— Owszem, panie mój, słyszałem.
— Sądzisz, że to prawda? Tak uważa Sanibak-Thastimoon. Rzucił czary, postawił kabałę, wysłał swój umysł w szeroki świat i twierdzi, że Prestimion najprawdopodobniej żyje.
— Sanibak-Thastimoon jest mistrzem naszej sztuki, panie mój.
— Tak. Z pewnością. Jest także taktowny, lecz jeśli twierdzi, że istnieje prawdopodobieństwo, iż Prestimion przeżył, mówi w istocie, że on żyje z całą pewnością. Cóż, ten fakt wcale mnie nie martwi. Nigdy nie życzyłem śmierci Prestimionowi. Lubię go, podziwiani. Uczyniłbym go członkiem Rady. Ale odmówił, powiedział mi, że jestem nieprawnym Koronalem, wzniecił powstanie przeciw mnie! Nic z tego nie było konieczne. Mógłby mieć miejsce w Radzie i szczęśliwe życie wśród swych winnic. — Korsibar znów zamknął oczy. Bolały go. Bolały go dzień i noc, bolała go pulsująca gorączką głowa.
Spojrzał na Vroona. Bardzo cicho spytał:
— Jak myślisz, czy ludzie mnie nienawidzą?
— Co takiego, panie mój? — odparł pytaniem zaskoczony mag.
— W miastach, na Górze, na świecie, co ludzie o mnie mówią? Czy mają mnie za tyrana? Za potwora? Wiedzą o wysadzeniu tamy; czy rozumieją, że był to czyn wojenny, że powstanie Prestimiona musiało zostać stłumione? I co myślą o sposobie, w jaki zdobyłem władzę? Czy powoli przekonują się, że Koronalem powinien jednak zostać Prestimion? Boję się ludzkich szeptów. Co możesz mi o tym powiedzieć, Thalnapie Zeliforze?
— Panie mój, nie opuściłem Zamku od czasu, gdy przybyłem tu z obozu Prestimiona, a było to przed rozbiciem tamy.
— Czy możesz wysłać w świat swój umysł, tak jak robi to Sanibak-Thastimoon, by dowiedzieć się, co ludzie o mnie mówią?
— Mogę zrobić znacznie więcej, panie mój. Umożliwić ci wyjście w świat, poruszanie się wśród ludzi w tajemnicy; sam wysłuchasz, co o tobie mówią.
Korsibar wyprostował się na tronie. Serce gwałtownie mu zabiło.
— Co? Mógłbym opuścić Zamek? W sekrecie?
— Oczywiście, panie mój. Udać się do Bombifale, powiedzmy, na pół dnia, albo do Halanx czy Minimool. Gwarantuję bezpieczeństwo, ludzie nie będą wiedzieli, że jest wśród nich Koronal.
— Jak to możliwe?
— Wiesz, panie mój, że w pracowni w Wieży Tampkaree znajduje się wiele zaprojektowanych przeze mnie urządzeń, nie magicznych w swej naturze, lecz naukowych, z których wszystkie mają coś wspólnego z transmisją myśli z jednego umysłu do innego?
— Wiem. Sam mi o tym powiedziałeś.
— Większość z nich, niestety, nie jest jeszcze gotowa. Jednak udało mi się dokończyć jedno. To urządzenie rzuca iluzje, doskonale maskujące tożsamość…
Przygotowania do opuszczenia Zamku okazały się kłopotliwe, nawet dla Koronala. Po pierwsze, musiał oznajmić wszystkim swym asystentom, że o tej i tej godzinie tego a tego dnia uda się do sypialni w celu przeprowadzenia poważnych medytacji nad losem świata i nikt, pod żadnym pozorem, nie może mu przeszkodzić, nawet gdyby nie wychodził przez dzień lub dłużej.
Po drugie, musiał wydać jednemu z dworskich sekretarzy polecenie, by pod południową bramę podstawić na żądanie maga Thalnapa Zelifora i jego kierowcy szybki latacz. Po trzecie, musiał wymyślić Su-Suherisa, urzędnika biura Koronala, dysponującego pozwoleniem na wchodzenie i wychodzenie z Zamku. Thalnap Zelifor tak zaprojektował swą maszynę, by maskowała użytkownika jako przedstawiciela tej dwugłowej rasy — był to sprytny pomysł, gdyż w oczach innych wszyscy Su-Suherisowie wydawali się identyczni.
Każdy z tych kroków należało podjąć niezależnie od pozostałych, tak by nikt nie łączył wycofania się Koronala do sypialni z postępowaniem Vroona i jego dwugłowego kierowcy. Przygotowania trwały kilka dni. Przez ten czas Korsibar doskonalił się w obsłudze magicznego urządzenia.
