Выбрать главу

Modlił się przy tym, by następny raz nie nastąpił zbyt szybko. Jego ludzie potrzebowali czasu, by odpocząć i odzyskać ducha, spodziewał się także, że będą się do niego zgłaszali ochotnicy. Do obozu dotarły bardzo obiecujące informacje z Alaisoru na zachodnim wybrzeżu, portu, przez który rodzina książąt Muldemar tradycyjnie wysyłała wino na Zimroel, miała więc tam wiele kontaktów handlowych i osobistych. Prestimion dowiedział się, że pierwsze rodziny Alaisor sprzyjały raczej rebeliantom niż Korsibarowi i formowały armię mającą walczyć w jego sprawie. Podobne wieści docierały do niego z całego zachodniego Alhanroelu; na wybrzeżu, w Steenorp, Kikil, Klai, Kimoise i w innych miastach ludzie rozważali zalety obu kandydatów i coraz częściej skłaniali się ku Prestimionowi, zdążyli już bowiem rozważyć, w jaki sposób Korsibar zdobył władzę.

Niestety, zachodnie prowincje były jeszcze bardzo daleko, a armie Mandrykarna, Farholta i Navigorna bardzo blisko. Prestimion musiał teraz oddalić się jak najszybciej na północ i zachód, do rejonu przybrzeżnego, w którym cieszył się poparciem, no i dotrzeć na miejsce, nim przeciwnicy dopadną go i zakończą rebelię raz na zawsze. Z największą szybkością ruszył więc przez kontynent, z każdym dniem oddalając się od Góry Zamkowej i tronu, którego pożądał całym sercem.

Zbliżali się do rzeki lyann, która w tym miejscu skręcała na zachód, zmierzając dalej do Alaisoru i morza. Do Prestimiona przyszedł diuk Svor.

— Znalazłem ludzi, którzy mogą nam oddać wielkie przysługi jako zwiadowcy — powiedział. — Twierdzą, że już mają wiadomości dla nas użyteczne.

— Brakuje nam zwiadowców, Svorze, byśmy musieli najmować obcych?

— Nie mamy żadnych podobnych do nich — powiedział Svor i gestem przywołał do siebie mężczyznę o chudej twarzy, wyjątkowo wysokiego, przynajmniej o głowę wyższego od najwyższego żołnierza w obozie, lecz tak chudego, iż sprawiał wrażenie delikatnego niczym gałązka, którą można złamać jednym uderzeniem. Miał bardzo ciemne, krótko przycięte włosy, skórę ciemną niemal jak Svor, twarz o wystającej szczęce dodatkowo czerniła mu szorstka broda. Powiedział, że nazywa się Gornoth Gehayn, pochodzi z pobliskiego miasteczka Thaipnir, leżącego nad rzeką o tej samej nazwie, dopływem lyann. Za nim stało czterech mężczyzn z wyglądu niemal identycznych, równie wysokich, chudych i śniadych, lecz dużo młodszych, a nieco dalej widać było zaprzężony w dwa wierzchowce długi wóz, na którym stały cztery paki przykryte płachtami skóry.

— O co chodzi? — spytał krótko Prestimion, niespokojny w tej chwili i niezbyt cierpliwy.

— Wasza Wysokość — powiedział Gornoth Gehayn cienkim, przenikliwym, piskliwym wręcz głosem. — Ja i moi synowie jesteśmy treserami hieraxów, latamy na nich. To tajemna sztuka znana tylko w naszej rodzinie, której opanowanie zabrało nam wiele czasu. Latamy daleko i wysoko, i wiele widzimy.

— Latacie na hieraxach? — zdumiał się Prestimion.

Gornoth Gehayn wykonał zamaszysty gest. Jeden z jego synów wskoczył na wóz i zerwał płachtę zakrywającą pakę. Jak się okazało, była to żelazna klatka z wielkim ptakiem o szarych, zwiniętych skrzydłach okrywających ciało niczym płaszcz i wielkich lśniących niebieskich jak szafiry oczach, gniewnie spoglądających na nich poprzez pręty.

Prestimion aż zachłysnął się zdumieniem. Widywał hieraxy, podróżując między Górą Zamkową i Labiryntem. Były to wielkie drapieżne stworzenia latające w wyższych warstwach atmosfery, unosiły się leniwie na prądach wznoszących wysoko na doliną Glayge, niemal nie poruszając skrzydłami, szybowały z miejsca na miejsce, od czasu do czasu pożerając mniejsze ptaki dzięki błyskawicznym ciosom długich dziobów. Na swój sposób były imponujące i bardzo piękne, przynajmniej w powietrzu, choć w klatkach wydawały się tylko chudymi potworami. Nigdy jednak nie słyszał o hieraksie w niewoli, a to, że można latać na ich grzbietach, jakby były dobrze ujeżdżonymi wierzchowcami, wydawało się niewiarygodne.

