— Jeśli pod Stymphinor były twe wojska, które zaprzysięgły wierność Prestimionowi, to dlaczego tego dnia nie wzięły udziału w bitwie? — spytał.
— Ponieważ taki wydałem im rozkaz. Nie zaprzeczę, mój panie, że w pierwszych dniach buntu byłem sojusznikiem Prestimiona. Łączą nas więzy krwi. Ale nigdy nie miałem sympatii dla jego sprawy.
— I dlatego użyczyłeś mu wojska?
— Użyczyłem mu wojska, owszem, bo mu to obiecałem. Nad Jhelum pozwoliłem swym oddziałom walczyć przeciwko tobie.
Był to jednak wyłącznie manewr, który miał napełnić go dumą z łatwego zwycięstwa i przygotować decydującą klęskę. W następnej bitwie armie Zimroelu spóźniły się na pole walki… także na mój rozkaz.
— Co takiego? Och, jesteś przebiegły jak wąż!
— Przebiegłość swą oddaję na twoje usługi, panie. Sprawa Prestimiona wygląda beznadziejnie. To, co dla mnie było jasne od początku, w tej chwili nie podlega już dyskusji. Prestimion to jeden człowiek przeciw całemu światu, ty masz poparcie ludu, więc zwyciężysz. Może i przegrasz w jednej czy drugiej bitwie, los Prestimiona jest jednak przesądzony.
— Powiedzieli ci to twoi magowie? — spytał Korsibar, zerkając na Sanibaka-Thastimoona.
— Powiedziała mi to moja głowa. — Dantirya Sambail stuknął się palcem w piegowate czoło. — Cała zamknięta w niej mądrość, a zapewniam cię, panie mój, że jest jej niemało, mówi mi, że próbując obalić twą władzę, Prestimion chce dokonać niemożliwego. Więc wycofuję swe poparcie dla niego jako człowiek, który nie lubi poświęcać się dokonywaniu niemożliwego. Przybyłem do ciebie, narażając się na niewygody, panie mój, w ciągu półtora roku podróżowałem w błyskawicznym tempie tam i sam przez ogrom Alhanroelu, by nie wspomnieć już, że kilka razy przepłynąłem ocean, co nie jest bynajmniej rzeczą łatwą w moim wieku. Przybyłem, by oddać ci klucz do zwycięstwa, zakończyć walkę rozdzierająca nasz świat.
— Klucz do zwycięstwa — powtórzył Korsibar bezdźwięcznym głosem. — Co to może oznaczać? — Miał dość tej rozmowy. Zmagania z Dantirya Sambailem przypominały zapasy z manculainem, którego całe ciało pokryte jest jadowitymi kolcami. Rozejrzał się po sali, szukając pomocy u doradców; twarze Sanibaka-Thastimoona, Irama, Serithorna i Farąuanora były jednak nieruchome jak maski, ich oczy nie mówiły mu nic. — Więc co powinienem według ciebie zrobić, Dantiryo Sambailu?
— Po pierwsze, sam wyrusz w pole.
— Czyżbyś miał zamiar zniszczyć nas obu? — oburzył się Korsibar. — Najpierw zdradzasz swojego kuzyna, a teraz próbujesz wywabić mnie z Zamku na pole bitwy, gdzie każdy, komu tylko przyjdzie do głowy wymierzyć we mnie oszczep, będzie mógł…
Dantirya Sambail uśmiechnął się uśmiechem tygrysa.
— Odłóż na bok podejrzenia, panie mój. Nie spotka cię nic złego. Pozwól mi wyjaśnić, co mam na myśli. Czy to mapa strefy walk? A tak, świetnie. Tu jest Prestimion, gdzieś między Stymphinor i Kłom. Przesuwa się na północny zachód. Zakładam, że ma zamiar dotrzeć do Alaisoru i poszukać sobie ochotników wzdłuż wybrzeża. Tu jest armia Mandrykarna i Farholta, gdzieś koło Purmande, osaczająca go od dołu, a tu, na wschodzie, Navigorn, ścigający go także. Może Mandrykarnowi i Farholtowi uda się dopaść przeciwnika w środkowym Alhanroelu, może nie, raczej nie, ale nadal będą go spychać na północ. Zgadzasz się ze mną?
— Mów dalej — rozkazał Korsibar.
— Prestimion przenosi się z miejsca na miejsce, uciekając tropiącym go dwóm armiom. Powiedzmy, że dociera do niego wieść, iż ty, Lord Koronal Korsibar, na czele trzeciej także wyszedłeś w pole. Popatrz, panie mój, tu mamy rzekę lyann, tu wielką tamę, a tu Zalew Mavestoia. Panie, zajmij pozycję na wzgórzach ponad tamą, a potem dopilnuj, by szpiedzy Prestimiona dowiedzieli się, że założyłeś tam obóz, zamierzasz zaatakować go z północy, rozbić i zmiażdżyć. — Fioletowe oczy Dantiryi Sambaila płonęły podnieceniem, niemal świeciły własnym światłem. — Prestimion znalazł się w rozpaczliwej sytuacji, widzi jednak dla siebie ostatnią nadzieję. Jeśli zaatakuje twój obóz i zdoła cię zabić lub pochwycić, tym jednym posunięciem kończy wojnę. Wrogie wojska Farholta, Mandrykarna i Navigorna już prawie go okrążyły, jeśli jednak ty zejdziesz ze sceny, ich wodzowie nie będą mieli wyboru, tylko oddać mu tron.
