Gominik Halvor opowiedział im także o innych demonach: Thua Nizricie, demonie delirium, Gintiisie o pokrytej łuskami twarzy, Ruhidzie o wielkim obwisłym pysku, demonie przynoszącym ulgę w gorączce, Mimimie, patronującym odnajdywaniu utraconej wiedzy, Kakilaku, dobrym demonie przynoszącym ulgę ofiarom udarów. Stwory te, tłumaczył mag, dają się kontrolować tylko częściowo, niemniej jednak mogły wyświadczać wielkie przysługi tym, którzy opanowali techniki przyzywania ich.
Podczas pierwszej nocnej lekcji pokazał też swym uczniom, na czym owe techniki polegają.
— To tylko początki — powiedział — przed wami jeszcze długa droga. Do rzeczy. Istnieją trzy klasy demonów. Valisteroi umknęli potędze zaklęć Metamorfów, żyją poza sferą słońca i nigdy nie poddadzą się rozkazom. Kalisteroi są częściowo wolne, żyją zaś pomiędzy powietrzem i Wielkim Księżycem i czasami obdarzają ludzi swymi względami. Irgalisteroi to demony podziemnego świata, które Zmiennokształtni zdołali sobie podporządkować i których w pewnych okolicznościach można użyć, choć są niebezpieczne, gniewne i przywołać ich może wyłącznie mag uczony, każdego innego człowieka zdolne są pożreć.
— Ostrożnie stawiajmy kroki, albowiem pod naszymi stopami żyją irgalisteroi — powiedział cicho Prestimion do Septacha Melayna, kiedy wracali do domu po zakończeniu lekcji. — Czy myślałeś kiedykolwiek o tym, że dzielimy nasz świat z tyloma niewidzialnymi stworami?
— Jeśli pokażą mi się w tej chwili, zapraszam je do najbliższej gospody i stawiam wszystkim wino — odparł Septach Melayn.
Gialaurys, który szedł o kilka kroków z przodu, oburzył się i zakazał im bluźnierstw, bo ta bezczelność ściągnie na nich kłopoty, a kłopotów przecież mają pod dostatkiem.
Noc po nocy Gominik Halvor cierpliwie wtajemniczał ich w misteria magii. Mówił im o amuletach, węzłach i więzach, o magicznej mocy kamieni, o tym jak przygotować lecznicze mikstury, jak pozbyć się narośli na skórze, jak wyleczyć się z kaszlu, z boli głowy, z bólu żołądka, z ukąszenia przez skorpiona, uczył ich zaklęć umożliwiających przejście przez ogień. Wyjaśnił zasady zbierania ziół, niektóre bowiem należało zrywać przed wschodem słońca, niektóre tylko przy blasku któregoś z pomniejszych księżyców, a jeszcze inne wyłącznie kciukiem i palcem wskazującym lewej ręki. Prestimion pragnął spytać, dlaczego jest właśnie tak, co się stanie, jeśli zbierający użyje prawej ręki, innych palców, obiecał jednak sobie, że będzie słuchał i patrzył, a nie wyrażał wątpliwości i podkpiwał.
Nauka trwała. Jak interpretować ruchy gwiazd, jak rzucić patyczki, by odczytać z nich kształt rzeczy przyszłych, jak wykrywać kłamstwa przez podanie kłamiącemu do ręki pewnego rodzaju białych trzcinek, jakimi słowami mocy bronić się przed atakami leśnych stworzeń, jak używać demonów wyższych, by móc zagrozić demonom niższym, jak neutralizować zaklęcia innych magów przez figurki zrobione z wosku i włosów, jakich roślin używać do sprawdzania czystości metali, a jakich do sporządzania wywarów dających długie życie i sprawność seksualną, jak zapewnić obfite plony, jak bronić się przed złodziejami. Było nawet zaklęcie na odwrócenie biegu wody (Szybko, szybko! — powiedział Prestimion sam do siebie. Niech to się stanie nad lyann, niech zmarli zmartwychwstaną, a fala wody cofnie się za tamę). Uczył ich użycia rohilli i veralistiasów, mówił o zaletach corymborów, skłonił Prestimiona do wyjęcia amuletu spod kaftana i użył go do wzbogacenia wykładu o demonstrację, wypowiadając kilka zaklęć, które — według niego — spowodowały zakończenie ulewy trwającej od godziny.
