— Mam wrażenie, że wiesz, dokąd idziesz — powiedział do Svora. Szli gęsiego, uliczka była zbyt wąska, by mogli iść obok siebie. — A myślałem, że nigdy tu nie byłeś, chyba że w snach.
— To były bardzo żywe sny — odparł Svor. — Mam pewne pojęcie o tym, czego powinniśmy się spodziewać. Patrzcie, hotel. Najpierw powinniśmy wynająć pokoje.
— Tu? — zdumiał się Prestimion. Budynek był ciemny, ponury, krzywy. Wyglądał, jakby miał pięć tysięcy lat. — Przecież to gorsze od chlewu.
— Nie jesteśmy w Muldemar, Prestimionie — przypomniał mu Svor, ściszając głos. — Ten hotel musi nam wystarczyć, moim zdaniem nie znajdziemy tu lepszego.
Pokoje były małe, niskie, ciemne. Pachniały ostrymi przyprawami i stęchłym mięsem, jakby ich poprzedni lokatorzy gotowali sobie tutaj posiłki. Podczas wędrówki przez Valmambrę Prestimion oduczył się narzekania na takie drobiazgi. W każdym razie było tu względnie czysto, na korytarzu znajdowały się przyzwoite toalety, a materac w pokoju Prestimiona, leżący zresztą na podłodze, twardy i jednocześnie wilgotny, przykryty był czystym prześcieradłem i nie roiło się w nim od robactwa.
— Wracam wkrótce — zapowiedział Svor i znikł na półtorej godziny. Wrócił w towarzystwie siwego mężczyzny w prostych czarnych szatach, mającego z wyglądu dwieście, może nawet dwa tysiące lat. Starzec był tak chudy, że mógł go chyba porwać najlżejszy wietrzyk, skórę miał zaś bielszą niż najbielszy papier i niemal przezroczystą. Svor przedstawił go jako Gominika Halvora, ojca Heszmona Gorse, głównego maga Lorda Confalume’a, gdy był on jeszcze Koronalem.
— Ojca? — wykrztusił zaskoczony Prestimion. Zawsze wydawało mu się, że poważny, milczący Heszmon Gorse to jeden z najstarszych ludzi świata. Jakim cudem jego ojciec jeszcze żył?!
Gominik Halvor uśmiechnął się tylko i przyjrzał mu uważnie czarnymi oczami, bystrymi i lśniącymi, choć niemal całkiem ukrytymi w zmarszczkach i fałdach starczej twarzy.
Svor przedstawił przyjaciół.
— To Polivand z Muldemar — powiedział, wskazując Prestimiona. — A to — skinął głową w kierunku Gialaurysa — Gheveldin z Piliplok. Będzie także czwarty uczeń, który jeszcze do nas nie dołączył, choć sądzimy, że dotarł już do Triggoin. Jesteśmy gotowi podjąć naukę w każdej chwili.
— Sjeoma godzina nocy to dobra pora, by zacząć — oznajmił Gominik Halvor. Głos również miał zaskakujący, nie cienki i jęczący, czego należało się spodziewać po kimś tak starym, lecz silny i dźwięczny; był to głos mężczyzny w sile wieku. — Ty, Gheveldinie — zwrócił się do Gialaurysa — zostałeś już, jak widzę, wtajemniczony w część naszych misteriów, Polivand jednak ma aurę zupełnego nowicjusza.
— Jestem nowicjuszem — przyznał Prestimion. — Nie mam żadnych magicznych zdolności, nie posiadam też wiedzy o jej sekretach.
— Jak widzę, naszą sztukę nazywasz magią. My wolimy określenia „filozofia” lub nawet „nauka”.
— Niech będzie filozofia. Zapamiętam to sobie i proszę o wybaczenie.
— Jak sądzisz, czy jesteś gotów otworzyć na nią swój umysł?
— No cóż… — Prestimion zawahał się. Wcale nie był na to gotów, nie był w ogóle przygotowany do tej rozmowy. Svor bez ostrzeżenia wprowadził ich właśnie w jedną ze swych gierek.
I to właśnie Svor przemówił teraz w jego imieniu.
— Hrabia Polivand interesuje się wszystkimi aspektami waszej wielkiej filozofii, mistrzu. Nie miał jeszcze okazji, by się z nią zapoznać, przybył jednak do Triggoin w tym właśnie celu. Jak my wszyscy, którzy pragniemy zostać najpilniejszymi z twych uczniów.
Prestimion milczał, podczas gdy umawiano się, kiedy mają zacząć naukę sztuk czarnoksięskich, ale po wyjściu Gominika Halvora niemal rzucił się na Svora.
