stał tymczasem przed Koronalem dumnie, na szeroko rozstawionych nogach, z założonymi do tyłu rękami. Za nim zajął miejsce hrabia Farquanor, dziwnie blady, z twarzą skrzywioną w grymasie.

Powoli, tego dnia bowiem był bardzo zmęczony, Korsibar powiedział:

— Nazwałeś mnie swoim panem. Nie jesteś moim wrogiem, sam to powiedziałeś, a jednak twe armie wyszły w pole przeciwko mnie. Jak to się dzieje, że twoi żołnierze nie wiedzą najwyraźniej, iż nie jesteś mi wrogi?

Prokurator skinął głową, wskazując mapy na ścianie.

— Czy wojska dowodzone przez mych braci zadały ci jakieś poważniejsze straty? — spytał.

— W bitwie nad Jhelum, owszem. Wiem to od Farholta.

— A co z bitwą pod Stymphinor?

— To była krótka bitwa. Navigorn pokonał Prestimiona w ciągu pół godziny. Nie ponieśliśmy tam większych strat.

— Wyślij posłańca do Navigorna, mój panie. Niech powie ci, czy armie Zimroelu stanęły przeciwko niemu w tej bitwie. Powiedz mu, iż utrzymuję, że wojska dowodzone przez mych braci Gaviada i Gaviundara nie brały udziału w walce, lecz wstrzymały się, póki Prestimion nie został pokonany. Zobaczymy, co na to powie.

Korsibar wplótł palce w brodę i pociągnął ją gestem charakterystycznym dla diuka Svora, od którego zapewne przejął ten manieryzm. Głowa za oczami pulsowała mu bólem.