Gominik Halvor przedstawiał im nieskończoną rozmaitość cudów, choć pokazy techniki odbywały się rzadko i było ich niewiele. Zdaniem Prestimiona ich rezultaty można było za każdym razem, przy niewielkim wysiłku umysłowym, wyjaśnić w sposób racjonalny, nie uwzględniający działania czarów i amuletów.
Prestimion i Septach Melayn początkowo często żartowali sobie z magii, a kiedy ich przyjaciół nie było w zasięgu wzroku, z upodobaniem wymyślali własne czary.
— Ból zębów — mówił na przykład Septach Melayn — leczy się przez naplucie w gębę gromwarka i obrócenie się trzy razy w prawo.
— Zaparcie — odpowiadał Prestimion — najlepiej wyleczyć przez liczenie spadających gwiazd i kucnięcie, gdy spada jedenasta.
— By ustrzec się kataru — nie pozostawał mu dłużny Melayn — pocałuj steetmoya w nos dokładnie w południe.
Było tych żartów znacznie więcej, ale w końcu im się znudziły.
Conocne spotkania z Gominikiem Halvorem i wsłuchiwanie się w jego opowieści spełniły z całą pewnością jedno zadanie — w ciągu pierwszych przygnębiających dni spędzonych w Triggoin odwróciły uwagę Prestimiona od przeżytych klęsk. Stopniowo jednak mag przeszedł od opowiadania o tym, jak przepowiadać przyszłość i wzywać duchy do eksperymentów, w których udział mieli jego uczniowie, i książę Muldemar znów poczuł dziwne przygnębienie. Większość tego, co słyszał o magii, nadal uważał za manifestację ciężkiego przypadku szaleństwa, od czasu do czasu trafiał jednak na zaklęcia przynoszące ewidentny skutek, którego nie dało się wyjaśnić racjonalnie.
A także, gdy teraz spoglądał w przeszłość, widział, że sprawdziły się ponure przepowiednie, których nie szczędził mu Svor i Thalnap Zelifor, i ten, i tamten jeszcze w czasach przed objęciem władzy przez Korsibara. Była też sprawa wizji, którą przedstawił mu mag matki, Galbifond, z całą pewnością przedstawiającej bitwę pod tamą Mavestoia i wędrówkę przez Valmambrę. Zignorował je, a przecież się ziściły.
Przewodnictwo Gominika Halvora umożliwiło mu także samodzielne przygotowywanie niejasnych na razie i mglistych przepowiedni. Prestimion znów zajrzał w podobną do tej, jakiej użył Galbifond, i choć jego wizja nie była tak wyraźna i czytelna, pokazała mu jego samego opuszczającego w końcu Triggoin i podejmującego dzieło odzyskania korony, kolejne bitwy, stosy trupów i jakieś niezwykłe ostateczne wydarzenie, którego natury nie był zdolny pojąć, lecz które sugerowało coś w rodzaju końca świata, pustkę i czerń.
— Co to jest? — spytał Gominika Halvora. — Co ja tu widzę? Mag zaledwie zerknął na zawartość misy.
— Coś, co na pierwszy rzut uchodzi za niemożliwe do wyjaśnienia — powiedział tak obojętnie, że aż niedbale — bardzo często jest po prostu bezsensowne, hrabio Polivandzie. Nie wszystko, co tworzą nowicjusze, ma sens. Radzę ci, wyrzuć to z myśli. Prestimion nie potrafił zapomnieć kotłującego się w misie wiru nicości. Fakt, że samodzielnie udaje mu się dokonywać pomniejszych czarów, już był wystarczająco niepokojący, fakt, że dzięki nim i on, i Gominik Halvor dostrzegli rzeczy niemożliwe do wyjaśnienia, lecz przecież groźne, zaniepokoił go jeszcze bardziej. Przez niemal cały czas był teraz podenerwowany. Czasami czuł się tak, jakby jego umysł rozpadał się na kawałki. Pewnej deszczowej nocy, kiedy pili wino, powiedział do Septacha Melayna, niegdyś jedynego jego sojusznika w sceptycyzmie, człowieka, który nadal pozostał zamknięty na urok magii:
— Zawsze patrzyłem na świat, wierząc w zasady zdrowego rozsądku. Teraz czuję, że moja wiara w te zasady się chwieje.
— Doprawdy, Prestimionie? Czyżby zaczarowały cię twe własne czary?
— Przyznaję, że sporo z tego, co mówi Gominik Halvor, zaczyna mieć dla mnie sens. Tyle że samo to stwierdzenie nadal wydaje mi się bezsensowne!