Było małe i bardzo przypominało ozdobny sztylet, który każdy mógł nosić na biodrze. Posługiwać się nim mógł każdy laik. Należało oczyścić umysł z myśli, tak by urządzenie mogło się bez przeszkód dostroić. Potem wystarczyło położyć dłoń na rękojeści sztyletu i przesunąć w dół przycisk, który włączał właściwą funkcję; przycisk powinien pozostawać w dolnej pozycji przez cały czas, gdy instrument był używany.
— Nie ma sposobu na zablokowanie go w tej pozycji? — spytał Korsibar.
— Nie ma. Nad tym muszę jeszcze popracować. Ale nietrudno jest przecież trzymać na nim dłoń przez kilka krótkich godzin, prawda, Wasza Wysokość?
— Chyba masz rację. Chcę spróbować.
— Oczyść umysł, panie mój.
— Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Ale spróbuję. — Korsibar przyczepił urządzenie do pasa, zamknął oczy i pozwolił swemu umysłowi żeglować po oceanie szarości, w którym wszystko było jednakowe, nic nie różniło się od niczego. Kiedy uznał, że nie myśli o niczym, przesunął dźwignię w dół.
Na ścianie wisiało lustro; Korsibar zobaczył w nim swe zwykłe odbicie. Spróbował jeszcze raz, jeszcze raz pogrążył się w oceanie szarości, unosił się w nim bez ruchu i zyskał spokój tak całkowity, że niemal zapomniał, co chce zrobić, ale przypomniał sobie o istnieniu dźwigni, przesunął ją jeszcze raz i w lustrze znów dostrzegł twarz Lorda Korsibara.
— Twoja maszyna nie działa, Thalnapie Zeliforze.
— Wręcz przeciwnie, panie mój. Widzę cię teraz jako Su-Suherisa Kurnaka-Munikaada, jak się nazywasz według oficjalnej przepustki. Postać masz wspaniałą, przynajmniej według standardów Su-Suherisów. Do złudzenia przypominasz Sanibaka-Thastimoona.
— W lustrze widzę samego siebie. — Dotknął dłonią głowy i była to jego głowa. Wąsy, broda; Su-Suherisowie nie mieli zarostu. Nie potrafił też wymacać drugiej głowy. — Nic się nie zmieniłem — zaprotestował. — Mam tylko jedną głowę. Moje ciało jest ludzkim ciałem.
— Oczywiście, Wasza Wysokość. Przecież ty się nie zmieniłeś, lecz tylko sposób, w jaki widzą cię inni. Dla obserwatora jesteś… ale pozwól, że ci pokażę.
Wyszli na korytarz. Korsibar cały czas przyciskał dźwignię. Do mijającej ich pokojówki Thalnap Zelifor powiedział:
— Lord Korsibar jest w swej sypialni i nikomu nie wolno mu przeszkadzać.
— Poinformuję o tym wszystkich, panie. — Pokojówka nie rozpoznała Korsibara. Nic w jej zachowaniu nie sugerowało, że dostrzegła stojącego przed nią Koronala Majipooru.
— A więc jestem teraz Su-Suherisem. — Korsibar poczuł przebłysk radości, pierwszy od wielu tygodni. — Dobra robota, Thalnapie Zeliforze. Ruszamy w drogę!
Vroon już wcześniej zażądał podstawienia latacza, który czekał teraz na nich na Placu Dizimaule’a. Żaden ze służących, a spotkali ich kilku podczas wędrówki po Zamku, nie zwrócił na nich uwagi, nikt się nie korzył, nikt nie czynił gestu rozbłysku gwiazd. Widzieli tylko Vroona i Su-Suherisa, służących jak oni, wypełniających jakieś pilne zadanie.
Korsibar nie chciał ryzykować długiej nieobecności już za pierwszym razem, wybrali się więc do Morpin Wysokiego, miasta Góry najbliższego Zamkowi, odległego od niego zaledwie o niespełna godzinę drogi. Kiedy mknęli Wielką Drogą Calintane’a i Zamek, ten fantastyczny prehistoryczny potwór o wielu •mackach ginął im za plecami, Korsibar wreszcie poczuł się wolny. Nie siedział za sterami latacza od czasu, gdy został Koronalem, prowadzenie sprawiało mu wielką przyjemność. Właściwie nie mógł już robić niczego samodzielnie, miał kierowców, służący kroili mu mięso i nalewali wino, a nawet rozbierali go i ubierali. I nagle znowu czuł się wolnym człowiekiem.