— Więc jestem przynętą w pułapce — powiedział Korsibar. — A on ruszy w górę lyann po przynętę. Tylko co będzie, jeśli uda mu się przynętę pożreć, Dantiryo Sambailu? Jeśli uda mu się pokonać mnie jednym rozpaczliwym uderzeniem? Jak długo pozostaję na Zamku, jestem poza jego zasięgiem, gdy jednak wyjdę w pole, będzie miał szansę. Nie boję się oczywiście, rozsądek po prostu nakazuje mi pozostać poza zasięgiem możliwego nieszczęścia, póki nie skończy się wojna.
— Ach, panie mój, nie masz się czym martwić. Prestimion wpadnie w pułapkę i zostanie zmiażdżony, ty zaś nawet przez chwilę nie będziesz narażony na ryzyko. Pozwól, że pokażę ci, jak można tego dokonać…
9
Dla Prestimiona zaczął się czas stałego odwrotu i leczenia ran.
Poniesione pod Stymphinor straty nie okazały się tak wielkie, jak w pierwszej chwili oceniał, niemniej były poważne. Spośród oficerów zginął Abantes z Pytho, nieustraszony Matsenor syn Mattathisa, a także Thuya z Gabell, Ghayrog Vexinud Kreszh oraz przyjaciel z dzieciństwa, Kimnan Tanain. Zginęło także wielu szeregowych żołnierzy, jądro armii pozostało jednak nienaruszone, choć ludzie byli zniechęceni, a po trosze nawet zdemoralizowani.
Sepiach Melayn miał głębokie cięcie na prawym ramieniu, co wśród żołnierzy spowodowało zdumienie i stało się tematem wielu dyskusji. Dla nich było to coś w rodzaju porażki boga. Nikomu nigdy nie udało się go choćby zadrasnąć, a przecież fechtował się od wielu lat. Bitwa pod Stymphinor nie była jednak rycerskim turniejem i niepokonany szermierz siedział teraz bez koszuli, blady i skrzywiony, podczas gdy jeden z chirurgów zszywał długie krwawiące cięcie.
Niezrównany Sepiach Melayn ranny — czyżby była to oznaka, że armię czeka ostateczna porażka? Żołnierze mruczeli pod nosem zaklęcia i czynili znaki odegnania złego, by odpędzić demony.
— Pojawię się wśród tych demonów — powiedział z humorem Sepiach Melayn — pokażę im, że nic wielkiego się nie stało, a potem oznajmię, iż czuję wielką ulgę, przekonałem się bowiem, że mimo wszystko jestem śmiertelny. Następnym razem w bitwie nie będę tak pewny siebie. Rzeczywiście, przez lata turniejów i pojedynków nabrałem przekonania, że jestem w stanie pokonać najlepszego z przeciwników, nawet się nie starając.
— Bo i z całą pewnością możesz — odparł Prestimion, który dowiedział się tego ranka, że jego przyjaciel został ranny w walce z czterema przeciwnikami, mimo rany zabił wszystkich czterech, po czym z największą niechęcią opuścił pole bitwy, by opatrzyć cięcie.
Innym powodem troski była dla Prestimiona armia Zimroelu, która spóźniła się na pole bitwy pod Stymphinor. Wezwał do siebie Gaviada i Gaviundara, skarcił za lenistwo i opieszałość, obaj bracia byli jednak tak pełni skruchy i błagali o wybaczenie tak szczerze, że nie potrafił okazać gniewu. Niski, potężny Gaviad o zwisających wargach i szczeciniastych rudych wąsach przyjechał po raz pierwszy od czasu, kiedy go poznali, trzeźwy jakby nigdy nie widział wina. Powtarzał raz za razem, że żołnierzy miał gotowych, tylko czekał na wiadomość o szarży kawalerii, nim posłał ich w pole, bo taki był pierwotny plan. Wielki, dumny, łysy, z rudą brodą spadającą na pierś Gaviundar wręcz popłakał się z żalu, że nie wydał na czas odpowiednich rozkazów, co mogło przecież odwrócić losy bitwy. Prestimion po prostu musiał im wybaczyć, nie zapominał jednak, czyimi są braćmi i w obawie przed skłonnością do zdrady, która mogła być przecież ich cechą rodzinną, ostrzegł, że następnym razem jakakolwiek opieszałość z ich strony nie będzie tolerowana.