— Te różnią się nieco od hieraxów ze wschodu — tłumaczył Gornoth Gehayn, podczas gdy jego syn otwierał wielką klatkę. — To czarnobrzuchy z rejonu lyann, większe i znacznie silniejsze niż odmiana różowa znad Glayge i wystarczająco inteligentne, by można było nauczyć je wykonywania poleceń. Wybieramy jaja z gniazd, wychowujemy małe i tresujemy je dla samej przyjemności latania. Chciałbyś to zobaczyć, panie?

— Tak.

Na znak dany przez syna Gehayna ptak wyszedł z klatki, kołysząc się niezdarnie. Wydawało się, że nie wie, co zrobić z potężnymi skrzydłami otulającymi mu ciało, a jego długie cienkie nogi najwyraźniej źle służyły mu na ziemi. Po krótkiej chwili zdołał jednak rozwinąć skrzydła i Prestimion aż westchnął ze zdumienia, widząc, jak rozwijają się, rozwijają, rozwijają na nieprawdopodobną wręcz szerokość.

Chłopak, tak długi i chudy, że wydawał się krewniakiem hieraxa, skoczył na grzbiet ptaka i położył się na jego karku. Długie skrzydła zaczęły się poruszać, uderzały w ziemię z łoskotem. Po chwili walki z grawitacją hierax znalazł się w powietrzu.

Wzniósł się niemal w linii prostej, zatoczył koło nad ich głowami i z niezwykłą szybkością poleciał na północ.

Gialaurys, który dołączył do nich w momencie, gdy chłopiec wyprowadzał ptaka z klatki, roześmiał się.

— Ciekawe, czy jeszcze kiedyś ich zobaczysz — powiedział do Gornotha Gehayna. — Moim zdaniem ptak poleciał z chłopcem aż na Wielki Księżyc.

— Nie ma żadnego niebezpieczeństwa — odparł Gehayn. — Syn zaczął latać na hieraxach, kiedy miał sześć lat. Na wozie mamy jeszcze trzy ptaki, panie. Może sam chciałbyś wznieść się w powietrze?

— Ależ bardzo chętnie i dziękuję za zaproszenie — rzekł Gialaurys z wesołym uśmiechem, wyglądającym dziwnie na jego zawsze poważnej, ponurej wręcz twarzy. — Obawiam się jednak, że byłbym nieco za ciężki dla waszych ptaszków. — Uderzył się w szeroką pierś. — Zapewne lepiej nadawałby się do tego ktoś niniejszy. Ktoś taki jak diuk Svor.

Prestimionowi bardzo spodobał się ten pomysł.

— Oczywiście, Svorze! — krzyknął. — Leć i powiedz nam, co widzisz.

— Może innym razem — powiedział Svor. — Ale patrzcie, patrzcie, chłopiec chyba wraca.

Rzeczywiście, na niebie widać było czarną plamkę, która po chwili przybrała postać czarnego ptaka o wielkich wygiętych skrzydłach i wydłużonym ciele pokrytym czarnymi piórami. Hierax wylądował w chwilę później i chłopiec zeskoczył na ziemię zaczerwieniony z radości i podniecenia lotem.

— Co widziałeś? — spytał go ojciec.

— Armie, jak poprzednio. Maszerują w tę i z powrotem, ćwiczą nad jeziorem.

— Armie? — zainteresował się Prestimion. Svor pochylił się ku niemu.

— Mówiłem, że mają informacje, które mogą nas zainteresować — przypomniał.

Od kiedy lotnicy dostrzegli manewry uzbrojonych oddziałów na północ od ich miasteczka, wykonywali loty zwiadowcze wzdłuż doliny lyann przez cały tydzień i zdążyli już dowiedzieć się wiele, swoją wiedzę zaś chętnie przekazali Prestimionowi za kilka srebrnych rojali. Powiedzieli, że wielu ludzi, z bronią i w zbrojach, przyjechało ostatnio lataczami ze wschodu i natychmiast ruszali wzdłuż brzegu rzeki w tej części, w której spływała prosto z północy, aż dotarli do tamy u brzegu wielkiego zalewu, będącego źródłem wody dla większej części prowincji.