— O co chodzi z nauką magii u tego starego? Miałem wrażenie, że raczej najmiemy tu magów, a nie zostaniemy u nich czeladnikami! I co to za imiona: Polivand, Gheveldin…
— Spokojnie, Prestimionie. W tej chwili, niestety, musimy udawać — wyjaśnił Svor. — Nie widziałeś, że wydano nakaz aresztowania wszystkich, którzy zbuntowali się przeciw rządom Korsibara? A Koronal ma długą rękę, sięga nawet tutaj. Gdybyś wszedł dumnie do miasta, oznajmił, że jesteś księciem Prestimionem z Muldemar i żądasz, by czarodzieje wsparli rebelię, ściągnąłbyś na siebie poważne kłopoty.
— Jeśli ten Gominik Halvor jest takim potężnym magiem, to jakim cudem nie rozpoznał, kim właściwie jesteśmy?
— Ależ on wie, kim jesteś.
— Ale… w takim razie…
— Musimy uważać, by nie narazić go na zarzut współpracy. Załóżmy, że pojawi się u niego jakiś przedstawiciel władzy i zapyta go: „Czy wiesz coś o wyjętym spod prawa buntowniku, niejakim księciu Prestimionie, który naszym zdaniem przebywa w tym mieście?”. Musi zgodnie z prawdą odpowiedzieć, że nigdy nie spotkał nikogo o tym imieniu. I tak dalej.
— Rozumiem. Jestem Polivand, a Gialaurys to Gheveldin. Doskonale. A jak mamy zwracać się do ciebie?
— Ja pozostanę Svorem.
— Przecież powiedziałeś właśnie, że…
— Mojego nazwiska nie ma na liście poszukiwanych, Prestimionie. Korsibar obiecał mi nietykalność, ze względu na dawną przyjaźń. Ponieważ nie jestem poszukiwany, a Gominik Halvor i tak zna mnie pod prawdziwym nazwiskiem, nie widziałem sensu w podawaniu mu fałszywego. Czy martwi cię, że Korsibar nie przykłada wagi do naszej przyjaźni? Czy możesz przez to zwątpić o mojej lojalności?
— Ufam ci bezgranicznie. Korsibar jest durniem, jeśli obiecał ci nietykalność, to jego problem. Tylko po co zrobiłeś ze mnie adepta magii, Svorze? Czy to jeden z twoich dowcipów?
— Musimy ukryć się na jakiś czas, póki nie dowiemy się, że możemy bezpiecznie wychynąć na światło dzienne. Władze miejskie zażądają od nas podania przyczyny pobytu. Studia nad magią to nie tylko sposób na zabicie czasu, lecz także dobry powód, by zostać w Triggoin na dłużej. Poza tym może się czegoś nauczysz?
— Owszem, może. A blavy będą latać, jeśli tylko znajdziesz sposób, żeby im przyprawić skrzydła. Chcesz ze mnie zrobić uczonego specjalistę od sztuk tajemnych! Ach, Svorze, Svorze…
Przerwało mu pukanie do drzwi. Usłyszeli doskonale znany głos:
— Czy tu mieszka hrabia Polivand z Muldemar?
Gialaurys pierwszy doskoczył do drzwi i otworzył je szeroko. Stał w nich smukły, bardzo wysoki mężczyzna w eleganckim stroju dworaka z Góry: kaftanie z zielonego aksamitu w stylu Bombifale, z wysokim, marszczonym kołnierzem.
— Sepiach Melayn! — powitał go radośnie.
Septach Melayn skłonił się dworsko i wszedł do pokoju. Prestimion rzucił mu się w objęcia.
— Svor i Gialaurys powiedzieli mi, że przeżyłeś — powiedział. — Mimo wszystko… tak długo bałem się, że utonąłeś po wysadzeniu tamy.
— Potrafię poruszać się bardzo szybko, kiedy alternatywą jest śmierć. A jak było z tobą, Prestimionie?
— Żeby nie skłamać, nie za dobrze.
— Wcale mnie to nie dziwi.
— I nie powinieneś zwracać się do mnie moim prawdziwym imieniem. Jestem hrabią Polivandem z Muldemar, a Gialaurys to Ghevelin. Svor wszystko ci wyjaśni. Nadal jest Svorem, to tak przy okazji. Wiedz, że zostaliśmy studentami magii, a naszym nauczycielem — mówię ci szczerą prawdę, Septachu Melaynie, choć może wydawać się dziwna — ojciec starego maga Confalume’a Heszmona Gorse. Ojciec!
— Studenci magii — powtórzył z zastanowieniem Sepiach Melayn, jakby Prestimion właśnie oznajmił mu, że wkrótce wszyscy zostaną kobietami, Skandarami, a może nawet smokami morskimi. — Jeśli chodzi o ciebie, Prestimionie, należy to uznać za dziwny sposób spędzenia czasu. Życzę ci, byś uznał go także za interesujący.